Tygodnik Podhalański, 11 grudnia 2014

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)

Maciej Pinkwart

Pasztet z renifera

 

Prezenty były? Czy rózgi? Niektórzy tak interpretują wyniki wyborów samorządowych i to jest bardzo słuszna koncepcja, bo interpretacja taka zwala odpowiedzialność na Świętego Mikołaja, podczas gdy tak naprawdę to ludzie ludziom zgotowali ten los.

Dwie inne informacje, poza wyborczymi, zbulwersowały mnie w okresie przedświątecznym, który u nas rozpoczyna się wtedy, gdy Amerykanie już objedzą się indykami po święcie dziękczynienia, w sklepach staną pierwsze choinki, a wszystkie stacje radiowe w tym samym czasie zaczną nadawać Last Christmas. Pierwszą była relacja z amerykańskiego „czarnego piątku”, otwierającego sezon przedświątecznych wyprzedaży. Sceny, jakie co roku powtarzają się w tamtejszych marketach, jako żywo przypominały mi polskie lata 80-te, kiedy to po całonocnym staniu przed sklepem na mrozie rozpajedzony stuosobowy tłum rzucał się do środka, gdzie nad ranem pojawiło się pięć pralek automatycznych. Ale jeśli u nas tłum był agresywny z powodu niedoboru, to tam jest agresywny z powodu nadmiaru.

Obniżki cen są rzeczywiście ogromne, bo sprzedawcy wolą pozbyć się towaru ze stratą niż nie sprzedać go w ogóle. Jednak atrakcyjność zakupu za dwieście dolarów telewizora wartego tysiąc jest iluzoryczna w sytuacji, kiedy w domu jest już siedem innych: w salonie, w kuchni, w pokoju teściowej, w pokoju pani, pana, dziecka i psa. Jeśli nawet ten nowy ma o dwa cale większy ekran, to konieczność przeprowadzki jednego odbiornika do garażu jest dość uciążliwa.

Tuż przed mikołajkami zaś przyleciał do Polski samolotem z Rovaniemi „prawdziwy” święty Mikołaj. Miał sztuczną brodę, sztuczny kaftan, czapkę ze sztucznego tworzywa, mówił dość sztucznie po polsku, ale był prawdziwym Fińczykiem. Pojęcia nie mam, po co rokrocznie pokazują jego wizytę w telewizji, co nam daje takie spotkanie i kto w sumie od niego dostaje te wszystkie prezenty. I kto za nie, oraz za samą wizytę płaci, bo to musi kosztować, że ho, ho, ho… W wywiadach podobny do dużego krasnala Mikołaj buja, że do niego, do Laponii przychodzi mnóstwo listów od polskich dzieci, proszących go o prezenty. Więc przyjeżdża. Taki wywiad rzecz jasna powoduje, że dzieci piszą do niego jeszcze więcej, a nawet czasem takie listy wrzucają do skrzynek pocztowych.

Ponieważ od paru lat renifery pozują do fotografii na Krupówkach, więc może to fińskie dzieci powinny wysyłać listy do zakopiańskiego świętego Mikołaja, którym spokojnie mógłby być ktoś z władz powiatu tatrzańskiego, bo zarówno nowy starosta, jaki przewodniczący rady mają naturalne brody. Ale Finlandia już niebawem przestanie uczyć swoje dzieci pisania ręcznego, poprzestając tylko na nauce stukania w klawisze. Więc nawet listy do Świętego Mikołaja będzie się wysyłać mailem lub SMS-em. A w Polsce urzędnicy dodają sobie ważności poprzez nie odpisywanie na wiadomości elektroniczne. Ale nawet bez prezentów tatrzańskie krasnoludki pięknie by wyglądały za kołem podbiegunowym, z reniferem, oscypkiem i chińską ciupagą. Ho, ho, ho

 

Poprzedni felieton