Maciej Pinkwart

Romantyczność

 

Franciszek Owsiak w "Atmie", 21-10-2006Zaledwie kilkanaście osób przyszło do „Atmy” na koncert, zorganizowany przez katowicką Instytucję Promocji i Upowszechniania Muzyki „Silesia”, przy współudziale Muzeum Narodowego w Krakowie i Towarzystwa Muzycznego imienia Szymanowskiego. Wymieniam te wszystkie nazwy, bo wszyscy są niesłychanie czujni i ambitni, aby ich nie pominąć, co ma takie uzasadnienie, że jeśli już w naszym kraju/mieście/firmie cokolwiek się robi innego poza wyborami i ujawnianiem agentów, to już jest wartością pozytywną i należy się tym chwalić. Co się tyczy wyborów, to i w tej dziedzinie sporo się zmieniło, niestety z punktu widzenia kultury na niekorzyść: jeszcze kilka kadencji temu kandydaci na radnych czy burmistrzów przepychali się do pierwszych rzędów imprez kulturalnych, aby ich potencjalni wyborcy odnotowali w swojej pamięci jako osoby kulturalne, miłe i eleganckie. Dziś, gdy odsetek ludzi kulturalnych oscyluje wokół granicy błędu statystycznego, a w każdym razie jest znacznie mniejszy niż odsetek ludzi uważających chamstwo za zasadę bytu społecznego – pokazywanie się przez kandydatów na imprezie kulturalnej byłoby niebezpiecznym sygnałem: o, to jakiś odchyleniec, bo przyszedł na koncert...

W październiku do Zakopanego przyjeżdża teraz niewiele osób – kiedyś był to miesiąc, gdy dwurzędowe pokoiki w pensjonatach FWP zajmowali emeryci, którzy szukali pod Giewontem między innymi wrażeń kulturalnych. Dziś emerytów nie stać z zasady nawet na bilet na tramwaj, FWP jako organizacja postkomunistyczna wymaga parcelacji na rzecz PIS-u, więc na koncert do „Atmy” nie miał kto specjalnie przyjść. Bo to pokolenie zakopiańczyków, które w pierwszych dziesięcioleciach działalności Muzeum Szymanowskiego uważało za przyjemność bywanie na koncertach – albo już wymarło, albo pokłóciło się między sobą tak, że nie bywa na żadnych imprezach. Nauczyciele szkół muzycznych chodzą tylko na imprezy, w których sami występują, więc ich uczniów też muzyka nie interesuje..

Tę listę możnaby ciągnąć długo. Ale po co? Wystarczy świadomość, że wszyscy ci ludzie popełnili w ten sobotni wieczór wielki błąd, zostając w domu czy idąc na zebranie partyjne. Bowiem Franciszek Owsiak, młodziutki pianista z katowickiej Akademii im K.Szymanowskiego zagrał kapitalnie, a repertuar zestawiony na ten Atmowski wieczór przez „Silesię” był wysmakowany jak rzadko kiedy. Oto zaczęło się jednym z najwspanialszych dzieł Beethovena – wspaniałą sonatą C-dur op. 53 – Waldsteinowską, potem zabrzmiała Bachowska Chacona z II partity d-moll na skrzypce solo (BWV 1004) w transkrypcji fortepianowej Ferruccio Busoniego. W drugiej części koncertu usłyszeliśmy Balladę F-dur op. 38, a na koniec młodzieńcze Wariacje b-moll op. 3 Atmowskiego gospodarza – Karola Szymanowskiego.

Owsiak – wizualnie przypominający młodego Erica Claptona - grał mocno i niezwykle dynamicznie, wydobywając ze wszystkich dzieł przede wszystkim ich pierwiastek romantyczny oraz – by tak rzec – malarski... Szczególnie porywająca była interpretacja Waldsteinowskiej, może dlatego że Beethoven w Atmie grywany jest stosunkowo rzadko, a w drewnianych ścianach zakopiańskiej willi, za oknami której wznosi się Giewont – w tę sobotę ubrany w czapę chmur wiszącego nad miastem halnego – sonata brzmiała niesłychanie uczuciowo i majestatycznie zarazem. Chaconę wolę jednak w oryginale skrzypcowym, może dlatego, że tak pięknie grywała ją tu przed laty Magda Szczepanowska – ale trzeba przyznać, że Buzoni nadał temu dziełu bardzo romantyczny charakter, co sprawiło, że przejście do Chopina było wyjątkowo płynne. Ballada F-dur, choć zagrana równie precyzyjnie co dynamicznie podobała mi się stosunkowo najmniej, ale to odczucie zupełnie subiektywnie – po prosu uważam, że w balladach narodowy Wielki Gruźlik trochę formalnie przynudzał i świetna interpretacja Owsiaka wrażenia tego nie zmieniła. Na tle tych wielkich mistrzów młody Karol (dzieło z lat 1901-1903, a więc gdy kompozytor był mniej więcej w wieku sobotniego wykonawcy...) wypada zupełnie nieźle. Wariacje są nieco schematyczne, szkolne - chciałoby się rzec - ale w dobrej interpretacji świetnie się bronią i tak też było i tym razem.

Koncert miło i kompetentnie prowadziła Lilianna Moll, od której rozmaici referenci muzyczni pojawiający się w salach koncertowych mogliby uczyć się kultury i – by tak rzec – sympatyczności. Także dzięki niej ten wieczór muzyczny był taki dobry.

Choć niewątpliwie hitem sobotniego koncertu była sonata, napisana przez 34-letniego Beethovena, to jeszcze raz chcę podkreślić doskonały dobór wszystkich utworów i ich dobrą interpretację. Ktoś czepialski mógłby powiedzieć, że przecież Chopin powinien brzmieć inaczej niż Beethoven, a Szymanowski inaczej niż Bach, i na pewno miałby rację. Franciszek Owsiak grał wszystkie działa dość podobnie – właśnie nadając im posmak romantyzmu. Ale zapewne to wrażenie jakie pozostawia po sobie całość koncertu jest ważniejsze od sumy wrażeń pojedynczych jego składników, a romantyzm w czasach cynizmu i zbydlęcenia jest potrzebny tak, jak otwarcie okna w dusznym pokoju.

A kiedy już prawie cała publiczność sobie poszła, poproszony o zapozowanie do zdjęć Franciszek Owsiak siadł do fortepianu i zagrał kapitalnie Marsz turecki Mozarta. Wesoło, dowcipnie, szybko i zupełnie nie romantycznie. I było to jak kieliszek szampana po dobrym obiedzie, tylko zamiast bąbelków w powietrze unosiły się uśmiechnięte nuty...