Maciej
Pinkwart
Dramat kryminalny
Nigdy nie ukrywałem tego, że byłem miłośnikiem kryminałów. Szczególnie tych
klasycznych: odizolowane miejsce przestępstwa, niewielka liczba bohaterów, a
wśród nich ofiara, morderca i detektyw. Spośród uczestników akcji wszyscy mają
motyw (albo nikt nie ma motywu), wszyscy mają sposobność (albo nikt nie ma
sposobności), wszyscy kluczą, kłamią, próbują coś ugrać dla siebie, a autor
wikła akcję tak, żeby wyprowadzić czytelnika w pole. Po czym następuje efektowne
rozwiązanie, najlepiej objaśnione w szczegółach przez genialnego detektywa w
końcowej scenie zbiorowej.
Teraz nadprodukcja polska czy skandynawska obrzydziła mi ten gatunek, bo prawie
nikt nie pisze już klasycznych kryminałów, a czytelnik zamiast podziwiać
precyzję myśli autora i biegnącego truchcikiem w ślad za nią bohatera-detektywa
ogląda poniewierające się po kartach książki możliwie jak najbardziej
zmasakrowane zwłoki, możliwie w jak największej liczbie, dostarczane hurtowo
przez desperata, szaleńca, obsesjonistę lub wesołka, który lubi się bawić z
policją lub przedstawicielami przestraszonego społeczeństwa w kotka, myszkę lub
milczące owce. Ponieważ zaś staliśmy się społecznością wtórnych analfabetów,
którzy książki oglądają w kinie, na filmach jakie przekazują nie piękno słowa,
inteligencję bohaterów i uroki suspensu, tylko obrazki – kryminały sfilmowane
przeważnie przekształciły się w komedie kryminalne albo thrillery, czy wręcz
horrory.
Wśród klasycznych powieści kryminalnych na pierwszym miejscu zawsze stawiałem
dzieła Macieja Słomczyńskiego, który do swej pracy tłumacza Szekspira i Joyce’a
dorabiał pisząc rewelacyjne kryminały pod pseudonimem Joe Alex. Uważa się, że
się tego trochę wstydził, że to ukrywał, że jemu, jako dżentelmenowi w każdym
calu, Anglo-Amerykaninowi z pochodzenia i członkowi Rottary Clubu to nie
przystoi. To nieprawda: był też autorem powieści milicyjnych (publikowanych pod
pseudonimem Kazimierz Kwaśniewski) i scenariuszy telewizyjnych dla „Kóbr” (!),
ale nie warto tego wątku rozwijać. Spośród jego ośmiu klasycznych kryminałów,
które niemal znam na pamięć, na pierwszym miejscu zawsze stawiałem Jesteś
tylko diabłem, a zaraz potem Zmącony spokój Pani Labiryntu i
Śmierć mówi w moim imieniu. No i powieść Powiem wam jak zginął, która
w 1959 roku została zaadaptowana na potrzeby telewizyjnego Teatru Sensacji
„Kobra” przez Józefa Słotwińskiego, a teraz, po 65 latach zrealizowana w
ekshumowanej „Kobrze” na nowo w reżyserii Marka Bukowskiego.
Rzuciłem się do ekranu jak wygłodzony wilk na karmę suchą, ale cofnęło mnie w
kilka sekund po wybrzmieniu starego sygnału „Kobry”, który w czasach mojej
młodości sprawiał, że w czwartkowe wieczory ulice polskich miast i wsi
pustoszały jak podczas spektakli Kabaretu Starszych Panów czy pierwszych
występów Szymona Hołowni w Sejmflixie. Cofnęło mnie, bo pomyślałem sobie, że nie
doczytałem i widzę oto oryginalne przedstawienie sprzed ponad pół wieku, tylko
podkolorowane przez sztuczną inteligencję. Ale pomyślałem, że skoro się tak
namęczyli, to dzieło mojego ulubionego autora muszę obejrzeć. No i okazało się,
że jestem masochistą, a może voyeurystą katastroficznym…
Jedną z głównych cech prozy Joe Alexa jest elegancja – zarówno w tekście, w
scenografii, jak i w kreacji postaci. No i w finezyjnym doborze miejsc akcji. W
realizacji Marka Bukowskiego nie ma z tego nic. W powieści trzej przyjaciele z
RAF-u: pilot, strzelec, nawigator, w czasie wojny wielokrotnie cudem uchodząc
śmierci, po latach nadal mają ze sobą kontakt. Trochę się zestarzeli i zrobili
sporą karierę: Ian Drummond został wybitnym profesorem chemikiem, Ben Parker
pracuje jako jeden z najlepszych inspektorów Scotland Yardu, a powieściowy Joe
Alex, wiadomo, jest jednym z najpoczytniejszych autorów kryminałów. W należącej
od pokoleń do rodu Drummondów nadmorskiej XVII-wiecznej rezydencji Sunshine
Manor właściciel wraz z przyjacielem, także chemikiem Haroldem Sparrowem pracują
dla rządu nad wiekopomnym wynalazkiem, który może zrewolucjonizować brytyjski
przemysł wojskowy. Gości u Drummonda amerykański profesor Robert Hastings,
naukowiec i biznesmen, który usiłuje obu naukowców, a także ich asystenta,
młodego Philipa Davisa podkupić i skłonić do wyjazdu do Ameryki, by tam
pracowali dla Wuja Sama. Są też, oczywiście, kobiety – piękna jak anioł i
bardzo sławna aktorka, Sara Drummond, oraz piękna jak diabeł i równie sławna –
tu ześlizgnę się w piekło feminatywów – chirurżka neurolożka Lucy Sparrow.
