Maciej Pinkwart

Suki Chopina*

TUTAJ skan artykułu

 

Każda twórczość, jeśli ma być oryginalna i ciekawa, musi zaczynać się od dobrego pomysłu. Także muzyka, jeśli nie jest odtwórczością, mechanicznie powielającą wzorce i realizującą polecenia mistrzów czy archetypów.

Doskonały pomysł miała Maria Pomianowska, tworząc zespół „Lutosłowianie”, wykorzystujący instrumenty dawne (także rekonstruowane na podstawie… wykopalisk), współczesne i poniekąd przyszłościowe dla wykonywania muzyki poniekąd ludowej. Ze słowa „poniekąd” wytłumaczę się później. I świetny pomysł miał Rafał Monita, żeby Marię Pomianowską z jej zespołem zaprosić na szczawnicki festiwal „Muzyka nad Zdrojami”.

**Do muzyki ludowej mam stosunek umiarkowanie niechętny. Jak w ogóle do ludowej twórczości w popularnym w Polsce wydaniu, w którym wobec nieporadności formalnej i infantylizmu twórczego stosuje się miarę ulgową poprzez nadawanie jej etykiety folklorystycznej. Jest w tym coś z wielkopańskiego poklepywania: nie umiesz pisać, nie umiesz grać, nie umiesz malować, więc możesz zostać artystą ludowym. Lepiej żebyś pisał banały, rzępolił bez pojęcia o muzyce i malował koszmarne bohomazy, niż pił wódkę i awanturował się w domu i poza nim.

A to nieprawda. Twórcza sztuka, bez względu na formy, w jakich się wypowiada, wymaga artystycznej kreatywności. Dodawanie jej jakichkolwiek przymiotników jest szukaniem usprawiedliwień.

Kolejny, trzeci już koncert szczawnickiego festiwalu (18 lipca 2015) miał dwa tytuły: Chopin na ludowo, oraz Chopin i tradycja. Oba były swojego rodzaju kamuflażem. Bo w programie były zarówno utwory genialnego Fryderyka, znane nam na co dzień w wersjach fortepianowych, a tu zagrane na instrumentach poniekąd (!) ludowych, jak i utwory ludowe (w tym – autentyki, zapisane przez Oskara Kolberga), których Chopin mógł słuchać w mazowieckiej okolicy. Ale w gruncie rzeczy to był tylko kostium, w który ubrana była świetna, doskonale dobrana i rewelacyjnie wykonana muzyka, przedstawiona przez pięcioosobowy zespół „Lutosłowian” w składzie: Maria Pomianowska (kierownictwo artystyczne, śpiew, instrumenty smyczkowe), Aleksandra Kauf (śpiew, instrumenty smyczkowe), Anna Włodarska-Szetela (śpiew, flet poprzeczny, flet piccolo), Hubert Giziewski (akordeon, śpiew), Wojciech Lubertowicz (bębny obręczowe, duduk). Te instrumenty smyczkowe, na których grała Maria Pomianowska (prof. dr hab. krakowskiej Akademii Muzycznej) i jej studentka to fidel płocka – zrekonstruowana na wzór wykopaliska z XVI w. oraz dwie suki biłgorajskie, stworzone na nowo na podstawie ikonografii. Mają wielkość mniej więcej altówek, nieco ciekawszy kształt, dość swoiste brzmienie, a trzyma się je pionowo między kolanami, skracając struny paznokciami, a nie opuszkami palców, i wydobywając dźwięk smyczkiem. Aleksandra Kauf grała jeszcze na instrumencie super współczesnym, zaprojektowanym przez warszawskiego rzeźbiarza i lutnika Andrzeja Króla i nazwanym przezeń wspakiem. Jest to coś w rodzaju wiolonczeli, o dość artystycznym kształcie i interesującym brzmieniu, zaś ich autor twierdzi, że w ich budowie wszystko jest na odwrót, niż w wiolonczeli, stąd nazwa. Prawdę powiedziawszy, tej odwrotności nie usłyszałem. I dalej nie wiem, na czym polega.

A więc, był poniekąd Chopin i poniekąd polska muzyka ludowa. To prawda, usłyszeliśmy siedem chopinowskich mazurków – w tym dwa w kontrapunkcie do utworów ludowych, z których mogły się wywodzić. Poza tym kilka oberków i kujawiaków ludowych, z autentycznymi, zapisanymi przez Kolberga tekstami, kapitalnie zaśpiewanymi przez Marię Pomianowską i jej zespół. Ale ich wykonanie było zupełnie nowoczesne (skojarzenia nazwy zespołu „Lutosłowianie” z geniuszem kompozytorskim Witolda Lutosławskiego nie są przypadkowe) i oryginalne. Nie przez ciekawe i niespotykane instrumentarium, tylko przez znakomitą i bardzo nowoczesną aranżację. Przede wszystkim były w tym sporo jazzu – owszem, Chopin, ale przetworzony jak u Leszka Możdżera. I sporo aluzji orientalnych: zarówno w śpiewie, pełnym melizmatów, jak i w instrumentarium. Przepiękne brzmienie wywodzącego się z Armenii duduka zabrzmiało trochę jak żydowski motyw w chłopskiej karczmie.

Dawno nie byłem na tak ciekawym i doskonale zrealizowanym koncercie. Finałowy utwór ludowy, brawurowo zagrany i zaśpiewany przez Marię Pomianowska i „Lutosłowian” porwał bez reszty publiczność, tłumnie zgromadzoną w szczawnickim Kościele św. Wojciecha – także za sprawą refrenu, zawierającego optymistyczną strofę, z doskonałą dykcją wyśpiewaną przez panie z zespołu:

Nie będę się łopierała, cheba ze ło ściane…

Kolejny – ostatni już – koncert festiwalu „Muzyka nad zdrojami” odbędzie się w sobotę, 25 lipca 2015. Jego tematem będą pieśni pątnicze, a główną wykonawczynią – Katarzyna Wiwer.

 

* Przywracam w tym miejscu pierwotny tytuł recenzji, zmieniony przez redakcją na 'Chopin na ludowo'.

**Przywracam też akapity wycięte przez redakcję zapewne dlatego, że miały zbyt osobisty charakter. Jeśli nie będę mógł zamieszczać swych osobistych sądów, zapewne wystarczy w "recenzjach" przedrukowywać tekst programu - jak to się wielokrotnie robi... Ale to już nie będę ja.