Maciej Pinkwart

Festiwal w deszczu

TUTAJ skan artykułu

 

Po niedzielnej, fortepianowej inauguracji (Maciej Łukaszczyk) w „Atmie”, XXXIV Dni Muzyki Karola Szymanowskiego przeniosły się na poniedziałkowy (25 lipca 2011) wieczór do Galerii Ryszarda Orskiego na Antałówce, gdzie w ładnej scenerii i przy dobrej akustyce wysłuchaliśmy recitalu duetu gitarzystów klasycznych Ewy Jabłczyńskiej i Dariusza Kupińskiego. Ta akustyka sprawiła, że sporą część wrażeń zepsuła mi siedząca są mną pani, która szeleściła płaszczem przeciwdeszczowym, którego nie zdjęła, mimo że w galerii nie padało. Najlepiej brzmiały utwory klasyków hiszpańskich – Isaaca Albeniza (Asturias i przepiękna Mallorca), Manuela de Falli oraz Enrique Granadosa, w drugiej części wykonawcy przedstawili utwory zza Atlantyku: Brazylijczyka Sérgio Assada i Argentyńczyka Astora Piazzolli. Między nimi przemknął rytualny Karol Szymanowski z Preludium nr 5 z op. 1, który jednak chyba nie nadaje się do adaptacji na gitary. Końcowy Piazzolla mnie rozczarował – nie z powodu wykonania (to było kapitalne!), tylko mało dynamicznego programu (Invierno Porteno i Zita). Za to bisy były wesołe, co podniosło temperaturę dostatecznie wysoko, byśmy niezbyt ochotnie wychodzili w zimny, lipcopadowy wieczór.

We wtorek była przerwa w koncertach, poświęcona na spotkanie na „Posiadach Góralskich” w Białej Izbie z kompozytorem Eugeniuszem Knapikiem, a w środę, 27 lipca 2011, muzyka Szymanowskiego powróciła do Atmy, w wykonaniu mieszkającej w Paryżu (ale zasadniczo z Częstochowy) pianistki Teresy Janiny Czekaj, która wykonała na dzień dobry Metopy op. 29 mistrza z Atmy (Wyspa syren, Kalipso, Nauzykaa). Było to bardzo wirtuozowskie i nowoczesne granie, ale jak się zaraz okazało – Szymanowski i jego nowoczesność w środowym koncercie była dość zakurzoną klasyką, bo potem usłyszeliśmy absolutnie brawurowo i wesoło wykonane Bukoliki Witolda Lutosławskiego i Sonatinę Tadeusza Szeligowskiego, których pozorna ludowość stworzyła znakomitą kładkę między Szymanowskim a tym, co było później. To „później” to była jazzowa Sonatina transatlantycka ciągle jeszcze niedocenianego u nas polskiego kompozytora Aleksandra Tansmana, skomponowana w Paryżu w 1930 r., będąca w zasadzie suitą tańców, z fokstrotem, charlestonem, nawet ragtimem. Wykonana bardzo wirtuozowsko, porwała publiczność i sprawiła, że padający przez cały dzień deszcz jakby się przestraszył i na moment pojawiło się nawet zachodzące już wieczorne słońce. Na zakończenie usłyszeliśmy nudnawy Tryptyk Zbigniewa Szymonowicza i Alla breve Elżbiety Sikory, ale w sumie można było to przeboleć, bo na bis był walc cis-moll Chopina i Un poco de Chopin Czajkowskiego, a potem jazzowa Chopinata Claude Douceta. Mankamentem było to, że świetnie prowadząca własny koncert artystka była tłumaczona na niemiecki (kilku Niemców na sali…), a nawet komentowana po polsku przez prezesa Towarzystwa Muzycznego im. K. Szymanowskiego Karola Bulę, co przedłużyło występ co najmniej o połowę. W efekcie z dobrego koncertu zrobił się panel muzykologiczno-germanistyczny.

