Katarzyna Pietrzyk i Maciej Pinkwart, fot. Renata PiżanowskaMaciej Pinkwart

Gen destrukcji

 

Dziennik „Gazeta Ateńska” donosi:

 

Korynt, od naszego wysłannika:

 

Wczoraj późnym wieczorem całe miasto obiegła lotem ptaka wiadomość o straszliwej tragedii, jaka rozegrała się w pałacu królewskim. Przygotowująca się do ślubu córka króla Koryntu - Kreona, Glauke, przymierzając nową, piękną szatę i złoty diadem, nagle zasłabła, a suknia oraz biżuteria podobno zaczęły na niej płonąć. Stary król, usłyszawszy krzyk córki, próbował gasić płomienie, ale zatruty ogień wkrótce przeniósł się na niego i skonał, przy trupie Glauke. Zaalarmowany wydobywającym się z komnaty dymem Jazon, który miał zostać zięciem Kreona, przybiegł do pałacu, ale na progu potknął się o martwe ciała swoich małoletnich synów, których miał z Medeą z Kolchidy. W obliczu tej tragedii, która w jednej chwili zrujnowała jego szczęście – Jazon targnął się na swoje życie. Jak się dowiadujemy, o tę straszliwą zbrodnię oskarżona jest dotychczasowa żona dowódcy Argonautów, Medea, dzień wcześniej wypędzona przez Kreona z miasta. Medea podobno bezpiecznie wydostała się z ogarniętego paniką Koryntu i zmierza w kierunku Aten, gdzie ma obiecany azyl na dworze króla Ajgeusa.

*

 

Bartłomiej Wyszomirski, fot. Renata PiżanowskaPo tekst dramatu Eurypidesa sięgnął tym razem Bartłomiej Wyszomirski, który w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem stworzył kolejne (po „Tragedii Szkockiej”, 1998 i „Arsenale Zjaw”, 2000) wybitne dzieło sceniczne.

W półmroku wokół niewysokiego, kwadratowego podestu przechadza się nerwowo sześcioro aktorów – dwie kobiety i 4 mężczyzn. Stroje współczesne, czerń i biel u mężczyzn, czerń u kobiet. Dwóch aktorów wysypuje przed podestem dwa wiadra piasku, trzeci wywala tuż przed siedzącymi na podłodze widzami kilkanaście polnych kamieni. Kamienie te biorą po kolei wszyscy aktorzy, siadają wokół podestu i z uderzeń o podłogę i śpiewu mormorando, przechodzącego w sylabiczną wokalizę tworzą przedziwną harmonię. Tego typu muzyka (autorstwa Jerzego Chruścińskiego) – niekiedy tylko będąca perkusyjną stone music – jest jedynym tłem spektaklu.

I wtedy na podest wchodzi pierwsza z kobiet.

To piękna Medea, która przed laty pomogła Jazonowi zdobyć Złote Runo – własność jej ojca Ajtesa, władcy terenów dzisiejszej Abchazji. Bez jej pomocy Argonauci wróciliby z Kolchidy z niczym, jeśli w ogóle przeżyliby tę przygodę. Medea, wnuczka boga słońca Heliosa, była kapłanką Hekate - bogini magii i zemsty. Dzięki czarodziejskim sztukom zakochana w Jazonie Medea pomaga pokonać byki Hefajstosa i rycerzy, wyrosłych na Polu Aresa ze smoczych zębów, następnie uśpić stuokiego smoka i wykraść znajdującą się pod jego opieką skórę Złotego Baranka. Potem wymógłszy na Jazonie przysięgę miłości i wierności, ucieka wraz z nim i innymi Argonautami na morze. Dotąd wszystko OK. Ale ściga ich flota Ajtesa. By zatrzymać ojca, Medea zabija swego małego braciszka Absyrtosa i jego poćwiartowane zwłoki wrzuca do morza. Ajtes wyławia szczątki syna i zrozpaczony postanawia zaniechać pogoni. Odtąd za Medeą ciągnie się smuga krwi, a nad jej losem pojawia się cień tragedii, która z czasem będzie się pogłębiać. Motywowana początkowo bezbrzeżną miłością, Medea będzie hodować w sobie nienawiść. Ta, nieuchronnie, przemieni się w szaleństwo, by tragedia mogła się dopełnić.

