Maciej Pinkwart

15 metrów liny

 Tutaj skan artykułu

 

55 lat temu 18 sierpnia przypadał w niedzielę. W sobotę wieczorem uparcie fatalna od tygodnia pogoda zaczęła się poprawiać. Być może dlatego w ekipie francuskich ratowników w Chamonix podjęto decyzje o wznowieniu akcji poszukiwawczej. Przebywający u podnóża Mont Blanc polscy alpiniści zdawali sobie sprawę, że szansa natrafienia na ciała Stanisława Grońskiego i towarzyszących mu dwóch Jugosłowian jest, po tygodniowych opadach śniegu, burzach i zawiejach - znikoma. Nadzieja na odnalezienie ich żywych - właściwie żadna.

Ale... Opowiadano w stolicy Alp o przypadku, kiedy to ktoś przetrzymał pod śniegiem dwa tygodnie i wyszedł z przygody bez większego szwanku. Więc czy jeden z głównych twórców polskiego alpinizmu, ratownik tatrzański i bliski przyjaciel Grońskiego - Wawrzyniec Żuławski - mógł nie pójść z Francuzami, choćby nawet nie wierzył w powodzenie akcji?

Pakując sprzęt, jadąc najwyższą kolejką linową na Augille du Midi, czy drzemiąc w salce noclegowej obserwatorium astronomicznego na Col du Midi nie mógł nie pamiętać tamtego biwaku w grani Innominaty, gdy przed wojną, zaskoczony przez częstą w rejonie Mont Blanc zmianę pogody, odmroził wszystkie palce u nóg i gdyby nie szybko i sprawnie zorganizowana akcja ratunkowa, z pewnością postradałby życie. Akcją w Innominacie kierował właśnie „Mojżesz” - czyli Stanisław Groński.

W Alpach nawet na krótkie drogi trzeba wychodzić przed świtem. Zresztą, w Alpach nie ma krótkich dróg, podobnie jak nie ma dróg łatwych w tatrzańskim znaczeniu. Groński poszedł klasycznym trawersem z Augille du Midi przez Mont Maudit na Mont Blanc, planując zejść do Schroniska Vallota. Nigdy tam nie dotarł. Tygodniowe poszukiwania, prowadzone przez kilka grup polskich i francuskich po obu stronach granicy alpejskiej, także przy pomocy zwiadu lotniczego nie przyniosły rezultatu. Ale na tym ogromnym obszarze odnalezienie trzech zaginionych było mniej prawdopodobne niż odszukanie igły w stogu siana.

Wyruszyli z obserwatorium promieniowania kosmicznego, nazywanego „Cosmique” na przełęcz Col du Midi, z zamiarem wejścia na grań Mount Blanc du Tacul, przejścia na Mount Maudit i Mount Blanc, skąd planowali zejść do starego schroniska Grand Mulets - a więc mniej więcej planowaną trasą Stanisława Grońskiego, Dragana Stanicevića i Dragana Tekića. Miała to być ostatnia próba - w niedzielę wieczorem Wawrzyniec Żuławski chciał jechać do Polski.

Dzień wcześniej pisał do rodziny z Chamonix: Góry potrafią być straszliwie nieubłagane, a mimo to nadal mam jakiś bardzo osobisty stosunek do Mont Blanc, do tych wielkich, pustych płaszczyzn śnieżnych, do niekończących się szerokich grzbietów, pokrytych gdzieniegdzie zielonkawym lodem. Nie mam nawet - mimo wszystko - żalu za okrucieństwo, z jakim pochłania ludzi, zagubionych w tych przestrzeniach podczas niepogody, za dziesiątki ofiar, których ciał nigdy nie odnaleziono, tak jak być może nie odnajdzie sie nigdy ciał Grońskiego i towarzyszy.

Wyruszyli o 2.45 nad ranem: do wschodu słońca mieli jeszcze blisko dwie godziny, w którym to czasie powinni przebyć najbardziej narażony na lawiny odcinek pod granią Mont Blanc du Tacul: podgrzane słońcem bariery lodowe seraków stwarzały zbyt wielkie niebezpieczeństwo obrywu. Ośmioosobowej grupie (4 zespoły po dwie osoby) przewodził doświadczony instruktor ratownictwa Ecole Militaire de Haute Montagne - Charles Germain. Wawrzyniec Żuławski, przemęczony tygodniową akcją i najwyraźniej w kiepskiej formie, szedł z lotną asekuracją, związany liną ze Stanisławem Bielem, kilka minut za poprzednikami.

