Maciej Pinkwart

Tylko Witkacy się zestarzał...

 

Z programu Wariata i zakonnicy w Teatrze WitkacegoJesienią 1996 r. Andrzej Dziuk pokazał w swoim teatrze Wariata i zakonnicę Witkacego. Zaczyna się dość banalnie. Spektakl się opóźnia, publiczność niecierpliwie tłoczy się przed drzwiami prowadzącymi do sali teatralnej, w pewnym momencie z zaplecza wychodzą dwaj ubrani na biało lekarze i przechadzają się wśród widzów - jeden z kamienną twarzą nie zwracający uwagi na otaczającą rzeczywistość, drugi, przeciwnie, natarczywie przyglądający się poszczególnym osobom. Potem przez zaplecze sceny wchodzimy na salę, a po drodze lekarze uważnie lustrują każdego widza, jakby spodziewali się ze strony publiczności nagłego ataku furii. W porządku, wszyscy jesteśmy wariatami. To już było. Tłoczymy się na części scenicznej, bo tam właśnie ustawione są krzesła dla widzów. Niewiele, może 80 miejsc. Scena została przeniesiona na widownię. I to też już było. I wtedy dostrzegamy potężną, żelazną kratę, oddzielającą widzów od aktorów. Jak w ZOO, albo w cyrku przed występem drapieżników. Gasną światła, z głośników dobiega przez chwilę elektroniczne ostinato muzyki Jerzego Chruścińskiego, punktowy reflektor wydobywa w dalekim końcu sali sylwetkę rozpiętego na linach wariata. Wisi w powietrzu, chwilami udaje mu się przyklęknąć na jedno kolano, wyje w ataku furii. Po chwili zmęczony, zasypia. Muzyka. Przed kratę, na stronę publiczności wychodzi stary, poskręcany i brzydki lekarz i śliczna zakonnica w białym habicie.

Po raz drugi pokazała się dwójka młodych aktorów - Adrianna Jerzmanowska i Maciej Stępniak (siostra przełożona i doktor Burdygiel). Pozostali - Andrzej Bienias jako Wariat, Włodzimierz Ciborowski jako dr Green i urocza Katarzyna Sobczak jako siostra Anna - zaprezentowali się publiczności po raz pierwszy. Gra wszystkich znakomita, Ada Jerzmanowska w niewielkiej, ale trudnej roli siostry Barbary potwierdziła swoją wielką klasę, podobał się bardzo Andrzej Bienias jako żywiołowy wariat, bardziej co prawda przypominający Tarzana niż obłąkanego poetę, a szczególnie gorąco oklaskiwano Kasię Sobczak - nie tylko jako dobrą aktorkę, ze znakomitym głosem, wspaniałą urodą i figurą, ale także jako pierwszą zakopiankę, która po ukończeniu krakowskiej PWST powróciła do rodzinnego miasta. W epizodycznych rolach pielęgniarzy - żałobników oglądamy Marka Wronę i Macieja Buchcica.

Ogromnie ważna w spektaklu jest scenografia, zaprojektowana wspólnie przez Marka Mikulskiego i Andrzeja Dziuka. Ale raz jeszcze chciałbym pokreślić świetną reżyserią Dziuka - szczególnie ostatnia scena rozwiązana doskonale technicznie i inscenizacyjnie, daje spektaklowi doskonałą pointę.

Na tle tych wszystkich superlatywów dość kiepsko wypada - proszę mi to wybaczyć - autor, Stanisław Ignacy Witkiewicz. Poprzednie premierowe przedstawienie tej sztuki Zakopane oglądało w sali "Morskiego Oka" 21 marca 1925 roku, kiedy to wystawił ją Teatr Formistyczny pod kierunkiem samego autora. Ze względów, by tak rzec, obyczajowych, na użytek dewocyjnej publiczności zakopiańskiej na afiszu znalazł się tytuł "Wariat i pielęgniarka". Wtedy spektakl szokował. Dziś tekst brzmi archaicznie, sprawy wówczas szokujące dziś spowszedniały, zgrywa, jaką niewątpliwie w latach 20-tych był opis pobytu szalonego poety w Wariatkowie i jego romans z zakonnicą, przez współczesną publiczność zapewne będzie traktowana dość dosłownie, prześmiewki z rzekomo wszystko leczącej psychoanalizy dla zagonionych za pieniędzmi rodaków będą mocno egzotyczne, a przesłanie sztuki - jeśli w ogóle jakieś jest - umknie w nerwowych chichotach z poszczególnych grepsów słownych. Niemniej, jako klasyka Witkacowska, rzecz z pewnością pozostanie w repertuarze zakopiańskiego teatru na długo.

Powrót do pierwszej strony Teatru