Maciej Pinkwart

Paryski Szymanowski

 22 października 2021

 

5 marca 1976 r. w Atmie jeszcze nic nie było urządzone do końca. W ekspozycji w zasadzie tak, ale zaplecze, biuro itp. było całkiem w proszku. Telefon, po wielkich bojach, załatwiłem dzień wcześniej. Dzwonek, który odezwał się późnym popołudniem, był chyba pierwszym, jaki w biurowym pomieszczeniu muzeum usłyszeliśmy. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem, podniosłem słuchawkę.

- Hotel „Kasprowy”, dzień dobry. Czy to Atma? Łączę rozmowę.

Ćwiczenia językowe w sytuacji stresowej wychodziły mi wtedy bardzo kiepsko. Dzwonił Serge Lifar, dawny baletmistrz Opery Paryskiej, choreograf i odtwórca głównej roli w paryskiej inscenizacji baletu Harnasie, a przede wszystkim – bliski przyjaciel Karola Szymanowskiego. Z trudem się dogadaliśmy, mieszaniną francusko-rosyjską. Lifar dowiedział się, że Atma co prawda jeszcze jest nieczynna, ale skoro gość ma ochotę i potrzebę zobaczyć ją teraz, to nie ma sprawy, serdecznie zapraszamy…

<-- Serge Lifar i Krystyna Dąbrowska, siostrzenica Szymanowskiego

Atma w dniu otwarcia muzeum, 6 marca 1976 -->

Oba zdjęcia  z archiwum "Ruchu Muzycznego", fot. St. Chmiel

Nie mówiłem oczywiście „nie ma sprawy”, nawet i teraz nie wiem, jakby to było po francusku, a wówczas wszyscy starali się być grzeczni. Elegancja-Francja.

- Mais oui, bien sûr, nous vous invitons, a bientôt

Odłożyłem słuchawkę. Spojrzeliśmy po sobie. Telefon stał na podłodze. Moja sekretarka Ania siedziała na jednym biurku, ja na drugim, Zofia Cierniakówna z Muzeum Narodowego w Krakowie na skrzyni, w której znajdowały się te z pamiątek po Szymanowskim, które na razie nie weszły do ekspozycji. Krzeseł nie mieliśmy. Szklanki były, udało się kilka dni wcześniej spod lady kupić herbatę „Madras”, była też kawa. Oczywiście do sypania „po turecku”, o ekspresach czy nesce w ogóle się nam nie śniło, w łazience działała NRD-owska terma, w której gotowaliśmy wodę. W sumie – byliśmy przygotowani na przyjmowanie nawet korpusu dyplomatycznego.

Lifar przyjechał taksówką po kilkunastu minutach. Był niewysoki, z papachą na kruczoczarnych włosach (świetna farba!), w eleganckim kożuszku i lśniących lakierkach. Zupełnie nie wyglądał na 71 lat. Doskonale pamiętał – przynajmniej tak mówił – swój poprzedni pobyt w Atmie w lutym 1935 roku, kiedy to spędził tu dwa dni u „swego przyjaciela Karola”, i kiedy to wraz z nim tworzył nowe zakończenie baletu. Jak młodzieniec biegał od fotografii do fotografii, wręcz przytulał się do mebli w gabinecie, obejrzał też ze wzruszeniem pokój, w którym mieszkał. To pomieszczenie – na piętrze, z balkonikiem wychodzącym na stronę Kasprusi – było rzeczywiście takim „lepszym” pokojem gościnnym, gdzie zatrzymywali się m.in. kuzyn i współpracownik Jarosław Iwaszkiewicz, który tam właśnie pisał swoje opowiadanie „Brzezina” i kompozytor Zygmunt Mycielski. Tamtego wieczoru w 1935 r. kolacja była obfita, sporo też się piło. Obok pokoju gościnnego było wejście na przystryszek, gdzie mroził się bigos. Naprzeciw mieszkała Kicia, siostrzenica Szymanowskiego. Łazienka była na dole. Nazajutrz na śniadanie podano ów bigos. Kicia nie jadła. Wujcio zapytał dlaczego, przecież zwykle zajadała się, aż uszy się jej trzęsły. Kicia, dobrze wychowana panienka, z uwagi na gościa odpowiedziała elegancko po francusku:

- Parce que monsieur Lifar a pissé a bigos...

