Maciej Pinkwart

Brawa promocyjne

TUTAJ skan artykułu

 

Według prognoz miało być gorąco, burzowo i deszczowo. Ale środowy wieczór okazał się po prostu ciepły, romantyczny i pełen dobrej muzyki. Zakopane w środku lata rozbrzmiewa klasyką. Przy Krupówkach także.

 

Kolejny koncert XV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej 5 sierpnia 2015 zgromadził w kościele Najświętszej Rodziny tłum melomanów tak duży, że przez pewien czas były kłopoty z ustawieniem projektora i ekranu, na którym obraz grającego na chórze solisty transmitowany jest do prezbiterium. Ale energiczna interwencja księdza proboszcza Bogusława Filipiaka pomogła rozwiązać problem techniczny i kilka minut po 20-tej zobaczyliśmy i usłyszeliśmy włoskiego organistę Mario Ciferri, mieszkającego na co dzień w miejscowości o miłej nazwie Monopoli, w pobliżu Bari – skąd przyjechała kiedyś do Polski Królowa Bona. Na początek usłyszeliśmy dwie części z organowej III Symfonii e-moll op. 12 francuskiego kompozytora z przełomu XIX i XX wieku Charlesa-Marie Widora. Potem były dwa utwory jego rówieśnika z włoskiej Lombardii – Marco Enrico Bossi: ciekawy Pièce héroique op. 128 i trochę smutna Stunde der Freude op. 132 nr 5. Nie umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego utwory włoskiego kompozytora w programie nosiły tytuły francuski i niemiecki.

Głównym daniem w tej muzycznej uczcie okazał się jednak występ Warszawskiego Duetu Akordeonowego (Piotr Kopietz i Jacek Małachowski). Młodzi artyści ze stolicy pokazali, że wirtuozeria może dotyczyć także instrumentu, w wielu kręgach melomanów uważanego za obciachowy, a już na pewno będący dalekim, ubogim krewnym organów. Ich występ ułożony był według scenariusza godnego Alfreda Hitchcocka: trzeba zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma stopniowo wzrastać. Na początku bowiem była rewelacyjnie zagrana przebojowa Toccata i fuga d-moll BWV 565 Jana Sebastiana Bacha, potem Walc z suity „Maskarada” Arama Chaczaturiana i niegdyś popularna, a dziś niemal zapomniana Prząśniczka Stanisława Moniuszki. Potem, jako bonus nie zapowiedziany w programie, była urocza Sicilliana Bacha, w której Piotr Kopietz zagrał na małej, francuskiej akordinie, a na koniec części oficjalnej był kapitalny utwór genialnego radzieckiego (tak!) kompozytora Władysława Zołotariewa Rondo Capriccioso. Zaszczuty przez komunistyczny reżim skrajny indywidualista muzyczny najpierw wstąpił do klasztoru, gdzie pisał swoją niezwykle ekspresyjną muzykę, ale nie udźwignął ciężaru życia i w 1975 r. popełnił samobójstwo w Chrystusowym wieku 33 lat.

Oklaski były wręcz frenetyczne, co zmusiło muzyków do bisu. I tu dopiero dali popalić, bo usłyszeliśmy genialnie zagrany kawałek Samuel Goldenberg i Szmul z Obrazków z wystawy Modesta Musorgskiego, w aranżacji przypominającej trochę klasykę elektroniki, kiedy to Obrazki nagrywał na syntezatorach Isao Tomita.

Po takim wykonaniu (poza muzyką była rewelacyjna gra mimiczna członków duetu!) w zasadzie powinniśmy już iść do domu. Ale program przewidywał jeszcze dwie pozycje organowe. Mario Ciferri mógł sobie spokojnie darować nudną i rzeczywiście smutną Chant triste op. 36 Mieczysława Surzyńskiego – ale rozumiem, że był to ukłon w stronę polskiej twórczości organowej. Publiczność obudziła się dopiero przy pierwszych dźwiękach Toccaty XX-wiecznego holenderskiego kompozytora Hendrika Andriessena, która zakończyła koncert.

Huczne brawa tym razem adresowane były zarówno dla wykonawców, jak i obecnego na sali dyrektora Biura Promocji Zakopanego Andrzeja Kaweckiego, którego zasługą – jak powiedziała prowadząca koncert Ewa Czamańska – był taki a nie inny dobór wykonawców i repertuaru festiwalu.