Asystent kocha się platonicznie w Lucy, w Sarze nieplatonicznie kocha się
Sparrow, a Scotland Yard otrzymuje anonim informujący, że z powodu tajnych prac
naukowcom grozi śmierć. Ben Parker w imieniu Scotland Yardu namawia Joe Alexa,
by tam pojechał i dyskretnie czuwał nad przyjacielem i jego współpracownikami.
Niestety, misja się nie udaje: Ian Drummond zostaje brutalnie zamordowany przy
pomocy skalpela, należącego do Lucy Sparrow.
W miarę jak spektakl się rozwijał, coraz częściej przypominał mi się śpiewany
felieton Wojciecha Młynarskiego dotyczący nadużywania pewnej przyprawy.
Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, że reżyser i zarazem autor scenariusza
miał prawo potraktować tekst dość dowolnie i osadzić go w scenografii i obsadzie
takiej, jakie uzna za stosowne – moje pokolenie pamięta jeszcze Balladynę
w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, w której Goplana jeździła po scenie na
motocyklu honda, no ale Hanuszkiewicz już nie żyje.
Zespół aktorski był jak z Witkacego – wszyscy zostali obsadzeni przeciw swojemu
emploi. Joe Alex (Grzegorz Małecki) nie jest porzuconym przez swoją dziewczynę
Karolinę Beacon playboyem obdarzonym niesłychanym talentem, tylko wygląda i
zachowuje się jak urzędnik państwowy szóstej rangi – ale utalentowany oczywiście
jest, bo w „Kobrze” w jedno popołudnie przerywane posiłkami, rozmowami i
morderstwem przyjaciela napisał całą powieść, której akcja rozgrywała się tam
i wtedy, chemik Ian Drummond (Rafał Gąsowski) swoje prace naukowe prowadzi
nie w laboratorium, ale na biurku przy pomocy kilku kartek i długopisu, jego
żona (Roma Gąsiorowska) w domu gra trzpiotowatą subretkę, choć teatralnie odnosi
sukcesy jako Lady Makbet, Ofelia czy Klitajmestra, jednak trzeba ogromnej dozy
wyobraźni, żeby uwierzyć w to, że mogła zdradzić swojego męża z jego
współpracownikiem Haroldem Sparrowem (Jan Wieczorkowski), który wygląda jak
wszystko, tylko nie jak zakochany na śmierć amant, scena ostatecznego zerwania
kochanków odbywa się nie w starym parku otaczającym dwór, tylko na korytarzu pod
drzwiami zdradzanego męża (co Joe Alex podsłuchuje stojąc za tzw. winklem),
odtrącając Harolda Sara cały czas spaceruje z nim po tym korytarzu trzymając go
za rękę, amerykański profesor Hastings (Mariusz Jakus) z postury i obyczajów
przypomina znerwicowanego niedźwiedzia grizzly, demonicznie piękna chirurżka
Lucy Sparrow (w oryginale naprawdę piękna Weronika Dzierżyńska), ognista
brunetka, choć w powieści platynowa blondynka, tutaj wygląda jak koszykarka
drużyny KGHM Polkowice z twarzą Marty Kaczyńskiej…
Jedyny w miarę normalny człowiek to asystent Drummonda, młodziutki Philip Davis
(Konrad Żygadło), który naprawdę ma przerąbane, bo kocha się w Lucy, a ona
traktuje go jak swojego służącego. Davis ma chorą matkę i brata defraudanta, dla
którego gotów jest sprzedać swoją wiedzę i przy okazji ojczyznę, żeby zdobyć
1000 funtów. Kiedyś to były naprawdę duże pieniądze, ale Davisowi wszyscy chcą
tego tysiaka wcisnąć, jednak wobec powstałych okoliczności on się rozmyśla i z
kasy rezygnuje, więc bratu grozi paka, a mamusi zawał. W powieści w kwestii
finansowej interweniuje Joe Alex, tu jednak skąpi, wiadomo – fundusz telewizji
został znacznie obcięty.
