Maciej Pinkwart

Kiedy się kocha - trzeba... iść do teatru

28 lipca 1994 r. w Teatrze Witkacego w Zakopanem odbyła się kolejna premiera - tym razem Marta Szmigielska-Arnold przedstawiła monodram, składający się z kilkudziesięciu piosenek, pochodzących w połowie z dawnego repertuaru teatru, w połowie napisanych specjalnie na użytek spektaklu, noszącego tytuł Droga. Muzykę napisał Jerzy Chruściński, on też akompaniuje artystce przy fortepianie. Intermedia w recitalu piosenkarskim wykonuje Piotr Dąbrowski, a stanowią je filozoficzne teksty chińskiego mędrca Lao-Tsy. Scenografię, w której wykorzystane zostały poprzewracane, tworzące ułomne perspektywy sprzęty domowe, wykonał Marek Mikulski. Autorem scenariusza i reżyserem jest Andrzej Dziuk.

Marta Szmigielska w swoim występie tworzy niebywały nastrój i porywa widzów przede wszystkim wspaniałą interpretacją, doskonałą dykcją i niezwykłym, mocnym i czysto brzmiącym głosem. Prosta czarna suknia, dyskretny makijaż, oszczędna gestykulacja, a przy tym bardzo ekspresyjna twarz, wydobywana z ciemności przez punktowe reflektory - wszystko to przypominało na początku interpretacje Juliette Greco, nie sposób było także w niektórych piosenkach zapomnieć o wielkich kreacjach Ewy Demarczyk. Dobór piosenek, zwłaszcza nagromadzenie tekstów poezji średniowiecznej i staropolskiej, w dużej mierze obracających się wokół tematyki śmierci przytłoczył widzów w pierwszej części recitalu, zwłaszcza, że reżyser nie dał początkowo artystce możliwości pokazania jej ogromnego talentu aktorskiego. Ale kto dotrwa do momentu, kiedy Marta Szmigielska wchodzi na scenę przebrana za japoński strach na wróble i zupełnie niewidoczna wykonuje piosenkę o trzech zającach - nie będzie żałował, że przyszedł na Chramcówki. Potem rewelacyjnie zaśpiewana piosenka - modlitwa Boże mój do teksty Haliny Poświatowskiej z przepiękną jazzową wokalizą i wreszcie znakomita ballada Blaise Cenderasa Kiedy się kocha - trzeba odjechać, w której Marta występuje jako chaplinowski, amerykański kloszard - to było wspaniałe!

Mam zastrzeżenia do kontrapunktujących czytanek Piotra Dąbrowskiego - świetne cytaty mądrego Chińczyka rozbijały nastrój, ani nie tworząc z piosenkami kontrastu, ani nie będąc do nich komentarzem. Zupełnie zbyteczne były grepsy przebierającego się pianisty - Jerzego Chruścińskiego, przydatne raczej do taniego kabaretu niż do starannie budowanego nastroju recitalu Marty Szmigielskiej. Szkoda także, iż Jerzego Chruścińskiego w wykonywaniu muzyki nie wspiera choćby minimalna sekcja rytmiczna.

Maciej Pinkwart

Powrót do pierwszej strony Teatru