Maciej Pinkwart

Flet towarzyski

TUTAJ skan artykułu

 

Tegoroczny orawski Festiwal Muzyki Kameralnej przyniósł trzy różnorodne i ciekawe koncerty, zorganizowane w trzy kolejne niedziele. Był skromny, ale elegancki. I wyjątkowy, także pod względem pogody: po raz pierwszy ani razu w czasie koncertu nie padało, a zakończył się w aurze wciąż jeszcze letniej, choć jesień już czai się za Babią Górą.

 

Instrumentem wiodącym w czasie ostatniego koncertu festiwalowego (8 sierpnia 2015), odbywającego się tak jak i poprzednie w starym kościółku Matki Boskiej Śnieżnej w Zubrzycy Górnej, w Orawskim Parku Etnograficznym był flet, występujący w towarzystwie tria smyczkowego. Naturalnie, najnowocześniejsze nawet instrumenty nie grają same, a zatem niedzielną ucztę muzyczną zawdzięczaliśmy głównie Łukaszowi Długoszowi, którego dyplomami i medalami już zdobytymi można by zapełnić pół zubrzyckiego skansenu – a przecież ma dopiero 32 lata! Studiował we Fryburgu, Monachium, Paryżu i na uniwersytecie w Yale. Koncertuje przynajmniej 100 razy w roku, więc jakim cudem udało się go ściągnąć do Zubrzycy – pozostaje tajemnicą organizatora festiwalu – Krzysztofa Leksyckiego. On sam w towarzyszącym fleciście triu grał na skrzypcach, Ilona Nieciąg – wyjątkowo na altówce, a gościnnie wystąpił także znakomity wiolonczelista Adam Klocek, od 2006 r. sprawujący funkcję dyrektora Filharmonii w Kaliszu. Ale także dyrygent, pedagog i organizator życia muzycznego. Starszy od Ł. Długosza o 10 lat, również wielce utytułowany – a wirtuoz niebywały. Urodzony w Krakowie, kończył warszawskie Liceum Muzyczne im. K. Szymanowskiego, studiował w Kolonii i Berlinie, a gra zazwyczaj na wiolonczeli wykonanej w pracowni mistrza z Kremony – Antonio Stradivariusa z 1717 r.

W takim szacownym gronie przyszło nam spędzić ostatni festiwalowy wieczór w towarzystwie kunsztownie dobranej muzyki. Koncert „Fantazja fletowa” zaczął się od wspaniałego Kwartetu fletowego D-dur KV 285 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Dzieło skomponowane w 1777 r. jest doskonałym przykładem muzyki salonowej, mającej służyć głównie przyjemności słuchaczy. No i przyjemność taką odczuliśmy, przynajmniej na początku.

Wśród słuchaczy finałowego koncertu znalazło się wyjątkowo dużo dzieci w wieku od zera do trzech lat. Żłobkowa publiczność na imprezach muzyki poważnej to temat na osobne rozważania, tutaj tylko powiem, że moim zdaniem daje ona niewątpliwie wspaniały efekt edukacyjny, niestety kiepsko, a nawet fatalnie wpływa na odbiór muzyki. Mozart, oczywiście, sobie poradził, szczególnie w pierwszej (Allegro) i trzeciej (Rondo) części, ale środkowe adagio było estetycznie stracone.

Potem przeskoczyliśmy o trzy stulecia, żeby wysłuchać interesującego Kwartetu na flet i trio smyczkowe Krzysztofa Pendereckiego z 1993 r. (w pierwszej wersji – na klarnet i trio), gdzie w pierwszej części (Notturno) cichutko zaczyna flet, potem dołączają po kolei altówka, wiolonczela i skrzypce grające flażoletami. Potem dołączyły dzieci. Mocniejsze następne partie (Scherzo, Serenada, Abschied) były może mniej nastrojowe, ale wybiły się zdecydowanie na pierwszy plan.

Najciekawszy moim zdaniem był utwór finałowy: Kolory lata Janusza Bieleckiego, skomponowane w 2012 r. w oryginale jako wariacje na flet, fortepian i orkiestrę przez wszechstronnego twórcę i bardzo ciekawego człowieka. Biznesmen i pianista, kompozytor i mecenas życia kulturalnego, spełnia się chyba najlepiej jako kompozytor, interesująco łączący w swych działach elementy klasyki, jazzu i popu.

Owacja na zakończenie była ogromna, co skłoniło muzyków co zabisowania ostatniej wariacji z Kolorów lata. Było to o tyle korzystne, że w trakcie wykonywania tego utworu atmosfera zrobiła się tak gorąca, iż w kościele MB Śnieżnej włączył się alarm akustyczny, tworzący poniekąd irytujący kontrapunkt do kompozycji Bieleckiego. Bis był już bez towarzystwa alarmu.

Ale, jak powiedział na zakończenie, Krzysztof Leksycki – są to nieuniknione zjawiska towarzyszące koncertom na żywo: dzwoniące komórki, przelatujące nad muzykami i ćwierkające wróble, rozmawiające dzieci i włączające się alarmy nie zdołały zepsuć sympatycznego wrażenia, które pozostawił po sobie odchodzący w przeszłość VII Festiwal Muzyki Kameralnej w Zubrzycy Górnej. Następny za rok.

PS. W relacji z poprzedniego koncertu zostało wykorzystane zdjęcie, które nie było mojego autorstwa, a otrzymaliśmy je dzięki Krzysztofowi Leksyckiemu z archiwum Festiwalu. Dziękuję i przepraszam.