Maciej Pinkwart
Elitarny koncert bez elity
Wszystkie akademie są takie same i odkąd pamiętam polegają na tym, że co chwila się klaszcze i wstaje (z dawnych lat: burnoj apładismient prachadiaszczyj w awacju, wsie wstajut…), co jest wynalazkiem znakomitym, bo nie pozwala zasnąć, a przynajmniej chrapać. Są także dowodem na prawdziwość teorii Einsteina o względności czasu: słuchającym przemówień zawsze czas się dłuży, wygłaszającym przemówienia zawsze biegnie za szybko. Jeśli okoliczność akademii jest wspominkowa, to dodatkowo mamy okazję przekonać się o niemierzalności czasu – minuta ciszy czcząca najdostojniejszych nawet nieboszczyków trwa zwykle 10 sekund…
Ale część oficjalna akademii na szczęście jest na początku i kiedy już wszyscy zasłużeni zostaną wspomniani, udekorowani i awansowani – następuje przerwa, ważne osobistości w pośpiechu opuszczają salę dążąc na następne uświetnianie, po czym rozpoczyna się część artystyczna.
Sobotni (24 X 2009) jubileusz 100-lecia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego tym się wszakże różnił od zwyczajnych „oficjałek”, że dotyczył instytucji, która ratuje ludziom życie, a nie je uprzykrza, jak większość bohaterów rozmaitych akademii. Na sali obecna była sama elita tatrzańska, tym różniąca się od innych elit, że nosząca skromne czerwono-czarne kurtki i polary, zamiast świątecznych ancugów i krawatów. Toprowcy to taki świecki zakon, jednakże nie akceptujący celibatu - jak podkreślił z naciskiem Michał Jagiełło, któremu w tej dziedzinie każdy wierzy jako wybitnemu autorytetowi, w dodatku obdarzonemu z okazji jubileuszu godnością Honorowego Członka. Zatem sala pełna była matek, żon i kochanek, a nawet gdzieniegdzie trafiały się i córki, w związku z czym się nikomu nie nudziło.
Ale w przerwie elita przeważnie poszła sobie precz i na sali przestronnego kina „Sokół” (dawniej „Giewont”, a jeszcze dawniej też „Sokół”) została garstka osób, pragnących wysłuchać koncertu Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej, zorganizowanego specjalnie z okazji jubileuszu. Na estradzie może nie było więcej osób niż na widowni, ale ci, co nie przyszli, dokonali niewłaściwego wyboru, bo koncert był znakomity. Początkowo nieco dezorientujący melomanów był fakt, że podkładem wizualnym pod wykonywane utwory muzyczne był zgrabny montaż multimedialnie pokazywanych starych i nowych fotografii i starych filmów, emitowany na ekran, rozciągający się zaraz za flecistką Renatą Guzik i klarnecistą Pawłem Krauzowiczem, ale w końcu muzyki głównie się słucha, a poza tym migający ekran jest w kinie bardziej naturalny, niż najlepiej nawet grająca orkiestra. Oczywiście, kiedy na estradę wyszła śpiewać Hania Rybka, multimedialiści wyłączyli multimedia i włączyli Hanię, co było wyborem jak najbardziej słusznym, bo i tak nikt nie patrzył gdzie indziej.
Na jubileusz TOPR-u wspaniała (i wspaniale wyglądająca w gustownej czerni) maestra Agnieszka Kreiner przygotowała same hiciory, poniekąd wiążące się zresztą z Tatrami. Najpierw wysłuchaliśmy orkiestrowego opracowania pieśni Mieczysława Karłowicza Idzie na pola, potem brawurowo wykonanego „Tańca z Harnasiów” Karola Szymanowskiego (wersja orkiestrowa, solo na skrzypcach Janusz Miryński), potem m.in. zabrzmiała Aria z wariacjami Wawrzyńca Żuławskiego (który ratownikiem był od 16 roku życia i zginął na Mont Blanc w czasie wyprawy poszukiwawczej), Karolina Szymbara pięknie zagrała na skrzypcach utwór K-2 Benedykta Konowalskiego, zaś szczególnym prezentem dla ratowników były dwie miniatury orkiestrowe, napisane specjalnie na ten dzień przez zakopiańskiego kompozytora Jerzego Chruścińskiego. Dzieła niezwykle skromne w muzycznych środkach wyrazu, kondensujące emocje w kilku ostinatowo powtarzanych motywach o niewielkim ambitusie, perfekcyjnie wykonane przez orkiestrę, robiły duże wrażenie i zebrały sporo oklasków, ale kompozytor, choć podobno obecny na sali, na estradę nie wyszedł, a starsza część publiczności chcąc uniknąć tzw. heksenschussu nie ryzykowała odwracania głowy, by wyszukać ukrytego w tylnich rzędach autora. Na koniec zaś Hanna Rybka ślicznie zaśpiewała pieśń Modlitwa, dedykowaną pamięci Marka Łabunowicza „Maji”, który 30 grudnia 2001 w czasie akcji ratunkowej zginął pod Szpiglasową w lawinie. Melodia ludowa, węgierska, często wykonywana w dawnych latach przez „Maję” została ozdobiona wzruszającymi słowami przez Karolinę Wantuch z Krakowa, która wówczas była nastoletnią dziewczyną i namówiona przez Hannę Rybkę, napisała po śmierci Marka ten tekst, wyjątkowo piękny i w sobotę ślicznie wykonany.
Szkoda, że tak niewiele osób przyszło do kina „Sokół” na artystyczną część jubileuszu TOPR. Pozostaje mieć nadzieję, że już niebawem Klimatyczni Kameraliści dadzą się posłuchać ponownie, jako że już w zasadzie trudno wyobrazić sobie Zakopane bez orkiestry Agnieszki Kreiner – grającej coraz lepiej coraz ciekawsze kompozycje. Na 200-lecie TOPR-u zaś dzisiejsza elita przyjdzie tylko na część artystyczną, bo w czyśćcu będą mieli taką właśnie pokutę.