Maciej Pinkwart

Starsi panowie i seksowne panie

 

Początki zawsze bywają trudne, o czym mogliśmy się przekonać, uczestnicząc w koncercie inaugurującym XIII warsztaty mistrzowskie Zakopiańskiej Akademii Sztuki – imprezę otwierała najpierw dyrektorka Miejskiej Galerii Sztuki Anna Zadziorko, potem prezes Zakopiańskiego Stowarzyszenia Kulturalnego Jarosław Jach, potem Barbara Markowicz – dyrektorka Akademii, potem burmistrz Zakopanego Janusz Majcher, potem Zbigniew Czop, partnerujący Barbarze Markowicz, a wreszcie aktor warszawski Maciej Makowski, który koncert zapowiadał.

W sali Galerii Miejskiej trwa wystawa z okazji 100-lecia TOPR-u, pełna przestrzennych instalacji, wśród których na czoło wybija się motocykl Harley-Davidson i skośnie powieszone płachty, nawiązujące do białych przestrzeni zaśnieżonych stoków górskich. W tych przestrzeniach nieco zginął piękny głos Urszuli Kryger, śpiewającej pieśni Karłowicza, których w tym roku nauczyło się na pamięć wszystkich sześcioro zakopiańskich melomanów. Nie jest Karłowicz dobrym kompozytorem na Zakopane, bo najlepsze jego utwory wymagają wielkiej orkiestry symfonicznej, a jedynym miejscem, gdzie mogłaby ona swobodnie się pomieścić, jest kolejka do kolejki na Kasprowy Wierch w Kuźnicach. Z braku innych możliwości czcimy lawiniasto wspominanego kompozytora w kółko, z przeproszeniem, Macieju śpiewanymi pieśniami, a na domiar złego nudną serenadą na skrzypce z czasów jego studiów berlińskich, którą rozpoczął swój występ skrzypek Marcin Markowicz (przy fortepianie - austriacki pianista Paul Goulda). Chcąc utrzymać nastrój sennej nostalgii, dobił nas najnudniejszym utworem Szymanowskiego – Kołysanką Bretońską, a finałowa sonata Mozarta nie mogła już niczego poprawić. Na koniec przecież rozbudził nas świetnie brzmiący duet: Anna Markowicz – śpiew i Paul Goulda – fortepian i vocal, wykonujący wdzięcznie kilka evergreenów z Kabaretu Starszych Panów. Starsi panowie obecni na sali, podpisanego nie wyłączając, kiwali ze zrozumieniem głowami, gdy artystka śpiewała Bo we mnie jest seks, gdy namawiała Kazia – Gouldę, żeby się zakochał, czy wreszcie gdy na koniec żegnała się piosenką Już czas na sen, co mogłoby być złośliwą pointą koncertu, który jednak skończył się znaczne żwawiej niż zaczął, co dowodzi, że muzyka oraz seks, starsi panowie i piosenka są dobrzy na wszystko.

Potem zaczęły się dni warsztatów, pointowane koncertami, spośród których dane mi było usłyszeć tylko dwa, prezentowane w Muzeum Karola Szymanowskiego w „Atmie”. W piątek, 23 października 2009 występowali uczniowie Urszuli Kryger, Tomasza Strahla, Roberta Szredera i Marcina Markowicza. W programie znalazły się przeważnie utwory kameralne, w wykonaniu duetów, kwartetu smyczkowego i fortepianowego. Między częściami sonat Beethovena i innych klasyków przemknął Karłowicz (pieśń Zaczarowana Królewna) i Szymanowski (pieśń Łabędź). Mimo dość niespójnego programu – co oczywiste wobec faktu, iż powstawał on na gorąco, niejako wskutek pracy na ćwiczeniach – wszystko brzmiało dobrze, wykonanie było precyzyjne, a publiczność – złożona w znacznej części z samych uczestników kursu – klaskała gorąco. W sobotę na koncercie było jeszcze tłoczniej, a program był jeszcze bardziej urozmaicony. Szymanowski reprezentowany był przez jedną z części skrzypcowych „Mitów” op. 30 (Narcyz), w wykonaniu Marty Wiśniowskiej z klasy prof. Roberta Szredera. Poza tym dał się słyszeć m.in. Brahms, Fauré, Kreisler i Boccherini, a największe oklaski, szczególnie od pań, zbierał akompaniujący profesor Paul Goulda, występujący w szamerowanej mereżką białej koszuli, która przypominała ruską rubaszkę. Najpiękniejsze wśród kursantek były jak zwykle wiolonczelistki, wśród wykładowców tytuł miss należy się Urszuli Kryger, która na szczęście siedziała w pierwszej sali Atmy, dzięki czemu mogłem na nią od czasu do czasu z uczuciem spoglądać, jak to zwykle czynią starsi panowie na koncertach, bo wrażenia wizualne są dla nich dostępniejsze, jako że wspomagany okularami wzrok mają lepszy od słuchu.