Maciej Pinkwart

Muzyczny show Krzysztofa Jakowicza

TUTAJ skan artykułu

 

 

Przypadający 1 października Międzynarodowy Dzień Muzyki „Atma” uczciła mocnym akcentem – recitalem jednego z najwybitniejszych polskich skrzypków, Krzysztofa Jakowicza. Pokoiki muzeum publiczność wypełniła po brzegi, a nuty jak kolorowe jesienne liście leciały przez Kasprusie, gromadząc także wokół „Atmy” tłum ludzi.

Krzysztof Jakowicz, w towarzystwie pianisty Roberta Morawskiego gościł poprzednio w Zakopanem na zaproszenie Muzeum Narodowego w Krakowie (którego „Atma” jest oddziałem) przed czterema laty, w Roku Szymanowskiego. Wtedy też zgromadził mnóstwo słuchaczy, a wykonywany wówczas program konstrukcyjnie był podobny do obecnego, choć tylko jeden utwór powtórzył się na obu koncertach. Tym razem na początku usłyszeliśmy w zasadzie nieznaną Sonatę F-dur op. 10 nr 4 Józefa Elsnera, która była dla mnie swojego rodzaju olśnieniem. Na ogół traktujemy Elsnera nieco lekceważąco, pamiętając mu tylko to, że był nauczycielem Chopina – no, a kto dziś szanuje nauczycieli! Cóż, chyba nieźle go wyuczył kompozycji, zaś jego własny dorobek w tej dziedzinie jest imponujący i obejmuje kilkaset pozycji, w tym prawie 30 mszy (ciekawe, że Elsner był przy tym aktywnym masonem…), 19 oper, balety, melodramaty i niezliczoną wprost liczbę utworów kameralnych. Zaprezentowana w „Atmie” sonata pochodzi z 1798 r. i zabrzmiała zupełnie po Mozartowsku, co może i było nieco epigońskie, ale prawdziwie salonowe i doskonale się tego słuchało w drewnianych ścianach domu Szmanowskiego.

Potem wysłuchaliśmy dwóch utworów Ignacego Jana Paderewskiego, czcząc w ten sposób 70 rocznicę śmierci najwybitniejszego premiera wśród pianistów. Niewątpliwie jestem subiektywny, ale uważam, że inwencję twórczą miał Paderewski równie kiepską, jak polityczną i wrażenie to pogłębiła Melodia, w opracowaniu na skrzypce i fortepian dokonanym przez Stanisława Barcewicza. Następujący po niej słynny Menuet G-dur op. 14 nr 1 (to ten utwór, w oryginale na fortepian, który Paderewski skomponował na złość doktorowi Tytusowi Chałubińskiemu, wielbicielowi Mozarta, podając początkowo, że to właśnie nieznane dzieło Wolfganga) zabrzmiał już znacznie ciekawiej, może dlatego, że jest w ogólne bardzo znany, aranżował go na skrzypce i fortepian sam Fritz Kreisler, a maestro Jakowicz wykonał go z całym, właściwym dla siebie teatrem mimiki, gestów i gry ciałem.

Twórczość gospodarza „Atmy” reprezentowały dwa utwory Karola Szymanowskiego: Narcyz z cyklu Mity na skrzypce i fortepian op. 30 nr 2 oraz skrzypcowa transkrypcja (autor: Paweł Kochański) Pieśni Roksany z opery Król Roger op. 46. Dzieła w tym miejscu brzmiące szczególnie pięknie, wykonane niejako z nabożeństwem, spotkały się z wielkim aplauzem.

A po krótkiej przerwie przeszliśmy do deseru w tej muzycznej uczcie. Lody i torty reprezentował najpierw przesłynny Polonaise Brillante A-dur op. 21 Henryka Wieniawskiego, a na koniec oficjalnego programu – Introdukcja i Rondo Capriccioso op. 28 Camille’a Saint-Saënsa, utwór będący perłą wirtuozerii, a zarazem mistrzowski pod względem formy kompozytorskiej.

Oczywiście, ani mowy nie było, by koncert na tym się zakończył. Jako pierwszy pojawił się klasyczny bis skrzypcowy – Cierpienia miłosne Fritza Kreislera, przy wykonaniu którego profesor Jakowicz przedzierzgnął się na chwilę w cygańskiego skrzypka z restauracji w Budapeszcie, chodząc po sali, przeciskając się do poszczególnych pań i grając im niemal do ucha rzewną melodię, budząc rzecz jasna niebywały entuzjazm. Potem były dwa utwory Astora Piazzoli. O pierwszym skrzypek powiedział, że jest to poniekąd jego, Jakowicza kawałek autobiograficzny, bowiem jego tytuł (Revirado) w tłumaczeniu z hiszpańskiego brzmi: Zakręcony… I już rzeczywiście na koniec „Atmę” wypełniły dźwięki Libertanga.

Był to ostatni profesjonalny koncert, organizowany przez Muzeum Szymanowskiego w tym roku. W lutym 2012 Muzeum Narodowe w Krakowie zamyka „Atmę” i oddaje jej klucze ekipie, która ma tu wykonać remont oraz modernizację, obejmującą m.in. wprowadzenie urządzeń multimedialnych. Ech, gdyby tak dało się nieco rozepchnąć te drewniane ściany, by podczas mistrzowskich recitali część publiczności nie musiała siedzieć na zewnątrz i słyszeć tylko te dźwięki, które przebiją się przez ruch uliczny na Kasprusiach…