Najgorsze wrażenie zrobili na mnie policjanci: Ben Parker (Sebastian
Stankiewicz) – z imponującym brzuchem, co przypomina, że zarówno stanowisko
strzelca pokładowego RAF-u, jak i posada inspektora policji to praca siedząca.
Ben cały czas eksponuje noszoną przy pasku kaburę z bronią, przez wygląda nie
jak policjant, tylko John Wayne na sterydach, w pokoju, gdzie prowadzi śledztwo
prawie cały czas ma na głowie kapelusz, czemu się dziwić trudno, bo pod nim jest
raczej pusto, a w każdym razie łyso. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że
nowa Telewizja Polska dla oszczędności wskrzesiła przy pomocy AI świętej pamięci
Johna Belushiego z grupy Blues Brothers. Jego pomocnik, sierżant Jones
(Jakub Snochowski) cały czas żuje wykałaczkę, czyli albo zapamiętał to z Ojca
chrzestnego III, gdzie wykałaczkę żuł Ron Jeremy, albo czytał niedawno
Kłamcę Jakuba Ćwieka i utożsamił się z Lokim. W dodatku stoi ciągle w
rozkroku z rękami na genitaliach jak ochroniarz pana prezydenta, no i jest
okropnie romansowy, choć nie ma po temu żadnych warunków. W powieści Joe Alexa
Jones romansuje z fertyczną pokojówką Kate o ślicznej twarzy z pięknymi
dołeczkami, ale w przypadku telewizyjnej Kate Sanders (Klara Bielawka) nie widać
żadnych powodów do romansu. Czyli można powiedzieć: swój do swego po swoje. W
efekcie Jones na Kate się rzuca w celach konsumpcyjnych, choć pozostaje w tym
czasie na służbie Jej Królewskiej Mości, a tego rodzaju ekscesy z wykałaczką w
buzi mogą być katastrofalne w skutkach. W kwestii rzucania się przebija go tylko
Lucy Sparrow, która przychodzi do Joe Alexa w środku nocy pożyczyć kilka kartek
papieru, a pożyczywszy – rzuca się go całować, czego ani nie ma w treści
książki, ani nie ma w sensie sztuki. Po czym zabiera pisarzowi papier i wychodzi
bez słowa. Całuśna chirurżka jest jeszcze bardziej Witkacowska niż Winnifred
Cooper jako siostra Anna w Wariacie i zakonnicy. Cymesik tylko dla
użytkowników piaskownicy im. Witkacego.
W ogóle rekwizyty i ich użycie wydają się być – o ile to w ogóle możliwe –
jeszcze gorszą stroną tej sztuki. Alex i Parker, prowadząc śledztwo po
zabójstwie ich najlepszego przyjaciela bezustannie korzystają z okazji, że
gospodarz już nie żyje, a gospodyni podlega dystrakcji psychicznej i leją w
siebie hektolitry whisky, osieroconej przez Drummonda, Lucy doznaje kontuzji w
czasie gry w tenisa (wiemy z książki, że to ogromnie ważna scena, ale w
przedstawieniu ta sprawa jest pokazana tylko po to, żeby zaprezentować nóż
chirurgiczny z torby chirurżki), rękę owija się jej bandażem, po czym bandaż
znika i Lucy cieszy się jak najlepszym zdrowiem, nóż, który ma być chirurgicznym
skalpelem wygląda jak narzędzie ze sklepu masarskiego… Wszystkiemu temu
towarzyszy dobra, wytwarzająca napięcie muzyka, doskonale wpasowująca się
zarówno w jednak trochę niesamowity nastrój domu zbrodni, jak i w klimat dawnych
spektakli „Kobry”.
Innych, że się tak wyrażę, ujęć spektaklu nie opisuję, żeby nie spojlerować, ale
nie sztuki, bo nie spodziewam się, żeby ktokolwiek chciał ją teraz obejrzeć na
VOD (choć można, jak ktoś ma za dobry humor albo oglądał ostatnio transmisję z
obrad którejś z komisji sejmowych), lecz zawsze można liczyć na to, że ktoś z
Państwa sięgnie po powieść Joe Alexa. Do czego zdecydowanie zachęcam, zwłaszcza
tych, którzy zostali ukąszeni przez poniedziałkową
„Kobrę” i potrzebują odtrutki.
----------------------------
Powiem wam, jak zginął,
scenariusz telewizyjny i reżyseria Marek Bukowski, scenografia Wojciech Żogała,
kostiumy Marta Grudzińska, charakteryzacja Ewa Drobiec, Bożena
Balcerowska-Grinka, Aneta Mizera, opracowanie muzyczne: Joanna Fidos. Premiera
13 maja 2024, TVP 1.