Maciej Pinkwart, Egipt dla początkujących

Kraj w budowie

 

Renata w Reginie

 

 

W piątek, 29 października 2010, Renata obroniła w Rzeszowie pracę magisterską. W nocy z soboty na niedzielę musieliśmy wstać o 3-ciej, żeby pojechać na lotnisko do Katowic. Komplikację powodował fakt, że właśnie tej nocy następowała zmiana czasu z letniego na zimowy i teoretycznie wskazówki zegarka trzeba cofnąć z godziny 3 na 2… W Egipcie jest godzina wcześniej, ale i tam jest zmiana czasu. No, to o której byliśmy umówieni?

Nad lotniskiem w HurghadzieJakoś to uzgodniliśmy, Michał migusiem dojechał do Katowic, po czym z lotniska w Pyrzowicach wystartowaliśmy do… Poznania. W czasie tego międzylądowania wzięliśmy na pokład naszego boeinga 737 aż sześć osób i polecieliśmy do Egiptu, naturalnie nad Katowicami z powrotem, nad Krakowem, nad Pieninami i koło Tatr Bielskich. Początkowo widoki kapitalne, jak na Google Earth, fantastyczne Karpaty w Rumunii i Bułgarii, wydawało mi się, że widzę zamek Drakuli w Transylwanii, pięknie widoczne meandry Dunaju, gdzieś z daleka zamajaczyła Turcja, potem, nad Morzem Egejskim pojawiły się chmury tak, że moment, kiedy znaleźliśmy się nad Afryką kompletnie nie dał się zauważyć. Aż wreszcie spostrzegłem, że między chmurami niebieskie zmieniło się na żółte i już od dawna lecimy nad Saharą. Po kilkunastu minutach chmury zaczęły się rozłazić i pojawiły się szczegóły. To znaczy zobaczyłem, że pustynia tym się różni od plaży, że poza piaskiem są góry, o różnych kolorach, i że od czasu do czasu przecinają ją proste jak stół asfaltowe drogi oraz coś co przypominało wydeptane ścieżki turystyczne, czego z wysokości ponad 10 tys. metrów raczej nie można zobaczyć. Pomyślałem więc o szlakach karawan. Potem miałem się przekonać, że tak naprawdę są to drogi dla quadów. Po chwili pod skrzydłem pojawia się stalowo-szara wstęga rzeki. No, w Egipcie nie ma innej rzeki, więc musi to być Nil, ale wydaje mi się dość mały, jak na najdłuższą rzekę świata. Przypominam sobie jednak, że patrzę na to z 10 kilometrów, no a z tej perspektywy nic nie jest specjalnie duże. Nawet Nil. Nawet Egipt.

 

Dygresja dla wykształciuchów: Nie tylko piramidy

 

Jeśli jest coś, czego w życiu nienawidzę – jest to chamstwo i pijaństwo. A najbardziej nie cierpię chamskich, pijanych kobiet. I takie właśnie się nam trafiły w dwóch rzędach za nami. Wsiadły w Katowicach, w Poznaniu były już wlane na cacy, potem wrzeszczały na cały samolot, przeklinały, zachowywały się okropnie – a nikt, z nami włącznie, nie zdobył się na to, by je porządnie ochrzanić, licząc zapewne w tym względzie na załogę samolotu. A ten był egipski, załoga grzeczna i spokojna, więc tylko z politowaniem patrząca na wyczyny tych niewiernych, którzy swoim zachowaniem udowadniają, jak to prorok miał rację zabraniając picia alkoholu i ograniczając rolę kobiet w życiu publicznym… Do awantury doszło dopiero po wylądowaniu w Hurgadzie, kiedy to ja najpierw, a potem Renatka nie wytrzymaliśmy i powiedzieliśmy babom, co myślimy o tym ich chamstwie. Najpierw się strasznie zdziwiły, potem zareagowały agresją, ale już byliśmy na miejscu.

Lotnisko w Hurghadzie to jest coś pośrodku niczego. Długie i biegnące w różne strony pasy startowe, na oko i pod kołami nie najlepszej jakości, kończą się wśród piasku, a ich przedłużeniem są baraki, rozpoczęte budowy i coś, co z daleka wygląda na naniesione wiatrem hałdy śmieci. Ale to jedno z największych lotnisk komunikacyjnych tego regionu, bo rocznie ląduje tu ok. 6 milionów pasażerów: pewno przeszło 90 procent turystów dociera tu drogą powietrzną.

Wiza egipskaKurtka i polar już dawno znikły w podręcznym plecaku, ale jednak przeskok z minus trzech stopni w nocnym Nowym Targu do plus 27 w popołudniowej Afryce jest trochę szokujący, choć w Hurghadzie jest dziś pochmurno i wieje silny wiatr. Kierują nas na lewo od wejścia, gdzie za szklanymi szybkami są stanowiska kilku miejscowych banków. Kupujemy wizy po 15 dolarów, wypełniamy kartę imigracyjną, kontrola paszportowo-wizowa, potem odbiór bagażu. To zawsze dla mnie najbardziej stresujący moment, znacznie bardziej od startów i lądowań, jako że pytanie czy leci z nami pilot? ma proweniencję raczej komediową, natomiast kwestia czy leci z nami bagaż? jest zagadnieniem egzystencjalnym, niestety mocno opartym na rzeczywistości. I zaraz pierwszy kontakt z bakszyszowym szantażystą, czyli gatunkiem, który będzie nam towarzyszył przez cały Egipt, a ja usilnie będę usiłował odgonić od siebie myśl, że ta rzekomo lokalna tradycja, czyli skrzyżowanie żebractwa z korupcją to nie sposób na przeżycie biedaków, tylko żerowanie na naiwności i dobrym sercu turystów. Miejscowy dżentelmen zdejmuje pospiesznie wszystkie bagaże, wyjeżdżające na halę na taśmie i układa je w bezładną kupę na podłodze. Tych, którzy sięgają po swoją własność zatrzymuje gestem dłoni, w której znajduje się pięciodolarowy banknot, pocierany charakterystycznym ruchem kciuka.