Katarzyna Pietrzyk jest w Teatrze Witkacego od ukończenia studiów w krakowskiej PWST w 1996 r. Debiutowała jako Siostra Anna w „Wariacie i zakonnicy” Witkacego i od tamtej pory każda jej rola jest wielkim sukcesem. Nie inaczej jest tym razem – jej Medea nieco zaskakuje, bo nie tak wyobrażamy sobie szaloną czarodziejkę z Kolchidy: tu aktorka jest fertyczną blondynką o uroczej twarzy i tylko jej nieco kanciaste ruchy i głos, przechodzący od uwodzicielskiego szeptu do obłędnego krzyku każą nam myśleć, że pod maską naturalnego uroku kryje się demon namiętności...

Medea o swej tragedii mówi do drugiej kobiety – patronki i powiernicy zarazem, bogini Hekate. Mówi o tym, że mimo przysiąg, mimo bezgranicznego poświęcenia się dla niego, mimo, iż dla Jazona wyzabijała rodzinę jego stryja Peliasa, mimo, że urodziła mu dwóch synów – nadal czuje się obca w obcej ziemi, a w dodatku ostatnio mąż związał się z inną, młodą kobietą z królewskiego rodu, z którą chce się żenić i mieć dzieci...

Po spektaklu, fot. Renata PiżanowskaA potem, niepostrzeżenie, aktorki zamieniają się rolami – to Joanna Banasik staje się Medeą. Trafiła do Witkacego 3 lata później niż Katarzyna Pietrzyk, ale jest już aktorką znaną, o charakterystycznym emploi i zdecydowanym charakterze. Jej Medea jest mściwą babą, która żywemu nie przepuści i wierzymy jej, gdy mówi, że jeśli mąż, nie bacząc na przysięgi i na jej wobec niego poświęcenie, szuka szczęścia poza jej łożem – to zapłaci za to najwyższą cenę.

Jazon, naturalnie, nie jest w porządku. Ale przecież uwikłany w sprawy rodzinne, o których zrazu nie miał pojęcia, chciał dobrze, szykował powrót swojego schorowanego ojca na tron Jolkos, przygotowany do życia tak jak Achilles – na wszechstronnych studiach u centaura Chirona. Czuły na niewieście wdzięki (bliźniaki z Hypsipyle - królową wyspy kobiet Lemnos w czasie przerwy w podróży do Kolchidy...), ewidentnie uwiedziony przez Medeę – królewską córkę, piękną brunetkę, zakochaną w nim do szaleństwa – godzi się na jej wszystkie warunki. Ale do czasu. Już zabójstwo małego brata Medei postawiło go w bardzo niezręcznej sytuacji wobec towarzyszy z „Argo” i wobec opinii publicznej. Masakra w Jolkos, którą Medea urządziła Peliasowi i jego córkom – oczywiście, w interesie Jazona i jego ojca – otwiera Jazonowi oczy: nie dość, że ożenił się z szaloną czarownicą, to w dodatku żona przysparza mu niesławy. Już przedtem podrwiwano z niego, że walcząc o złote runo z dzielnego rycerza przemienił się w kuśnierza, teraz mało kto wierzy, że Medea działa bez porozumienia z mężem. Odzyskane z takim trudem Jolkos trzeba opuścić, bo lud nie chce takich władców, którzy utrzymują się przy władzy przy pomocy podstępów i zbrodni. No i otoczony nie najlepszą opinią Jazon z żoną i dwoma synkami pojawia się w pałacu Kreona, władcy Koryntu. I ojca pięknej, słodkiej, niewinnej i od razu w Jazonie zakochanej Glauke, którą też po ojcu zowią Kreuzą. Medea widzi, że przegrała swoje życie. Że – choć może metodami nie fair – jej zaborczość i nienawiść przegrywa z czułą miłością. Nieustannie mężowi wypomina ile to dla niego zrobiła, że nawet truła i zabijała, a on tego nie docenia. Nie wie, nieszczęsna, że jej argumenty obracają się z każdym słowem przeciwko niej. Ogarnia ją obsesja zemsty. Jej miłość nie umiera cicho, jak wierzba płacząca. Jak z zębów smoka w Kolchidzie wyrosły zastępy okrutnych wojowników, tak z gruzów jej miłości rodzi się hydra nienawiści.