41 lat później Lifar siedział potem na skrzyni pamiątkowej, my na biurkach, piliśmy plujkę z madrasu i słuchaliśmy, jak baletmistrz coraz głębiej zapadał we wspomnienia i coraz goręcej zapowiadał, że jak tylko wróci do Paryża, to rozpocznie starania o to, by Harnasie znów pokazano w Operze Garniera.

Nic z tego nie wyszło, może zresztą było to tylko takie kurtuazyjne gadanie. Dziesięć lat później Sergiusz Lifar zmarł – dziwnym zbiegiem okoliczności w tej samej Lozannie, w której w 1937 roku umarł Karol Szymanowski.

To spotkanie – właśnie to, a nie odprawiane dzień później oficjalne celebry otwarcia starej Atmy – przypomniało mi się dwa razy. Najpierw gdzieś tak w szalonym roku 1980, kiedy spotkałem na ulicy Adama Pacha, znakomitego gawędziarza góralskiego, mistrza gwary i aktora, związanego z kilkoma zespołami regionalnymi. Spytał mnie, czy mamy w Atmie płytę z nagraniem Harnasi Szymanowskiego. Mieliśmy, oczywiście, nawet dwie – jeden longplay z nagraniem całości baletu w wykonaniu chóru i orkiestry Filharmonii Narodowej pod Witoldem Rowickim i z Kazimierzem Pustelakiem w partii tenorowej i drugi, ze skrótem dzieła, gdzie orkiestrą dyrygował Stanisław Wisłocki, a góralskie nuty śpiewał Andrzej Bachleda Curuś. To drugie nagranie było lepsze.

- Bo wie pan – mówił dalej Pach – ja bym może pożyczył taką płytę, zanotowalibyśmy po kolei, jak to szło, jakie nuty góralskie tam Karol wykorzystał i wykonalibyśmy je potem w zespole im. Klimka Bachledy. Takie góralskie Harnasie. Co pan na to?

Trochę mnie zszokowało takie wracanie do źródeł; Szymanowski od górali do Lifara, a potem zurück górale od Szymanowskiego… Absurd i kicha, moim zdaniem.

- Umówimy się kiedyś – powiedziałem dyplomatycznie – na razie muszę lecieć.

Zawsze mnie wkurzało takie spoufalanie się zakopiańskich górali z Szymanowskim. Puściłem kiedyś w obieg taką anegdotę, jak to twórca Harnasi wychodził z posiadów u Jana Obrochty na Małym Żywczańskim i spotkał go chłopak góralski, umówiony z córką owego Obrochty i już trochę spóźniony.

- Panie, a kielo godzin? – spytał Szymanowskiego.

Kompozytor spojrzał na zegarek i grzecznie odpowiedział, a teraz ów góral chodzi po pensjonatach i gawędzi:

- Kie my z Karolem Symanoskim śli bez Małe Zyczańskie…

<-- Karol Szymanowski w Atmie, fot. A. M. Wieczorek

Opera Garniera, foyer, fot. Eric Pouhier, archiwum Opery Paryskiej -->: 

