Maciej Pinkwart

Dzicy Aniołowie u Witkacego


Długołęcka - Czubernatowa - Dziuk

 

ZaproszenieChcąc pokonać kilkunastocentymetrowe warstwy lodu, pokrywające ulice i przebić się przez świąteczne zakopiańskie korki, pojechałem do Teatru Witkacego na kolejną premierę nieco wcześniej. Tłoku na ulicach wyjątkowo nie było, zaparkowałem bez kłopotów i wtedy przed wejściem do głównego foyer zobaczyłem obrazek iście rodem z Witkacego: z nyski, opatrzonej firmowym logo Teatru, górale wyprowadzali stadko owiec i kóz. Przed schodami, prowadzącymi do wejścia parskał gniady koń, a kilka metrów dalej paliło się ognisko. Było kilka stopni mrozu, noc, ze zwierząt unosiły się obłoki pary. Owce i kozy górale w serdakach przywiązali do sporych żłóbków przy poręczy schodów, a my, depcząc po kłębach siana, weszliśmy do foyer, na użytek tej premiery zamienionego na wielopłaszczyznową scenę.

 

Z pomysłem zrealizowania bożonarodzeniowego misterium szef teatru, Andrzej Dziuk, nosił się od kilkunastu lat. Szukał sposobu na ominięcie raf standardu, utworzonego przed laty przez Lucjana Rydla w "Betlejem Polskim", przez Leona Schillera w "Pastorałce" i, co najważniejsze, przez autorów licznych prezentacji regionalnych. Bowiem założenie było takie: połączyć kanon biblijny i jego humanistyczne, ogólnoludzkie, a zarazem chrześcijańskie przesłanie, poezję, dotyczącą Tajemnicy Betlejemskiej i współczesnej, wigilijnej tradycji z folklorem i tradycją podhalańską. To wszystko, naturalnie w artystycznej oprawie muzycznej i scenograficznej, w dodatku podane w sposób nowoczesny i ciekawy, z czego słynie ten teatr.

Materiał dla przedstawienia stworzyła Lidia Długołęcka - muzyk i pedagog, od lat zajmująca się również pisarstwem na tematy artystyczne i podhalańskie, na codzień - dyrektorka jedynej w Polsce Państwowej Podstawowej Szkoły Artystycznej w Zakopanem. Jej scenariusz, w którym wszystkie opisane elementy wzajemnie się przenikają lub uzupełniają, dał podstawę Andrzejowi Dziukowi do zrealizowania tego misterium.
Najpierw, daleki głos zza ciemnej sceny, przypomina znaną sekwencję biblijnego Zwiastowania, zaraz potem na odległym od widzów planie, wędruje (na szczudłach!) dwoje pielgrzymów, szukających miejsca w przepełnionym mieście i upatrujących go w Tatrach. Tekst Asnyka, potem Kasprowicza sytuuje nas w dziewiętnastowiecznej estetyce, ale towarzysząca mu ostinato muzyka Jerzego Chruścińskiego przypomina, że rzecz równie dobrze dzieje się tu i teraz.

Scena znika i w przeciwnym końcu foyer nikłe światło wydobywa z mroku przykryte pierzyną łóżko. Na jego dolnej szufladzie śpi pokotem trójka dzieci - dwie dziewczynki i chłopiec, na wyższej kondygnacji - rodzice. Pierwsza budzi się matka, potem reszta - zaczyna się dzień Wigilii. Przecierająca oczy Marysia (13-letnia Aneta Chruścińska, VII klasa Szkoły Artystycznej, wybitne osiągnięcia i nagrody zdobywane w dziedzinie pianistyki, malarstwa, literatury i kompozycji...) przypomniawszy sobie o Wigilii zaczyna śpiewać rewelacyjny tekst Wandy Czubernatowej Jest u nas taki las na Żeleźnicy kędy mieszkają aniołowie dzicy do muzyki swojego ojca. Po chwili refren podchwytuje cały zespół, a za nim - publiczność.