Poprawa pogody okazała się przejściowa. Zaczął prószyć drobny śnieżek, wiał wiatr, w ciemności widać było tylko daleko w dole światełka „Cosmique”. W tych warunkach trzeba by było dosłownie wejść na Grońskiego, żeby go odnaleźć.

*

Droga Wawrzyńca Żuławskiego do najwyższych gór Europy wiodła oczywiście z Tatr. Urodził się 14 lutego 1916 r. w Zakopanem, jako trzeci, najmłodszy syn wybitnego pisarza, a zarazem taternika i ratownika - Jerzego Żuławskiego. Nie miał jeszcze 10 lat, gdy wdowa po Jerzym - Kazimiera Żuławska sprzedała zakopiańska willą „Łada” (potem w tym miejscu przy ul. Chałubińskiego wybudowano cieszący się ponurą sławą z lat okupacji pensjonat „Palace”) i wyprowadziła się z dziećmi najpierw do Torunia, a potem do Warszawy. Mimo to od dzieciństwa chodził w Tatry, a w wieku 16 lat uprawiał już samodzielnie wspinaczkę. Niebawem uczestniczył także w akcjach ratunkowych, choć w literaturze, tak zresztą jak i wśród pamiętających Wawrzyńca taterników napotykamy sprzeczne zdania na temat jego formalnej przynależności do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Już w 1936 roku poznał Alpy. Poznał - i pokochał. Mimo młodego wieku stał się wkrótce jednym z najlepszych znawców i propagatorów alpinizmu. Popularyzował wiedze o górach wysokich zarówno własnym przykładem, jak i przez działalność organizacyjną w Klubie Wysokogórskim, jak wreszcie piórem. Po ojcu bowiem odziedziczył wybitny talent pisarski (którym Jerzy Żuławski szczodrze obdarował wszystkich swoich synów) i od 1935 r. publikował artykuły w „Taterniku”, a także w czasopismach popularnych. W 1939 roku ukazała sie jego pierwsza książka: Wędrówki alpejskie. Trzy kolejne, wydane już po wojnie, dotyczyły wypadków w górach i ratownictwa (Niebieski krzyż. Sygnały ze skalnych ścian, Tragedie tatrzańskie). Własne przeżycia taternickie chciał zawrzeć w tomie Skalne lato. Zdążył tylko rozpocząć nad nim pracę.

Góry były jego wielką pasją. Literatura i publicystyka - społecznym obowiązkiem, wziętym na siebie z dobrawoli. Zawodem i umiłowaniem największym była muzyka.

Dziadek, Ignacy Hanicki, był wiolonczelistą i młody Wawrzyniec już z domu wyniósł zręby wiedzy muzycznej. Kształcił się potem w konserwatorium toruńskim i warszawskim, w stolicy studiując kompozycje u prof. Kazimierza Sikorskiego. Jednocześnie zgłębiał teoretyczną wiedze na uniwersyteckiej muzykologii. Warsztat kompozytorski doskonalił potem w Paryżu u Nadii Boulanger, późniejszej wychowawczyni dwóch pokoleń polskich kompozytorów.

Komponować zaczął jeszcze na studiach, ale pierwsze dojrzałe utwory ukończył w warunkach możliwie najmniej sprzyjających - w czasie wojny, kiedy to był żołnierzem Armii Krajowej i jednym z bohaterów Powstania Warszawskiego. Po wyzwoleniu był profesorem kompozycji najpierw w Łodzi, a potem w Warszawie.

Pisał artykuły taternickie i muzyczne w czasopismach kulturalnych, a u szczytu swej sławy profesorskiej został publicystą… „Expressu Wieczornego”, gdzie pisał ciekawie i kompetentnie o muzyce i górach dla tzw. niewyrobionych czytelników. Gdzie te czasy...

