Maciej Pinkwart

Czwartkowy Dzień Kobiet

TUTAJ skan artykułu

 

 

Jarmark już się skończył, sesja rady miejskiej chyba też, ale jesienne przeziębienia nie, więc w auli nowotarskiej Szkoły Muzycznej nie było tym razem kompletu. A szkoda, bo tym razem Wieczór Czwartkowy miał zupełnie wyjątkowy charakter, i to pod wieloma względami.

 

Słuchaliśmy Lorien Trio, w którym najbardziej widowiskowym instrumentem jest piękna, kolorowa harfa, a mistrzyni tego instrumentu – Agnieszka Kaczmarek-Bialic nadawała muzyczny ton całemu występowi. Partnerowały jej flecistka Alicja Lizer-Molitorys i altowiolistka Aleksandra Batog. Nazwa zespołu wywodzi się od najpiękniejszego ogrodu Ardy – głównej części Śródziemia, miejsca akcji Władcy Pierścieni Tolkiena. Rzecz jest widać inspiratywna muzycznie, bo przy Akademii Muzycznej Yale w amerykańskim New Haven też od lat działa Lorien Trio (skrzypce, wiolonczela i fortepian), w Polsce zaś istnieje heavy-metalowy zespół Lorien…

Ale w czwartkowym koncercie na szczęście heavy-metalu nie było, choć niebiańskich brzmień elfów także nie. No, może na początku, kiedy to usłyszeliśmy relaksacyjną Sonatę na flet, altówkę i harfę Claude’a Debussego z 1916 r. Sielankowa część pierwsza (Pastorale) usposobiła nas sennie, jak letnie popołudnie w Prowansji, co w Nowym Targu raczej przekładało się na późnojesienną senność. Środkowy menuet wrażenia tego nie zmienił i dopiero finałowe Allegro (choć w nastroju moderato) częściowo przywróciło nas rzeczywistości, w czym pomogła wydatnie krakowska aktorka Joanna Mastalerz, recytująca teksty Czesława Miłosza, jako że cały koncert był dedykowany pamięci Noblisty, z okazji kończącego się Roku Miłoszowskiego. Dobór tekstów – prozy i poezji – świetny, a wykonanie pierwszorzędne.

Kolejnym prezentowanym dziełem muzycznym był nawiązujący do Debussy’ego utwór And Then I Knew ‘Twas Wind japońskiego kompozytora Toru Takemitsu z 1992 r. Może chodzi tu o boski wiatr, czyli kamikadze, bo mimo że początkowo utwór wydawał mi się dość nudny i epigoński, to jednak z biegiem (niezwykle długiego…) czasu wprowadzał coraz więcej ciekawych brzmień, a już szczególnie interesująco zrobiło się, gdy Agnieszka Kaczmarek-Bialic sięgnęła za siebie i wyciągnęła przyrząd, który z daleka wydał mi się korkociągiem, ale po chwili poznałem klucz do strojenia harfy, tym razem służący artystce do osiągnięcia bardzo interesującej artykulacji poprzez skracanie strun na sposób znany z gitary hawajskiej. Hawajska harfa Toru Takemitsu jakoś skojarzyła mi się z Pearl Harbor, może niesłusznie.

Podobne efekty – i wiele innych – były osią trzeciego dzieła, autorstwa współczesnej kompozytorki rosyjskiej Sofii Gubaiduliny pod tytułem Ogród radości i smutku. Utwór przeznaczony jest na flet, harfę i altówkę oraz mowę ad libitum. Tu także harfa traktowana była niekonwencjonalnie, a klucz służył nie tylko do nadawania anielskich brzmień, ale także do efektów perkusyjnych. Preparowane dźwięki artystka uzyskiwała też wplótłszy między struny kawałki papieru, przez co harfa brzmiała trochę jak pianola, a trochę jak pianino w westernowym saloonie. Altówka grała przenikliwe flażolety, flet drapał nas po uszach doskonałym frullato, a od czasu do czasu artystki rzucały w przestrzeń bezkontekstowe wypowiedzi, najlepiej artykułowane przez Alicję Lizer-Molitorys. W sumie poczułem się trochę tak, jak na Warszawskiej Jesieni w latach 60-tych, mimo że utwór mistrzyni z Tatarstanu pochodzi z 1980 r.

Na koniec Trio Lorien zaprezentowało autorskie dzieło Agnieszki Kaczmarek-Bialic Suita ludowa, przy którym poczuliśmy ożywcze tchnienie solidnej roboty kompozytorskiej opartej na trzech motywach rustykalnych, zagranych wesoło i tym razem dość klasycznie. Trzecia część – jak przeczytałem w programie - ma charakter podhalański, co jest interesującym wkładem muzyki profesjonalnej w ludowość: oczyma duszy już widzę harfę w składzie kapeli Trebuniów-Tutków, ale by się wściekali etnomuzykolodzy! Altówki nikt by nie zauważył, bo to takie większe gynśle, a na flecie w kapeli, towarzyszącej w 1876 r. Tytusowi Chałubińskiemu w wycieczce na Wysoką, grał sam Maciej Sieczka…

Tak mało powiedziałem – słowami Miłosza zakończyła część poetycką Joanna Mastalerz. Wcale nie mało, a już na pewno ciekawie – to może odnieść się do całego Wieczoru Czwartkowego, tym razem muzyczno-literackiego. Wprowadzenie do koncertu wygłosiła Krystyna Ciesielska (Krzysztof Leksycki był tym razem nieobecny), więc na estradzie była tylko płeć piękna, która dominowała również na widowni, a że uczennica wręczała wykonawczyniom goździki, więc poczułem się jak ciało obce na Dniu Kobiet. Panowie, na następnym koncercie musi być nas zdecydowanie więcej – choćby wedle parytetu.