I dalej trwa dzień wigilijny. Szykowanie stołu, ubieranie choinki (kapitalna scenka, kiedy okazuje się, że strojny smreczek jest... kradziony u sąsiada, który w końcu godzi się na to pod warunkiem, że w następnym roku to on ukradnie choinkę u gospodarza...), przygotowywanie potraw. O dawnych zwyczajach i konieczności ich przestrzegania przypomina Dziadek (Jan Gutt-Mostowy, dojeżdżający na próby i spektakle z... Wrocławia), za oknami foyer muczą owce i turlikają dzwonki. Wśród rodziny kręcą się dwa niesforne anioły (Dorota Ficoń i Kasia Sobczak), śpiewają, tańczą, dokazują. Pastorałkę Wandy Czubernatowej o zającach, odgrywających szopkę na polanie z muzyką Jerzego Chruścińskiego śpiewa 10-letnia Jagoda Bielawska (IV klasa PPSA). W pewnym momencie daleko, na końcu foyer wjeżdża niewielki, drabiniasty wózek ze świętym Józefem (Jacek Zięba, debiut) i Maryją (Dorota Ficoń) z bijącą światłością chustą (jak w obrazie Murilla). Cała rodzina z muzyką gromadzi się wokół, śpiewając kolędy. Potem obraz niby-stajenki znika, gospodarze łamią się z gośćmi - publicznością opłatkiem, częstują moskolikami, grulami, kapustą z grochem. Wchodzą podłaźnicy i to jedyny moment, kiedy słyszymy kilka wesołych nut góralskich, rozkręca się zabawa, potem nagle za oknami teatru zapalają się mocne światła - kończy się świąteczna noc i świta dzień. Narasta muzyka Chruścińskiego i cały zespół śpiewa końcowy hymn do słów Lidii Długołęckiej - Osobno lecz razem, w naszej drodze do gwiazd, krople czasu zbieramy...

Ciężar sztuki niosą na sobie przede wszystkim amatorzy - zaproszeni do współpracy przez Andrzeja Dziuka Zofia Majerczyk-Rumińska (Matka) i Tomasz Gąsienica-Mracielnik (Ojciec) i oboje są znakomici. Warstwa góralsko-obyczajowa oraz kierownictwo kapeli góralskiej to dzieło młodego, ale niezwykle utalentowanego Krzysztofa Zubka z zakopiańskiej Olczy, prowadzącego m.in. zajęcia z folkloru w PPSA. Autorzy scenografii - Andrzej Dziuk i Anna Wittich ustalili, że zarówno zwyk (obyczaje), jak i stroje góralskie sięgną do wzorów z XIX wieku, a więc będą bez cepeliowskich paradnych parzenic i kolorowych wyszywanek, bez strojnych z Krakowa rodem gorsetów, bez złoconych ciupag. Choinkę zdobią nie kolorowe bombki, ale wieszane na gałązkach czerwone jabłka. Nikt nikomu nie daje prezentów - ani komórkowych telefonów, ani lalek Barbie, ani nawet łakoci. Prezentem jest miłość, zgoda, świąteczne wyciszenie. W efekcie widzimy górali barwnych swoim obyczajem, gwarą i humorem a nie estradowym widowiskiem, a towarzysząca spektaklowi muzyka Chruścińskiego w żaden bezpośredni sposób nie wiąże się z góralską nutą - choć w kilku utworach kapela towarzyszy syntezatorom komputerowym.

W efekcie powstała sztuka, w której tak góralszczyzna, jak i tradycja świąteczna stanowią tylko (aż?) tworzywo i narzędzie, przy pomocy których powstaje rzecz nowa, o wzruszającej treści i pięknym wyrazie artystycznym. Ot tak, jak wiersze Czubernatowej, w których gwara i góralskie niekiedy treści nie są celem, lecz środkiem, służącym do prezentacji poezji. Żal tylko, że tematyka ogranicza możliwość prezentacji sztuki tylko do Godniego casu, czyli do okresu Bożego Narodzenia (Godów). I szkoda, że Dziadek musi dojeżdżać aż z Wrocławia, gdzie go losy i kariera naukowo-literacka przeniosły z Poronina.

Po premierze (brak kogokolwiek z władz Zakopanego i powiatu tatrzańskiego na imprezach kulturalnych już nikogo nie dziwi) była lampka wina i liczne przemówienia, i wspólne śpiewanie kolęd. Spośród wykonawców tychże wyróżniły się szczególnie Kora Jackowska i Henryka Bochniarz, śpiewające wspólnie z Tomaszem Mracielnikiem Oj, malućki, malućki, malućki kieby rękawicka... Płyta z kolędami w ich wykonaniu podbiłaby całą Polską, a może nawet i świat.


 


Godni cas - Dialogus pro Die Nativitatis Domini Jesu Christi, misterium. Teatr Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem, premiera 29 grudnia 1999 r. Scenariusz: Lidia Długołęcka, muzyka - Jerzy Chruściński, scenografia Andrzej Dziuk i Anna Wittich, konsultacja regionalna Krzysztof Zubek, Tomasz Gąsienica-Mracielnik, reżyseria - Andrzej Dziuk. Wykonawcy: Dorota Ficoń, Katarzyna Sobczak, Zofia Majerczyk-Rumińska, Jagoda Bielawska, Aneta Chruścińska, Jacek Zięba, Jan Gutt-Mostowy, Tomasz Gąsienica-Mracielnik, Krzysztof Berbeka, Stanisław Berbeka, kapela: Krzysztof Zubek, Krzysztof Gocoł, Krzysztof Pawlikowski, Paweł Migiel.

Powrót do pierwszej strony Teatru