Maciej Pinkwart

Przeszłość to jest dziś...

 

Tutaj skan artykułu

 

O względności pojęcia czasu mogliśmy się przekonać podczas kolejnego nowotarskiego koncertu z cyklu „Wieczory czwartkowe”, na który Krzysztof Leksycki zaprosił na 21 listopada 2013 na 18-tą. O 18.10 na sali było 7 osób… Czekaliśmy. Czas mijał, muzycy rozgrzewali instrumenty za kulisami, a sala powoli się zapełniała. Dopiero o 18.36 zabrzmiało Dobry wieczór Państwu – a ludzie jeszcze wchodzili. To w zasadzie sukces, że ktoś przychodzi na koncert, który teoretycznie powinien się za kilkanaście minut skończyć…

 

Ale warto było czekać. Koncert, zatytułowany tajemniczo Dawno – niedawno, poświęcony był muzyce klasycznej i neoklasycznej. Wykonawcami byli muzycy Krakowskiego Tria Stroikowego: Marek Mleczko - obój, Roman Widaszek - klarnet i Paweł Solecki - fagot. Wszyscy trzej gościli już w tym roku kilkakrotnie na Podhalu, więc mieliśmy okazję ponownie się przekonać, jak wielkimi są mistrzami w swojej dziedzinie. Zespół zresztą istnieje już 15 lat, a związany jest z renomowaną firmą muzyczną – Capellą Cracoviensis.

Program obejmował szerokie spektrum czasowe, co zresztą wiąże się z repertuarem Tria. Klasycyzm w muzyce to zasadniczo wiek XVIII i sam początek XIX, ale jak to bywało i z innymi kierunkami – nawrót do tego stylu nastąpił w wieku XX, który na swój sposób próbował interpretować to, co dobrze sprawdzało się wcześniej, nie tylko w muzyce oczywiście.

Zaczęliśmy od najsympatyczniejszego z klasyków wiedeńskich, Wolfganga Amadeusza Mozarta i jego Divertimenta B-dur KV 229, skomponowanego ok. 1789 r. w Wiedniu i skrzącego się iście wiedeńskim wdziękiem i humorem. Potem prowadzący koncert Krzysztof Leksycki, przeniósł nas w czasie o 150 lat, do początkowego okresu twórczości jednego z największych polskich kompozytorów, Witolda Lutosławskiego, którego stulecie urodzin obchodziliśmy w tym roku. Niezwykle wirtuozowskie Trio na obój, klarnet i fagot z 1945 r. pokazało mistrzostwo interpretacyjne wszystkich trzech muzyków, ale szczególnie podobało mi się wykonanie partii fagotu, pełne trudnych sekwencji króciutkich nut, granych stacatto, co w wykonaniu tego instrumentu brzmi wyjątkowo atrakcyjnie. Perfekcja indywidualna wszakże nie stanęła w kolizji z czymś, co dla muzyki kameralnej jest jeszcze ważniejsze – doskonałym zgraniem zespołu.

I znów przyszło nam przestawić czasową klepsydrę, by wrócić do Wiednia, gdzie już czekał na nas Ludwig van Beethoven i jego Wariacje na temat „La ci darem la mano”, znany z dzieła Wolfganga Amadeusza Mozarta Don Giovanni. Ów słynny duet Podajmy sobie ręce Don Giovanniego i Zerliny, wręcz hit muzyki operowej, był niezwykle popularny, a w Polsce znamy go głównie z wariacyjnego opracowania Fryderyka Chopina (op. 2, 1827-28). Beethoven jednakże swoje wariacje (w oryginale opracowane na dwa oboje i rożek angielski) skomponował przed 1797 r. i potraktował jak coś w rodzaju żartu muzycznego. To bardzo zabawne, że jeden wielki klasyk interpretuje innego wielkiego klasyka, prawdopodobnie zresztą opierając się na autocytacie Mozarta, który motywy z La ci darem la mano wykorzystał w innym Divertimencie B-dur z 1783 r. Wersja na trio stroikowe zachowuje wszystkie uroki Mozarta i wspiera je maestrią Beethovena, co daje w efekcie klasykę do kwadratu.

Ostatnim utworem był Concert champêtre francuskiego XX-wiecznego kompozytora Henri Tomasiego, pochodzący z 1938 r. Ten pięcioczęściowy Wiejski koncert to neoklasyczna suita tańców, w których daje się odczuć – a może tylko mi się tak wydawało – żar południa na Korsyce, skąd wywodzili się rodzice kompozytora, nostalgię Camargue i romantyzm Marsylii, gdzie Tomasi spędził swoje młode lata. Utwór niewątpliwie piękny, ale smutny, niedobry na zakończenie koncertu w chłodny, jesienny wieczór… Na szczęście publiczność wymogła na artystach bis, którym okazało się zabawne, a nawet pastiszowe Romancero z Divertimenta czesko-niemiecko-żydowskiego kompozytora Erwina Schulhoffa, pochodzące z 1927 r., z elementami jazzu i muzyki klezmerskiej, brzmiące już niezwykle współcześnie. Ta żonglerka klasyką przez stulecia pokazała raz jeszcze prawdziwość norwidowskiego zdania, że przeszłość – to jest dziś, tylko cokolwiek dalej…

Na balkonie klaskał mecenas koncertu, burmistrz Marek Fryźlewicz, na sali było sporo młodzieży i nauczycieli ze Szkoły Muzycznej, a nawet udało się wrócić do domu bez deszczu, więc sukces artystyczny i towarzyski był zupełny. Kolejny „Wieczór Czwartkowy” Krzysztof Leksycki zapowiedział na 12 grudnia.