Maciej Pinkwart

Kwietniowy marzec

TUTAJ skan artykułu

 

Marcowe Wieczory Kameralne skończyły się w kwietniu, ale pogoda przypominała luty, więc jakby wyszło na zero. Zresztą, w kraju, gdzie kiedyś rocznice Rewolucji Październikowej obchodzono w listopadzie, takie rzeczy nikogo nie dziwią.

 

Po raz pierwszy koncerty festiwalu odbywały się nie w Muzeum Karola Szymanowskiego, tylko w Galerii Ryszarda Orskiego, dokąd przeniesiono atmowski fortepian po zamknięciu „Atmy”. Instrument jest własnością Towarzystwa Muzycznego im. K. Szymanowskiego, które w ślad za swoim Bösendorferem przywędrowało z imprezą na Antałówkę. Mówi się, że ani fortepian, ani Towarzystwo po remoncie „Atmy” już na Kasprusie nie wrócą. Ale Szymanowski chyba wróci? I jego muzyka? Ufajmy.

Piszę tyle o instrumencie, bowiem w kolorowej galerii, z przepięknym widokiem na Giewont (w ten weekend tonący w śniegowych chmurach) tym razem były prezentowane wyłącznie utwory fortepianowe. Wieczory Kameralne w tym roku (zorganizowane przez Towarzystwo wspólnie z Instytucją Promocji i Upowszechniania Kultury „Silesia”) składały się z dwóch recitali fortepianowych. 31 marca 2012 r. wystąpiła krakowska pianistka Romana Podsadecka, prezentując dwa cykle preludiów. Najpierw były to młodzieńcze utwory Karola Szymanowskiego, pochodzące z lat 1898-1900 Preludia op. 1, potem, młodsze o 10 lat Preludia z zeszytu I Claude’a Debussy’ego – a więc zestawienie postchopinowskich wprawek nastoletniego wówczas mistrza z Tymoszówki z niezwykle delikatnymi, nastrojowymi i poetyckimi utworami dojrzałego (40 lat!) twórcy muzycznego impresjonizmu. Koncertu słuchało osiem osób, w tym burmistrz Zakopanego Janusz Majcher, więc frekwencja, choć skromna, jednak była imponująca.

Nazajutrz, 1 kwietnia 2012, w galerii Orskiego zabrzmiał program zdecydowanie bardziej zróżnicowany. Pianista z Katowic Piotr Banasik pokłonił się najpierw Szymanowskiemu, prezentując utwory z trzech różnych okresów twórczości naszego kompozytora: zaczął słynną młodzieńczą Etiudą b–moll z op. 4 nr 3, potem zagrał dwa ostatnie, skomponowane w „Atmie”, Mazurki op. 62, by zakończyć Serenadą Don Juana z Masek op. 34. Z pewną przesadą mogę powiedzieć, że etiudy i mazurków niemal w tej interpretacji nie poznałem, co dobrze świadczy o pianiście, a źle o mnie. Albo odwrotnie. Natomiast znakomicie wykonana Serenada oddała wszystkie impresjonistyczne smaczki dzieła Szymanowskiego.

Potem usłyszeliśmy trzy utwory kompozytora niemal kompletnie w Polsce nieznanego - Franciszka Ksawerego Scharwenki (1850-1924), który urodził się w wielkopolskich Szamotułach, miał matkę – Polkę, był twórcą niemieckim (m.in. założycielem jednego z berlińskich konserwatoriów), działał też w Ameryce, a w Zakopanem zabrzmiały jego dwa Tańce polskie (es-moll op. 3 nr 1 i F-dur op. 58 nr 1) oraz Rapsodia polska op. 76 nr 1. Z punktu widzenia patriotycznego niewątpliwie było to ciekawe, choć ta dziesiąta woda po chopinowskim kisielu przypomniała mi narzekania Szymanowskiego z 1910 roku na polską publiczność, która uwielbia słuchać opery przerobionej przez pana X z „Zaczarowanego koła” z muzyką bronowickich oberków lub symfonicznego poematu Y-ka „Kaśka i Maciek”. Och, te wstrętne wycinanki, te oberki, te dana-dana, to przekleństwo naszej sztuki. Ale jeśli polskie dana-dana komponuje Niemiec, choćby i z Szamotuł, to może dobrze? Jednakże Scharwenko to był Chopin bez wdzięku Chopina, ale i tak się podobał.

Kolejny utwór był z zupełnie innej parafii; pozostaliśmy w kręgu muzyki niemieckiej, jednak już bez żadnych dobrosąsiedzkich akcentów polskich, bowiem zabrzmiały Variations serieuses op. 54 Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Utwór rzeczywiście poważny, wirtuozowski, ciekawy, a Piotr Banasik uchodzi za najlepszego obecnie wykonawcę tego dzieła. Zagrane rzeczywiście rewelacyjnie, słusznie wzbudziło entuzjazm publiczności. Na koniec był, nieco rytualny, Fryderyk Chopin, którego Scherzo cis-moll op. 39 zamknęło recital wcale zgrabną klamrą, choć wykonanie było może bardziej techniczne niż emocjonalne, w sumie mało chopinowskie. Podobnie zagrany na bis Walc Es-dur Chopina przepełnił nas podziwem dla kunsztu wykonawczego, choć nie koniecznie wzruszył. W ogóle sporo było tu z młodego Rubinsteina i jego zasady: głośno, szybko i na pedale.

W tym roku Marcowe Wieczory Kameralne miały tylko dwie, a nie – jak dotąd – trzy odsłony, pewno dlatego, że do tej pory koncert w rocznicę (w tym roku – 75-tą) śmierci Karola Szymanowskiego (29 marca) organizowało jego muzeum, obecnie nieczynne i czekające na remont. Dominacja pianistyki chyba tylko przypadkiem łączy się z faktem, że nowo wybrana pani prezes („prezesa”?, „prezeska”?) Towarzystwa Muzycznego im. K. Szymanowskiego, Joanna Domańska, jest pianistką i profesorem nauczania gry na fortepianie. Prezeska wszakże nie była obecna i koncerty prowadził jak zwykle poprzedni prezes Towarzystwa, dr Karol Bula.