Był rok 1980 i wszyscy jeszcze mieliśmy nadzieję. Byliśmy młodzi, niektórzy piękni, niemal wszyscy solidarni i przeświadczeni, że nasza wiedza i entuzjazm przydadzą się Polsce, którą wtedy chcieliśmy widzieć jako grupę bliższych i dalszych przyjaciół. Na pierwszym spotkaniu nieformalnej grupy 30-latków, która wkrótce przekształciła się w zakopiański oddział Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych, Jurek i Maryla Gruszczyńscy prezentowali nam rewelacyjny wykład o znaczeniu znaku... To pozornie tautologiczne określenie zawierało w sobie treści tak interesujące, że słuchaliśmy z zapartym tchem sadząc, że władze – jakiekolwiek by nie były – natychmiast wdrożą proponowany system oznakowania turystycznego w Zakopanem, przy okazji obsypując twórców nagrodami i górą złotówek. Po ponad 20 latach spotkaliśmy się z Jurasem na jego wystawie w „Starej Polanie” i byliśmy w kwestii oznakowania mniej więcej tam, gdzie w 1981 roku. Tylko nadziei nam zbrakło... Przestaliśmy być młodzi, niektórzy piękni, solidarni i przestaliśmy wierzyć, że jeszcze się możemy przydać.

Nie wszyscy. Nie dotyczy to Jurasa. Jego entuzjazm i wiara w to, że mimo wszystkiego tego co nas otacza i tego, że już nie można się pocieszać tym, że upadnie komuna i będzie wszystko cacy – przetrwały. Przyjaźnimy się już blisko ćwierć wieku i nieustannie podziwiam Go za wiarę w to, że trzeba uparcie powtarzać to, co się ma do powiedzenia, mimo że zmieniające się formacje u władzy mają jedną cechę wspólną: całkowitą niemal odporność na profesjonalizm i zdrowy rozsądek, tudzież wiedzę tak wszechstronnych fachowców jak Juras.

Bo po entuzjazmie i profesjonalizmie właśnie wszechstronność jest najgłówniejszą cechą Jurka Gruszczyńskiego. Poznałem Go jako projektanta, wkrótce potem wraz z Marylą objawili mi się jako główni polscy guru makrobiotyki, aż któregoś dnia Jurek przyszedł do nas i pożyczył kilka książek i nut jazzowych, no i zobaczył nasz nowy zakup – syntezator „Yamaha”. I to był kolejny krok w nowym kierunku: Juras zajął się muzyką elektroniczną. Pamiętam prapremierę Jego „Suity Małołąckiej”, napisanej w 1990 r. pod wrażeniem zimowej tragedii górskiej, kiedy to na Czerwonych Wierchach zginęło pięcioro młodych turystów... Prowadziłem ten koncert i wiem, że było to wielkie przeżycie dla wszystkich widzów, i dla mnie także. Okazało się niebawem, że Juras szybko trafił do czołówki polskiej muzyki elektronicznej, ale jak to u nas w Zakopanem bywa – częściej można Go usłyszeć na Mazurach, w Przemyślu czy nad morzem, niż pod Tatrami. Na szczęście, ma swoje „elektroniczne” audycje w Radiu „Alex”, gdzie uczy słuchaczy o urokach tej muzyki. Mało kto też pamięta, że był On także założycielem, głównym animatorem, a potem prezesem Polskiego Stowarzyszenia El-Muzyków, działającego od 1997 roku. Równolegle realizuje swoje pasje społecznikowskie w Związku Polskich Artystów Plastyków i jest prezesem jego zakopiańskiego oddziału.

Jeśli dodam, że Juras jest także poliglotą, biegle władającym angielskim, francuskim i hiszpańskim, a mniej biegle – kilkoma innymi językami, że z pasją uprawia turystykę tatrzańską, że jest obdarzonym ciętym piórem publicystą (zarówno gazetowym, jak i radiowym), ma w swoim dorobku także prozę artystyczną i poezję – to zapewne zgodzą się Państwo ze mną, że jest to typowa postać zakopiańska – osoba, nawiązująca nie słowem, a czynami i dorobkiem do wielkich tradycji złotej epoki Zakopanego – Zakopanego Witkiewiczów i Matlakowskich, Karłowiczów i Szymanowskich, Chałubińskich i Paryskich. Zakopanego, które cicho i bezgłośnie odeszłoby w niebyt, zabite jazgotem pop-kultury, chamstwem w kostiumie regionalnym i pazernością bez granic – gdyby nie ostatni Mohikanie zakopiańskiej tradycji, którzy – jak Jurek Gruszczyński, wciąż jeszcze wierzą, że nadal trzeba mieć nadzieję. Że żyjemy w pięknym miejscu, inspirującym prawdziwych twórców i grzechem byłoby to miejsce zepsuć do imentu. Którzy głoszą to wszem i wobec, jako argumentów używając własnej sztuki, pasji społecznikowskiej i wszechstronnego profesjonalizmu. Oby nie był to dalej głos wołający na puszczy.

Maciej Pinkwart