Kaja Danczowska - pierwsza dama wiolinistyki

Koncert Kaji Danczowskiej w dniu 19 lutego 2000 r. odbył się staraniem Zakopiańskiej Akademii Sztuki i chwała za to należy się zarówno Markowi Markowiczowi, menagerowi ZAS, który zdołał skłonić solistkę do występu, jak i burmistrzowi Zakopanego Adamowi Bachledzie-Curusiowi, który nie tylko znalazł na to pieniądze, ale także czas, który pozwolił mu in personam przyjść na koncert. Wielkości kontraktu nie ujawniono, zaś czasu pan burmistrz znalazł niezbyt wiele, bowiem wytrzymał na sali jedynie do pierwszej części Sonaty Kreutzerowskiej, po czym wyszedł - jako jedyna osoba, która opuściła koncert przed przerwą (oprócz pani Chowaniec, która dostała krwotoku z nosa, ale zatamowawszy - wróciła...). Może burmistrz nie lubi Beethovena? A może po prostu poczuł się urażony, że gdy pan Markowicz witał przed koncertem władze Zakopanego w osobach burmistrza Curusia i księdza proboszcza - nikt nie klaskał? A najpewniej po prostu był zbyt zajęty ważnymi funkcjami politycznymi lub sportowymi, by zbytnio inwestować swój czas w kulturę.
Jako drugi przedskoczek po panu Markowiczu wystąpił wiceprezes Towarzystwa Muzycznego im. Karola Szymanowskiego, Sławomir Czarnecki, który skorzystał z okazji by wręczyć Kaji Danczowskiej medal i dyplom honorowy za propagowanie muzyki Karola Szymanowskiego na świecie. Medal i dyplom przyznano przed paru laty, ale dotąd okazji podobno nie było. Teraz też okazja nie koniecznie była najlepsza, bowiem był to pierwszy koncert Kaji w Zakopanem, na którym w repertuarze Szymanowski się nie znalazł... Inna rzecz, że dyplom jest za propagowanie Szymanowskiego w świecie, a nie w Zakopanem, no a solistka właśnie tylko co wróciła z Kuala Lumpur w Malezji, gdzie grała Szymanowskiego jak najbardziej, i to jego I koncert skrzypcowy.
Więc prezes Czarnecki opowiadał przez chwilę o Szymanowskim, o Zakopanem, o Kilarze i Góreckim, o muzyce w ogólności - nie opowiadał tylko o Kaji Danczowskiej, no bo po co - w końcu Kaja stała obok, ściskała w ręku medal i dyplom, tudzież skrzypce i smyczek i uśmiechała się jak zwykle wspaniale.
No, a potem koncert nareszcie się mógł zacząć. Pełniutka sala zakopiańskiego BWA siedziała zasłuchana i oczarowana, najpierw Romansem d-moll Wieniawskiego, a potem wspaniałą, rewelacyjną, doskonałą i fantastycznie zagraną Sonatą Kreutzerowską Beethovena. Kaja wraz z towarzyszącym jej znakomicie na fortepianie Sławomirem Cierpikiem oczarowała nas zupełnie i jeśli w tej interpretacji czegoś brakowało - to tylko czwartej części, ale jej niestety Beethoven nie napisał.
A propos - elita zakopiańska tak rzadko bywa widać na koncertach, że nie orientuje się, iż między częściami utworu klaskać nie wypada. I klaskała jak najęta, choć Kaja Danczowska - osobiście prowadząca swój koncert - napominała delikatnie, że są to jeno części sonaty. Podobno klaszczą też w przerwach jeszcze w krajach orientalnych i w Kastylii, więc może i temperamentni zakopiańczycy nie wytrzymywali napięcia? A może po prostu tak im się podobało, że chcieli natychmiast dać wyraz swojej aprobacie?
Po sonacie ogłoszono przerwę, w czasie której publiczność burzliwie komentowała interpretację, strój i zachowanie solistki, która schodząc z estrady czule ucałowała jednego z widzów w przedostatnim rzędzie - i, dodajmy, nie był to przypadkowo wybrany słuchacz.... A potem muzycy powrócili, by podbić nas zupełnie tzw. encorami, czyli po polsku mówiąc kawałkami - najbardziej popularnymi utworami skrzypcowymi, zazwyczaj grywanymi jako bisy. Najbardziej, rzecz jasna, podobał się Kreisler, zresztą często przez solistkę w Zakopanem grywany i zawsze gorąco oklaskiwany. Cierpienia miłosne, Chiński tamburyn i Piękny Rozmaryn i tym razem były fantastycznie zagrane, ale niemniej pięknie zabrzmiały także Melodia Glucka, Poemat Fibicha, Humoreska Dworzaka, Kujawiak i Obertas Wieniawskiego.
Bisy wymieniam razem z programowymi utworami, no bo przecież to i tak były same bisy, a artyści nie dali się długo prosić, tylko otrzymawszy kwiaty grali bez ceregieli. Ale na dwóch dodatkowych kawałkach się, niestety, skończyło i zakopiańska elita, tratując co słabszych, rzuciła się do szatni...
Nie sposób mówić niczego o grze Kaji Danczowskiej, tak samo jak nikt nie dyskutuje o długości wzorca metra w Sevres pod Paryżem - po prostu wystarczy, gdy napiszę, że stale jest bardzo wielką artystką i bardzo wielką gwiazdą na światowym firmamencie wiolinistyki, a poza tym - uroczą, sympatyczną i bardzo miłą kobietą. Pierwszy raz w Zakopanem słuchałem jej 6 marca 1976 r., na koncercie inaugurującym działalność Muzeum Karola Szymanowskiego "Atma". Była wtedy jeszcze zupełnie młodziutką dziewczyną, ale PanaKarolowe Mity w jej doskonałym wykonaniu jeszcze do dziś mi brzmią w uszach. Teraz gra jeszcze wspanialej, do czego przyczynia się nie tylko wielka praca i wielkie doświadczenie koncertowe, ale i znakomite skrzypce, które swojej najzdolniejszej uczennicy podarowała przed śmiercią wspaniała skrzypaczka i pedagog - Eugenia Umińska. Myślę, że świetny efekt koncertu to także w znacznej mierze zasługa młodego pianisty Sławomira Cierpika. Słyszałem go pierwszy raz i bardzo się cieszę, że gra z Kają, bo tworzą znakomity, wręcz wzorcowy duet.
Wielkie brawa dla Zakopiańskiej Akademii Sztuki za tak wspaniałe wrażenia, jakie można było wynieść z koncertu. Gdy dodam jeszcze, że rewelacyjnym tłem dla muzyki była jubileuszowa wystawa malarstwa Arkadiusza Walocha - przyznają państwo, że sobotni wieczór w galerii Biura Wystaw Artystycznych w Zakopanem niełatwo będzie przelicytować następną imprezą.

Maciej Pinkwart