Tygodnik Podhalański, 21 stycznia 2010

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2010)

Maciej Pinkwart

Skrzydłeczka jak gąska...

 

Ruski miesiąc, trwający w Zakopanem niecałe dwa pierwsze tygodnie stycznia minął bez większych rewelacji, co oczywiście dowodzi z jednej strony postępów w kryzysie u naszych wschodnich sąsiadów, z drugiej – malejącej atrakcyjności naszej oferty zimowej. Jednak tutejsi oscypkowo-czapkowi komentatorzy nie zaistnieli z tym tematem w telewizji, bo najpierw straż miejska zaczęła kolejną „ostateczną” rozprawę z krupówkowymi handlarzami (z czym jest jak z rzucaniem palenia: nic trudnego, robiłem to już setki razy…), potem przestraszony koń znowu kogoś poturbował, a na koniec trzeba było zacząć się przygotowywać do Małysza.

Znów zakopianką ciągną stada aut, a przez Krupówki, między strażą miejską, straganiarzami a końmi przepchają się tłumy kibiców, którzy przyjechali na Małysza i po raz kolejny się okaże, iż wolnych miejsc w Zakopanem mamy więcej niż wolnego miejsca na szosie i znów wszyscy będą narzekać. No, a jak jeszcze ktoś pochyli się z troską nad kondycją polskich skoczków…

Nie potrafimy się cieszyć tym co mamy i doceniać tę frajdę, której Adam Małysz dostarcza nam od lat. Rywal Adama, Martin Schmidt zazwyczaj skacze gorzej od naszego mistrza, niekiedy w ogóle nie potrafi doskoczyć do finałowej 30-ki i jakoś nikt nie ma do niego pretensji. Inna rzecz, że Niemcy w dziedzinie skoków i poza nią mają jeszcze inne osiągnięcia, a my mamy zdaje się tylko Małysza i Justynę. Tak jakoś te skoki traktujemy prestiżowo, jakby to one były wyznacznikiem naszej potęgi w świecie. A kraje naprawdę ważne – poza Niemcami - w skoki inwestują niewiele uczuć i ludzi. Taka Anglia na przykład w całej swojej historii miała jednego słynnego skoczka – był to Michael Edwards, lepiej znany jako Eddie „Orzeł”, słynny z tego, że był najgorszym skoczkiem świata, lądując zazwyczaj 20-30 metrów dalej niż inni. I wszyscy go kochali i oklaskiwali mocniej niż największych mistrzów.

Nasz orzeł z Wisły także jest kochany przez wszystkich, ale jest to miłość, która najpierw go zagłaskiwała na śmierć, a teraz ma o wszystko pretensje. Zaakceptujmy to, że Małysz skacze najlepiej jak może i cieszmy się z tego, że jest to i tak bardzo wiele.

Tylko niechby i on, i jego trenerzy, i komentatorzy sportowi zamknęli wreszcie dziób i nie usprawiedliwiali wszystkiego wszystkim! Małysz skoczył, zajął jakieś tam miejsce, a my słyszymy – no, skok był bardzo dobry, tylko odbicie jeszcze nienajlepsze. Skok świetny, tylko ułożenie bioderek w locie trzeba poprawić. Skok wyszedł mi znakomicie, tylko za małą miałem prędkość na progu. Świetny skok, ale jeszcze nie ma tego błysku. Skok był znakomity, ale w tych warunkach śniegowych nie mógł być długi. Byłoby dalej gdyby wiatr był z przodu…

W sumie, po tych wszystkich tekstach jesteśmy w stanie uwierzyć, że trzeba zadbać o odbicie, próg, bioderka, prędkość, błysk, śnieg i wiatr i wszystko będzie OK. Małysz nam w zasadzie już niepotrzebny. Latać może wszystko inne, byleby skrzydła dowieźli.

Ten tryb warunkowy przygniata nas w każdej dziedzinie, bo życie jest bezwarunkowe a u nas zazwyczaj kończy się na gdybaniu. Cóż, nawet lud nasz śpiewa: Gdybym to ja miała skrzydłeczka jak gąska, poleciała bym ja za Jaśkiem do Śląska… Wiadomo nie od dziś, że w praktyce jednak do Śląska mało kto leci, raczej ze Śląska w świat, czego dowodzą historie Eddiego „Orła” Gierka, Jerzego „Orła” Buzka i wszystkich użytkowników lotniska w Pyrzowicach.