Drugi raz wspomniałem Harnasie kiedy stanąłem przed operą Garniera w Paryżu, gdzie w 1936 r. wielki monde usłyszał, zobaczył i zachwycił się baletem Szymanowskiego i Lifarem w roli głównej. Ale i tu pech naszego kompozytora nie opuszczał. Paryska premiera Harnasiów wystawiona była podczas jednego spektaklu z Salome Ryszard Straussa, co – jak podejrzewa Jarosław Iwaszkiewicz – mogło być złośliwością, bo przed laty krytycy zarzucali Szymanowskiemu, że w swojej operze Hagith zbytnio inspirował się tym dziełem Straussa. Sukces był ogromny, ale głównie propagandowy, wykorzystany dyplomatycznie przez ambasadę polską w Paryżu, pieniądze dla Szymanowskiego jakoś nie popłynęły szeroką strugą, spektakl po kilku przedstawieniach zszedł z afisza, potem dekoracje do Harnasi spłonęły w czasie pożaru w magazynie opery, później Szymanowski zmarł, wybuchła wojna, zapadła żelazna kurtyna, zmarł Lifar… Zresztą Paryż niezbyt łatwo się entuzjazmuje, ale za to łatwo zapomina…

Zwiedzałem operę Garniera dość dokładnie, ale więcej opowiadano mi o podziemiach, zamieszkiwanych przez upiora, niż o loży, w której siadywał Szymanowski. Na żaden spektakl do Garniera nie poszedłem, bo znajoma polska paryżanka, która załatwiała nam tanie bilety dwa dni wcześniej zaprosiła nas na śniadanie wielkanocne, które przyniosła do naszego pokoju w hotelu, dołączając do niego rachunek… Przeczucie mnie nie zawiodło, bo tanie bilety okazały się miejscami na operowej jaskółce, gdzie co prawda nie było nic widać, ale za to nie było nic słychać.

Szymanowski wrócił na wielką scenę paryską dopiero w XXI w. Najpierw w 2003 r. w prestiżowym Théâtre du Châtelet pokazano koncertową wersję opery Król Roger, a 2 lipca  2009 r. odbyła się premiera tegoż dzieła w Operze Bastille, w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, i w międzynarodowej obsadzie w rolach głównych – Rogera śpiewał Mariusz Kwiecień, Roksanę Olga Pasiecznik, Edrisiego Słowak Štefan Margita, a Pasterza Amerykanin Eric Cutler. Muzyka Szymanowskiego – znakomicie zresztą brzmiąca pod batutą japońskiego dyrygentaKazushi Ono - mogła urzec tylko wtedy, gdy widz zamieniał się w słuchacza, mocno zamknąwszy oczy. Nie będę tego oceniał, bo jestem nieobiektywny, w dodatku tego rodzaju aktualizacje, jakich w Rogerze dokonał Warlikowski sprawiają dla mnie wrażenie desperackiego łapania odbiorcy za nie powiem co na haczyk sensacji i skandalizacji, a wymiotujący i dający sobie w żyłę homoseksualny król Sycylii i jego żona w zaawansowanej ciąży i fryzurze utopionej Ofelii sprawiają tylko trochę mniej złe wrażenie niż Halka, zakopująca trupka poronionego dziecka i wiecznie pijany Janusz w nowoczesnej inscenizacji opery Moniuszki, zmasakrowanej przez Mariusza Trelińskiego, na szczęście nie w Paryżu, tylko w Wiedniu w 2019 i Warszawie w 2020 r.

 

<-- Opera Bastylii

Atma, w ostatnich latach mojej pracy -->

Fot. autora 

 

Związki Karola Szymanowskiego z Paryżem to oczywiście nie tylko wielkie spektakle muzyczne, nawet nie kameralne koncerty, ale fascynacja niezwykłą atmosferą tego miasta, liczni przyjaciele – i francuscy, i polscy mieszkający nad Sekwaną, wzruszenia związane z odszukiwaniem śladów wielkich Polaków, którzy do Paryża wyemigrowali, Salle Pleyel, Théâtre des Champs-Elysées, ulubiony Hotel Atala przy rue Chateaubriand – w pobliżu miejsca, gdzie Champs-Elysées dochodzą do Łuku Triumfalnego. Na marginesie dodam, że pierwsze wydanie partytury baletu Harnasie (w postaci wyciągu na dwa fortepiany sporządzonego przez Grażynę Bacewicz) ukazało się w paryskim wydawnictwie Max Eschig w 1936 r.