Maciej Pinkwart

Mały kwiatek i wielki tort

 

Czesław Jałowiecki to jeden z najlepiej znanych współczesnych artystów zakopiańskich. Naturalnie, przede wszystkim jako plastyk – rzeźbiarz, ale także artysta – pedagog, nauczyciel sztuki i estetyki w Liceum im. O. Balzera i wychowawca kilku pokoleń uzdolnionych ludzi, którzy przeszli przez ciasne sale „Jutrzenki”, przez wiele lat znanej jako Młodzieżowy Dom Kultury, którego dyrektorem był Czesław Jałowiecki. Ale to także świetny muzyk, grający na saksofonie tenorowym, z dość szerokim repertuarem – od be-bopu do swingu, poprzez przeboje dancingowe…

I takiego wszechstronnego artystę uczciła Miejska Galeria Sztuki w Zakopanem wystawą, będącą zwieńczeniem uroczystości jubileuszu 50-lecia pracy twórczej i pedagogicznej. Wernisaż odbył się 14 listopada 2015 w dużej sali ekspozycyjnej. Prezentacja ma przewrotny tytuł Przemijanie, ale pokazane na niej dzieła na pewno są dowodem trwania wielkiego talentu artysty, a niemniej – poczucia humoru. Jest to niewątpliwie jedna z najważniejszych i najciekawszych prezentacji, zorganizowanych w zakopiańskiej Galerii.

Urodzony w 1935 r. w Przyszowicach na Śląsku, Czesław Jałowiecki trafił do Zakopanego jako uczeń Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych, a następnie studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, którą ukończył w 1964 r., specjalizując się w rzeźbie. Tej rodzaj twórczości (drewno, brąz, granit) obok asamblażu jest nadal jego ulubioną dziedziną. Po studiach powrócił pod Tatry i tutaj w latach 1968-2001 był nauczycielem plastyki w Liceum Ogólnokształcącym, łącząc tę pracę z działalnością w MDK „Jutrzenka”, gdzie w latach 1981-2000 był dyrektorem.

Wśród muzycznych pasji Czesława Jałowieckiego jest też śpiewanie, co spowodowało jego wieloletnią współpracę z Tatrzańskim Chórem „Szumny”. I właśnie ten chór, założony i kierowany przez Mirosławę Lubowicz, rozpoczął uroczystość w Galerii. W drugiej z części muzycznych odbył się minirecital śpiewaczki Niki Lubowicz, która z towarzyszeniem m.in. Stanisława Lubowicza wykonała kilka standardów jazzowych. Miało to mieć charakter hołdu złożonemu jubilatowi, ale w fatalnych warunkach akustycznych galerii, z publicznością słuchającą tego na stojąco było stanowczo za długie. Po kompletnie niesłyszalnych w dalszych częściach sali przemówieniach oficjeli (m.in. starosty Piotra Bąka i wiceburmistrza Zakopanego Wiktora Łukaszczyka) przed jubilatem stanął wielki tort, ale zanim go pokrojono -  Czesław Jałowiecki wystąpił jako solista, grając z zespołem kilka znakomicie wykonanych utworów, w tym doskonale brzmiący tym razem standard Sidneya Becheta Petite Fleur, który w połowie lat 60-tych był dancingowym przebojem w całej Europie. W rytm Małego kwiatka gibaliśmy się przez chwilę rytmicznie, a potem były oklaski, gratulacje i tort. Wino wypito już wcześniej, podczas śpiewów i mów dziękczynnych.

Dość nieszczęśliwym pomysłem było połączenie jubileuszowego wernisażu Czesława Jałowieckiego z otwarciem ekspozycji malarstwa Anny Schumacher, zaprezentowanego w małej sali Galerii i prezentującego głównie pejzaże i architekturę Andaluzji. Szkoda, że ciekawa wystawa funkcjonuje tylko w charakterze supportu prezentacji prac jubilata, a jeden wernisaż dwóch tak różnych artystów to niewątpliwa oszczędność, ale i zubożenie efektu artystycznego. Niemniej jednak nie było to przypadkiem: oboje artyści występują już nie pierwszy raz, wcześniej prezentując swoje prace wspólnie na wystawach m.in. w Nowym Targu i Gorlicach.

Obecne było – prawie – całe Zakopane, bo zarówno artyści plastycy, jak i występujący przy okazji wernisażu muzycy mają mnóstwo przyjaciół, znajomych i krewnych z kilku pokoleń. Reprezentowane było przede wszystkim środowisko plastyczne (w tym: „Jutrzenka” i Liceum im. A. Kenara), stali bywalcy wszystkich wernisaży i koncertów, członkinie Uniwersytetu Trzeciego Wieku, trochę osób ogólnie związanych z kulturą. Nie było ani burmistrza Zakopanego, do czego już żeśmy się przyzwyczaili, że na takich salonach Leszek Dorula nie bywa, ani jego zastępczyni od spraw kultury, Agnieszki Nowak Gąsienicy, do czego też już się przyzwyczajamy. A szkoda, bo to oni firmują pomysł zadecydowanego już zdaje się strukturalnego połączenia Miejskiej Galerii Sztuki z Biurem Promocji Zakopanego i, być może, kilkoma innymi instytucjami. Tak udana impreza w Galerii, z tyloma ważnymi osobami, uczestniczącymi w wernisażu, byłaby doskonałą okazją do ponownego przedyskutowania tej sprawy w kompetentnym gronie. Ale może takiej dyskusji władze miasta właśnie chcą uniknąć? Zastanawiam się, co wspólnego ma Galeria z Biurem Promocji i doszedłem do wniosku, że nic – i to właśnie jest powodem owego połączenia, po którym będzie mieć wspólnego dyrektora. Oczywiście, będą musieli istnieć nadal kierownicy (a może: wicedyrektorzy) Galerii i Biura Promocji, tudzież tych innych ewentualnych doczepek. Więc jakież to oszczędności i jaka poprawa funkcjonalności?

No, chyba że chodzi o zaoranie Galerii i przekształcenie jej w izbę pracy twórczej lokalnych artystów pozytywnie zweryfikowanych przez aktualne władze, oraz o zapewnienie jej stałego dochodu poprzez sprzedaż wyrobów miejscowych – obrazków na szkle, oscypków, scypków, łoscypków, gołek, syrków, bundzu, bryndzy, ewentualnie ciupag, kapeluszy i portretów Sami-Wiecie-Kogo. Należałoby wówczas połączyć Galerię jeszcze ze sklepami na parterze Bazaru Polskiego, co byłoby znacznie bardziej praktyczne niż ożenek sztuki z promocją.

Obie wystawy czynne będą do 6 grudnia 2015.