Z programu sztuki w Teatrze Witkacego
Diabły, fanatycy i seks

W zakopiańskim Teatrze Witkacego odbyła się w sobotę kolejna premiera. Andrzej Dziuk tym razem zaproponował zdumionym widzom rzecz z klasyki współczesnego teatru - Czarownice z Salem Artura Millera. Adaptacja nosi tytuł "Próba ognia", ale tytuł ten ma charakter wyłącznie symboliczny i strażacy mogą spać spokojnie - jedyny ogień wywoływany jest w sercach widzów przez Abigail, graną przez rewelecyjną Dorotę Ficoń, znów ukazaną jako demon kobiecości oraz jej dwuznacznie zorientowane seksualnie przyjaciółki. Spośród nich wielki ciężar roli Mary Warren dźwiga Marta Szmigielska-Arnold i z zadania swego wywiązuje się w sposób zapierający dech w piersiach. Broniące się przez zarzutami wyuzdania kobiety rzucają fałszywe oskarżenia o czary na niemal całą wieś, czarownice, skazywane przez religijnych maniaków równym sznurkiem idą na szubienicę, ale tego wszystkiego nie widzimy, to niejako stanowi tylko dalekie tło dla starcia męskich ról i męskich charakterów - sędziów, oskarżycieli i oskarżonych. Wielką, naprawdę wielką kreację stworzył tu Piotr Dąbrowski jako Jan Proctor: postać, którą tak łatwo było przeszarżować, gra powściągliwie, ze szlachetnością i bólem, a nawet wszystko zdumieniem nad ludzką głupotą i złem, z taką łatwością posługującym się sztafażem dobra - tak, jak tylko to diabeł robić potrafi. Płonie za to w Piotrze Dąbrowskim odczuwalny wyraźnie wewnętrzny ogień i tę próbę ognia aktor przechodzi celująco.

Dwóch pastorów - Krzysztof Najbor i Krzysztof Łakomik to świetny kontrast fanatyzmu połączonego z rozumem i przaśnego chrześcijaństwa, podszytego chciwością i tchórzostwem. Przewodniczącym trybunału jest demonicznie ucharakteryzowany Lech Wołczyk, który gra, jakby obce mu były wszystkie ludzkie uczucia, łącznie z fanatyzmem, jakby realizował iście piekielną koncepcję wygubienia całej społeczności poprzez zgodę na to, by ludzie przez wzajemne absurdalne oskarżenia prowadzili się na szubienicę. Diaboliczne cechy, nawet w akcesoriach, mają też obaj pastorzy i jako żywo przypomina to stare porzekadło o diable ubranym w ornat.

Rzecz kończy się bez pointy i ze stodoły, w której toczy się akcja wychodzimy z przeświadczeniem, że odległe czasy procesów czarownic, demoniczna głupota i zatęchła atmosfera Salem zostają z nami nadal. Może nie są takie odległe?

Reżyserował maestro Andrzej Dziuk, on też partnerował Ewie Berbece w wykonywaniu niezwykle sugestywnej, niemal realistycznej scenografii. Elektroniczne psalmodie i muzyczna ilustracja jest dziełem Jerzego Chruścińskiego.

Na premierę przyszło całe kulturalne Zakopane i nawet nieco okolic, bo widziałem byłego wiceministra Wojciecha Misiąga, oraz kilka osób z Nowego Sącza i Krakowa, natomiast nie pojawił się nikt z administracji zakopiańskiej. Jedyną osobą z władz samorządowych była wiceprzewodnicząca Komisji Kultury Rady Miejskiej Lidia Długołęcka. Reszta przyjdzie pewnie 29 grudnia na oficjalną premierę przy blasku jupiterów, z tortem i szampanem. Ten spektakl był przeznaczony dla przyjaciół teatru i w czasie przerwy podawano kanapki ze smalcem i twarożkiem, a by zachować diaboliczną atmosferę, w foyer przyświecały jedynie dość rzadko rozstawione świece.

Maciej Pinkwart

PS. Pisałem 26 listopada 1995 r. Po pewnym czasie przywrócono oryginalny tytuł dzieła i dziś sztuka jest grana jako Czarownice z Salem. W obsadzie nastąpiły pewne zmiany - w roli Elżbiety występuje teraz Katarzyna Sobczak.

Powrót do pierwszej strony Teatru