W kawiarni teatralnej, fot. Renata PiżanowskaI wtedy do akcji wkracza Kreon – w pierwszej wersji interpretowany przez Marka Wronę. To, przypomnijmy, nie jest ten Kreon, który jako brat Jokasty wygnał pechowca-Edypa z Teb i sam zajął jego miejsce, a potem musiał bronić autorytetu władzy przed Edypową córką – Antygoną. Nie, król Koryntu to bezwolny starzec, który czuje, że jego dni są policzone, chce nawet oddać królestwo dzielnemu Jazonowi, stąd chętnie godzi się na nieco dwuznaczną rolę teścia bigamisty. By nieco ratować twarz – podejmuje w zasadzie jedyną możliwą decyzję: przeszkadzająca i niebezpieczna Medea musi zabrać dzieci i iść na wygnanie. Kobieta jednak uprasza go o jeszcze jeden dzień w Koryncie, by mogła dobrze się spakować. Kreon godzi się, nie przeczuwając, że w ten sposób likwiduje ostatnią możliwość jako-takiego happy-endu.

Kreon też po chwili zmienia osobowość wraz ze zmiana aktora, także Jazon występuje w dwu postaciach. Tu nie ma już żadnych psychologizmów, każdy Kreon jest nieszczęsnym tatuśkiem udającym króla, każdy Jazon jest zapatrzonym w siebie mydłkiem, który w imię własnych interesów poświęca jedną żonę, by przy pomocy drugiej zdobyć tron, każda Medea to oszalała z nienawiści dawniej kochająca kobieta, która poświęci swoje dzieci, w ostateczności nawet sama zginie by zemścić się na wszystkich, nie postępujących zgodnie z jej – zapewne słusznymi – oczekiwaniami, lub po prostu nie aprobujących jej wywołujących obrzydzenie metod. Innych metod zresztą nie zna, nie wie, że kobieta jeśli chce – osiągnie wszystko miłością, czułością i pozorną uległością. Medea jednak ma prosty system, precyzyjny jak walec drogowy – musi zniszczyć wszystko co stoi jej na przeszkodzie, co nie działa tak jak ona chce, w końcu - czego  nie rozumie. Na pewno nie kieruje się rozumem, tylko emocjami, co zresztą kilkakrotnie wytyka jej w ostatniej rozmowie Jazon. Ale zawsze są to emocje negatywne, destrukcyjne, Medea nie chce niczego naprawiać – niszczy i pali za sobą wszystko, walczy ze wszystkim, co traktuje jako przejaw agresji pod swoim adresem. Zaborcza miłość prowadzi ją do nienawiści, nienawiść do szaleństwa, szaleństwo do zemsty i destrukcji. Kto w tej konfrontacji ma rację? Nikt. W tym dramacie nie ma pozytywnych bohaterów.

Nic nowego? Ano, nic. Eurypides, wielki dramaturg i reformator teatru greckiego, pisał Medeę w 431 r. przed naszą erą. Akcja mitu toczy się jeszcze przed wojną trojańską, czyli mniej więcej w XIV-XIII wieku p.n.e. Już od ponad 3 tysięcy lat wiemy, że zemsta na przeciwnikach często przekształca się w bezrozumne wymachiwanie brzytwą. I nic się w tym względzie od 3 tysięcy lat nie zmienia. Zawsze będą jakieś szalone Medee, pałające żądzą zemsty na tych, których niegdyś kochały, zawsze będą jacyś Jazonowie, usiłujący nie zawsze uczciwymi metodami powrócić do normalności, z której kiedyś sami zrezygnowali, zawsze będą jacyś Kreonowie, którzy swą królewską niemożność będą usiłowali pokryć sloganowym słowotokiem.