- Bakszysz fajf dolars, fajf dolars…

Odbierająca nas rezydentka biura podróży nie reaguje. Michał z Renatą wyrywają nasze bagaże, powodując krzyk oburzenia krajowca, większość przyjezdnych postępuje tak samo, kilka osób jednak daje mu jakieś banknoty. Sytuacja powtarza się przy autokarze, który ma nas zawieźć do miasta. Ciemnoskóry, biało ubrany Arab zagradza sobą dojście do luku bagażowego i za włożenie tam walizek żąda pięciu dolarów. Odsuwamy go zdecydowanie i wrzucamy bagaż sami. On równie zdecydowanie wywala go na ziemię. Niektórzy płacą. Renatka wydziera się na niego po polsku i ponownie wkłada nasze dwie walizki i torbę. Arab, jakby uszło z niego powietrze, rozgląda się niepewnie, po czym odchodzi bez słowa. Podobno boją się tam agresywnych kobiet. Stoimy przy luku, aż do jego zamknięcia, i widzimy, że gość po paru minutach pojawia się przy innym autokarze, z zapałem znów żądając bakczyszu za to, co nam się należy jak psu micha.

Dojazd do miasta trwa zaledwie kilka minut, ale potem trochę objeżdżamy, bo pasażerowie naszego lotu zakwaterowani są w różnych hotelach. Miasto sprawia wrażenie niebywałego chaosu, w którym przepych wprost hollywoodzkich rezydencji sąsiaduje z gruzowiskami, rozgrzebanymi budowami, a ruch samochodowy jest tak ogromny, że manewrowanie między pojazdami przez pieszych grozi śmiercią lub kalectwem. Ludzi mnóstwo, bo Hurghada ma już teraz przeszło 160 tys. mieszkańców stałych (co roku przybywa kilka-kilkanaście tysięcy), do tego dochodzą turyści w liczbie niemal 100 tys. średnio dziennie (sezon trwa cały rok, najmniej obciążone są lipiec i sierpień, jako miesiące najgorętsze) Co krok widać budowę następnego hotelu, sklepy giną wśród tych pałacowych budowli, zwłaszcza, że są przeważnie parterowe, a jeśli trafi się coś większego o nazwie market, to przypomina co najwyżej nasz wiejski dom towarowy.

 Hurghada nocą 

 

 

Miasto jest duże i rozciągnięte wzdłuż wybrzeża na odcinku przeszło 40 kilometrów, więc nie jest bez znaczenia, w jakiej części się wybierze hotel. Jeśli zależy komuś na poznaniu klimatu lokalnego, to powinien trzymać się centrum, które wyznaczają tamtejsze Krupówki – ulica Sheraton Road i Al Fondok w dzielnicy Sakalla oraz położona nieco na północ dzielnica Dahar. Ci, którzy zainteresowani są tylko nadmorskim wypoczynkiem, bez większego kontaktu z arabskim folklorem, mogą mieszkać w położonych na południu dzielnicach Village Road i Sahl Hasheesh, albo w usytuowanej jeszcze dalej na południe sąsiedniej miejscowości Safadża, gdzie z pozoru diabeł mówi dobranoc i czaple egipskie zawracają, ale jest pięknie i spokojnie. Ta nieustanna krzątanina budowlana przynosi efekt w postaci coraz większej oferty, ale w zasadzie nie wiadomo, z jakim skutkiem wykorzystywanej: przejeżdżając przez miasto odnosi się wrażenie, że większość domów jest nieukończonych lub niewykorzystywanych. Wiele straszy ruinami najwyższych pięter, nie przykrytych dachem – zwykle wynika to podobno z braku środków lub chęci uniknięcia płacenia podatków: za dom niewykończony się ich nie płaci, choć w dolnych partiach już można prowadzić działalność. Ten boom budowlany w Hurghadzie i okolicach jest stosunkowo świeżej daty: w końcu XIX w. osadę założyli tu brytyjscy poszukiwacze ropy naftowej, którzy po fiasku poszukiwań zostawili swoje baraki, zajęte niebawem przez miejscowych rybaków, którzy po kilkunastu latach przekształcili wioskę w niewielkie miasteczko portowe. Ćwierć wieku temu pojawili się pierwsi arabscy i europejscy inwestorzy, którzy przekształcili Hurghadę w międzynarodowe centrum wypoczynkowe. Współcześnie, zarówno wśród inwestorów, jak i przede wszystkim wśród gości – przeważają Rosjanie, którzy w całym Egipcie stanowią podobno przeszło 70 procent turystów. Niemniej jednak nie mogę się wciąż pozbyć wrażenia, że główną ofertą jest tu pobyt w czymś, co jest skrzyżowaniem placu budowy z nowotarskim jarmarkiem. W wersji hard, oczywiście.

Dalej

Spis treści