Maciej Pinkwart

Czarodziejskie góry

TUTAJ skan artykułu

 

Jednym góry przybliżają Boga. Innym – oddalają ludzi. Jedno i drugie dobrze wpływa na skłonność do refleksji. A ta – w kulturze, w której się wychowałem i która, niestety, zdaje się zmierzać do końca – często znajduje swoją kwintesencję w muzyce. Ona zaś pomaga nam wchodzić na szczyt uniesień.

 

I dlatego uważam, że finałowy koncert VIII Letniego Festiwalu „Muzyka nad zdrojami” w Szczawnicy był doskonałym zwieńczeniem dobrze zaplanowanej i świetnie zrealizowanej imprezy. Tematem koncertu, który odbył się 25 lipca 2015 r. w Kościele Św. Wojciecha, były pieśni pątników.

I temat ciekawy, i termin świetnie zsynchronizowany z czasem, w którym tysiące pątników przemierzają nasz kraj, wędrując w pielgrzymkach na Jasną Górę. Ale za sprawą organizatorów Festiwalu – Katarzyny Wiwer i Rafała Monity – my powędrowaliśmy znacznie dalej - i w czasie, i w przestrzeni.

Pątnikami w czasie tego koncertu zapewne byliśmy wszyscy. Ale tymi, którzy prowadzili naszą pielgrzymkę po świętych górach i miastach byli śpiewaczka (przepiękny sopran!) Katarzyna Wiwer, harfistka Irena Czubek-Davidson i oboista Aleksander Tomczyk – na co dzień kierownik zespołu muzyki dawnej Floripari (działającego na Wawelu), który grał przeważnie na fletach, cornamuzach (instrumenty dęte, podobne do piszczałek w dudach), gemshornach (rogi zwierzęce lub ich imitacje ceramiczne o brzmieniu podobnym do okaryny) i instrumentach perkusyjnych (tamburyny i bębny obręczowe).

Weszli, całą trójką, przez główne wejście kościoła i poruszając się wolno między zapalonymi świecami, cicho, ale ogromnie nastrojowo zaśpiewali Exultet celi curia z XII-wiecznego kodeksu błogosławieństw Świętego Jakuba, związane z najsłynniejszym miejscem pielgrzymkowym Europy – hiszpańskim Santiago de Compostella. Panie towarzyszyły sobie na bębenkach, pan – na skrzynkowej lirze korbowej.

Po krótkiej przerwie krajowej, poświęconej na zaprezentowanie pieśni pielgrzymów z Kalwarii Zebrzydowskiej Śpiewa Ci słowiczek na rajskim dworze (notabene, był to jedyny w koncercie utwór polski) – Katarzyna Wiwer przeniosła nas swoim śpiewem do Monserrat, prezentując trzy pieśni, śpiewane tam dla chwały słynnej Czarnej Madonny. Co więcej, w melodyjnej kantyczce Los set gotxs sama śpiewała katalońską codę, a łacińskiego refrenu nauczyła publiczność i cały kościół rozbrzmiewał wersetem Ave Maria, gracia plena, Dominus tecum, Virgo serena, co się wykłada „Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą, wieczna Dziewico”. Dobrześmy się czuli w tym XIV-wiecznym przeboju z czarodziejskiej góry Montserrat.

Na zakończenie części poniekąd średniowiecznej wysłuchaliśmy przydługiej medytacji śpiewanej autorstwa świętej Hildegardy z Bingen, poprzedzonej mini-wykładem o tej kompozytorce i mistyczce, uznanej za doktora Kościoła, żyjącej na przełomie XI i XII w. we Frankonii.

A potem przenieśliśmy się do innych czasów i w inne tereny. I poniekąd w inną część kalendarza, bo wszystkie następne utwory wiązały się z Bożym Narodzeniem, co zresztą było na czasie: temperatura spadła w ciągu doby o kilkanaście stopni, od świętej Anki zaczynają się chłodne wieczory i ranki, jarzębina czerwienieje, liście żółkną i tylko patrzeć, a w sklepach rozlegnie się White Christmas. Więc najpierw były motywy stajenkowe Benjamina Brittena (1913-1976), a potem Johna Ruttera (* 1945). Pieśni przedzielone były preludiami i interludiami na harfę solo, które raz jeszcze potwierdziły, że to piękny i zbyt rzadko słuchany instrument, a Irena Czubek-Davidson jest wspaniałym wirtuozem. Na zakończenie dwie tradycyjne pieśni jasełkowe (angielską i szkocką) rozdzieliła pastorałka katalońska.

Brawa były wielkie i owacje bardzo zasłużone, bo rozeszliśmy się z przekonaniem, że w naszym życiowym pielgrzymowaniu muzyka dodaje nam skrzydeł i prowadzi do celu – gdziekolwiek by się on nie znajdował. Także ta muzyka, której echa brzmieć będą jeszcze długo nad szczawnickimi zdrojami.