Dwie Medee na scenie, ile wśród publiczności? W końcowych fragmentach sztuki aktorzy zaczynająPo spektaklu, przemawia Andrzej Dziuk, fot. Renata Piżanowska mówić po grecku. Świetny pomysł reżysera, który pokazuje, że także narodowość Medei (skądinąd pochodzącej z rejonów, gdzie dziś jest Gruzja...) i jej partnerów nie ma żadnego znaczenia. Geny destrukcji pojawiają się wszędzie i w każdych czasach. A języki i tak służy do ukrycia myśli.

Ponury wydźwięk tragedii paradoksalnie pogłębia i to, że w myśl greckich mitów Medea przeżyła wszystkie nieszczęścia, wróciła do rodzinnej Kolchidy, przywróciła na tron ojca i żyła długo i szczęśliwie. Według niektórych wersji -  ze skruszonym Jazonem, który wcale nie popełnił samobójstwa, tylko w panice uciekł, by nie zostać oskarżonym o współudział w morderstwie.

Wspaniałe kreacje Katarzyny Pietrzyk i Joanny Banasik całkowicie przyćmiły partnerujących im mężczyzn (Bartłomiej Chowaniec, Krzysztof Wnuk, Marek Wrona, Jacek Zięba-Jasiński), sprowadzając ich do roli dawnego chóru greckiego, co jeszcze podkreślał śpiew i rytm, przez nich wykonywane. Emocje górują zawsze nad rozumem i są ponad czasem i przestrzenią. Tutaj widzieliśmy to dokładnie, a podkreślały to także elementy scenografii, w której brakowało bezpośrednich odniesień do Grecji, przeciwnie - i tu widzieliśmy rzeczy uniwersalne: drewno, piasek, kamienie, wodę i ogień. Długo dopalały się płomienie wokół podestu scenicznego, a premierowa publiczność siedziała w ciszy, nie przerywając oklaskami tych chwil refleksji – i podziwu dla kunsztu reżysera i aktorów.

Po spektaklu, fot. Renata PiżanowskaSpektakl w Teatrze Witkacego nosi tytuł „Medea – sytuacje wg Eurypidesa”. W czasie tegorocznego festiwalu teatralnego w Awinionie zaś francuska aktorka Valerie Dreville przedstawiła monodram „Medea – materiał”, w reżyserii Rosjanina Anatolia Wassiljewa, wg tekstu Niemca Heinera Müllera. Szaleństwo Medei pokazane było tam poprzez monolog, prezentujący stanowisko kobiety w ostatniej rozmowie z Jazonem – mężczyzną, który tak się zmienił, że żona już go nie poznaje. I to ostatnie zdanie, niejako usprawiedliwiające to, co Medea ma zamiar uczynić, powtarzane jak mantra w kółko wśród płomieni, na tle pokazywanego na ekranie ciemniejącego morza kończy i nie kończy zarazem spektaklu, bo gdy pojawia się człowiek z tabliczką, że to już koniec przedstawienia – publiczność wychodzi z sali bez oklasków. Prawdziwy dramat przecież nie kończy się oklaskami.

My w Zakopanem klaskaliśmy jak oszalali, obsypując kwiatami aktorki i aktorów, reżysera i pozostałych członków załogi Teatru, a potem poszliśmy na kieliszek wina, by uczcić to, za co zawsze warto wypić – za twórczość, która pozostawia nas w zadziwieniu od kilku tysięcy lat i która w osobach tak wspaniałych wykonawców zmusza nas nieustannie do refleksji.

Czy Medea kiedykolwiek istniała naprawdę? A czy to ważne? My istniejemy – a więc Medea wciąż istnieje...

 

----------------------------

Medea. Sytuacje wg Eurypidesa. Przekład Jerzy Łanowski. Aktorzy: Joanna Banasik, Katarzyna Pietrzyk, Bartłomiej Chowaniec, Krzysztof Wnuk, Marek Wrona, Jacek Zięba-Jasiński oraz (w roli synów Medei i Jazona) Klimek Marduła-Durda i Michał Moniczewski. Reżyseria Bartłomiej Wyszomirski. Scenografia Iza Toroniewicz, muzyka Jerzy Chruściński, konsultacja językowa Mieszko Chowaniec

Premiera 31 sierpnia 2007, duża scena Teatru im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem.


Powrót do strony recenzji teatralnych