W czwartek, 28 lipca 2011 r. w „Atmie” był recital wokalny Jarosława Kitali (baryton), z Mateuszem Lasatowiczemprzy fortepianie. Koncert wyjątkowo kiepski, zarówno pod względem dziwacznego doboru repertuaru, jak i – oględnie mówiąc – wykonania poniżej średniej krajowej. Szekspirowskie sonety miłosne Tadeusza Bairda są pełne błędów prozodycznych, które wykonawca jeszcze uwydatnił. Trzy pieśni Szymanowskiego (jedna z op. 32 do słów D. Dawydowa, jedna z op. 2 do słów K. Tetmajera i Łabędź op. 7 do słów W. Berenta) wybrane przypadkowo kompletnie przeszły mimo uszu słuchaczy – czego nie można powiedzieć o Trois Chansons Don Quichotte à Dulcinée Maurice Ravela, które wykonawca wykrzyczał, demolując przy okazji ich piękny język francuski. O pieśniach Karłowicza zamilczę – za bardzo je lubię. Na zakończenie usłyszeliśmy arię Miecznika z Moniuszkowskiego „Strasznego Dworu”, co było pointą okrutną. Artysta usprawiedliwiał swoje niedostatki formy kiepskim zakopiańskim klimatem. Mój Boże, ile klimatów prześpiewał w Zakopanem Andrzej Hiolski, Andrzej Bachleda się tu wychował i rozkwitł, Jerzy Artysz zbierał burze oklasków… No, ale faktycznie, za oknami „Atmy” popadywał deszczyk, więc było przechlapane.

W piątek był wieczór francuski z fortepianem. Dokładniej – francusko brzmiący, bo Magdalena Lisak, młoda, ale już mocno utytułowana pianistka z Katowic, uczennica Andrzeja Jasińskiego, wybrała program impresjonistyczno-ekspresjonistyczny. Zaczęła od ładnie brzmiących 12 etiud op. 33 Karola Szymanowskiego, potem rozmarzyliśmy się przy Obrazach Claude’a Debussy’ego, rozbawiła nas Sonatiną biurokratyczną Erica Satie, i trochę uśpiła utworem Trois Gymnopedie tego samego kompozytora, wreszcie zanudziła II Sonatą Stefana Kisielewskiego, którego jednak chyba lepiej jest czytać niż słuchać. Na bis był Mazurek C-dur op. 56 i Walc Des-dur op. 64 nr 1 Chopina. Walc minutowy trwał 2 minuty i 12 sekund.

Dwa ostatnie koncerty festiwalu zarezerwowane były – by tak rzec – dla zawodników rozstawionych z numerami pierwszymi. W sobotę, 30 lipca, przy nadkomplecie publiczności w „Atmie” zagrał skrzypek Piotr Pławner, z towarzyszeniem pianisty Wojciecha Świtały. Najbardziej podobała mi się wściekle trudna, ale pełna inwencji Sonata d-moll op. 121 Roberta Schumanna. Potem był Szymanowski, reprezentowany przez Preludium h-moll op. 1 nr 1 (transkrypcja Grażyny Bacewicz), Pieśń Roksany z opery Król Roger (transkrypcja Pawła Kochańskiego) i brawurowy Nokturn i Tarantelę op. 28. Resztę wieczoru (w programie i w bisach) zajęły utwory post-ludowe Grażyny Bacewicz, które wywołały entuzjazm publiczności i feerię braw. Pewno gdyby nie zmęczenie artysty (i fakt, że obecna na koncercie jego córeczka Sara stanowczo powinna była już pójść spać) – długo jeszcze „Atma” by brzmiała dźwiękami pana Pławnerowych skrzypiec (wykonanych w XVIII w. przez Tomaso Balestrieriego).

Na zakończenie festiwalu odbył się występ często grywającego w Zakopanem Kwartetu Śląskiego (Szymon Krzeszowiec, Arkadiusz Kubica, Łukasz Syrnicki, Piotr Janosik). Zespół tym razem wystąpił w „Jasnym Pałacu”, który wyrasta na drugi po „Atmie” salon muzyczny. Koncert otworzył II kwartet smyczkowy Szymanowskiego, w którym absolutnie perfekcyjne wykonanie ukazało wszystkie smaczki i sublimacje tej genialnej kompozycji (dedykowanej zakopiańczykom - dr Olgierdowi Sokołowskiemu i jego żonie Julii), czerpiącej inspiracje z ducha muzyki góralskiej. Potem były ciekawe Trzy utwory na kwartet smyczkowy Igora Strawińskiego oraz romantyczny Kwartet F-dur op. 125 Ludwiga van Beethovena – ostatnie ukończone dzieło głuchego już mistrza. Na bis było allegro assai z kwartetu op. 80 nr 6 Felixa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Kwartet Śląski raz jeszcze wykazał, że jest jednym z najlepszych zespołów kameralnych w Polsce, a pełen profesjonalizm podkreślał fakt, że jego lider Arkadiusz Kubica grał ze złamaną w śródstopiu nogą, której to kontuzji doznał dzień wcześniej na zakopiańskich Krupówkach.

XXXIV Dni Muzyki Karola Szymanowskiego odpłynęły z deszczem do historii. Niebawem – Orawski Festiwal Kameralny.