Pedagogika i kompozycja, działalność organizacyjna w turystyce i taternictwie, w Związku Kompozytorów Polskich i Stowarzyszeniu Autorów ZAIKS, publicystyka i literatura, własne wyprawy i bogate życie towarzyskie - we wszystkim tym Żuławski spalał sie wewnętrznie, pozostając cały czas najmilszym kompanem, obdarzonym świetnym poczuciem humoru, znakomitym partnerem, niezawodnym przyjacielem. Człowiekiem, na którego każdy zawsze mógł liczyć.

Może, gdyby nieco bardziej skąpił siebie,byłby stworzył więcej. Może, gdyby nie był tak bezkompromisowo oddany innym, nie poszedłby na Mont Blanc du Tacul. Może, może...

*

Była prawie czwarta nad ranem i niebo nad Chamonix zaczęło przybierać barwę tej nieco perłowej czerni, w której obwieszcza się godzina przed świtem. Pod samą granią podszczytową Mont Blanc du Tacul przeciął ciszę trzask jakby pękającej szyby i na ostatnią dwójkę ratowników runęła lawina wielkich jak domy lodowych brył - seraków.

Rozpoczęła się szalona jazda w dół. Wydaje mi się, że płynąłem w środku wysokości lawiny. Pod sobą miałem śnieg, który wraz ze mną osunął się ze stoku, nade mną kłębiły się tony śniegu i gruzu lodowego, których ciężar rozgniatał mi żebra. [...] Jeszcze sekunda, a zostanę zmiażdżony. Na szczęście, nacisk niespodzianie ustał i raptem poczułem się dziwnie lekko, jak gdybym został wyrzucony w powietrze. Potem nastąpiło zamortyzowane przez śnieg uderzenie i w tej samej sekundzie gwałtowne szarpniecie liny w pasie. Szarpnięciu ternu towarzyszył przeszywający ból. Wydawało mi sie, że pętla liny przecina moje wnętrzności. Zatrzymałem się [...] Dopiero po chwili do świadomości dotarła myśl: a co z Wawą? Drżącym głosem krzyknąłem w otaczającą mnie, szarawą już przestrzeń:

- Wawa!

Odpowiedziało mi głuche milczenie.

Autor wspomnienia, Stanisław Biel, z ciężkimi obrażeniami wewnętrznymi pozostał na zewnątrz lodowej szczeliny. Żuławski, zasypany przez śnieg i lód, znalazł sie w jej wnętrzu. Lina, która byli związani, niknęła wśród lodowego gruzu. Współtowarzysze zeszli do Biela i widząc jego stan, podjęli natychmiast akcję ratunkową. Jeden z Francuzów odciął linę.

Próbowano wydrążyć czekanami jamę wokół liny Żuławskiego, ciągnięto za nią - bez skutku. W oficjalnym sprawozdaniu German pisał:

Spytaliśmy Biela, jaka była długość odcinka liny łączącej go z towarzyszem. Wynosiła ona 15 m, a jedynie 1,5 do 2 m wystawało ze szczeliny. Ciało p. Żuławskiego znajdowało się więc około 13 m w głąb szczeliny przywalone zwałami śniegu i lodu. Nie mogliśmy nic więcej uczynić, a w górze ponad nami wisiały olbrzymie bloki seraków, grożąc runięciem nowej lawiny. Zdecydowaliśmy się, moi koledzy i ja, możliwie jak najszybciej znieść rannego.

Musiano chwilowo zrezygnować z poszukiwań ciała p. Żuławskiego, gdyż niebezpieczeństwo lawin było zbyt groźne.

Sześciu mężczyzn, prowadząc nieprzytomnego z bólu Biela (pęknięcia jelit, uszkodzona wątroba) odeszło w dół na przełęcz. Wiatr i śnieg musiały niemal natychmiast zasypać wystający ze szczeliny kawałek liny. 15 metrów dalej, może w głąb - a może skosem, tuż pod powierzchnią? - pozostał człowiek, który przyszedł tu po to, by odnaleźć zaginionego przyjaciela. Pewno martwy. A może tylko nieprzytomny? A może przytomny i, zamurowany w śnieżno-lodowym grobie, słyszący głosy i kroki odchodzących towarzyszy...

Grońskiego, nie wiedząc gdzie jest, pod kierunkiem Żuławskiego szukano przez tydzień. Żuławskiego, wiedząc gdzie jest, pozostawiono we wnętrzu lodowca. Kierownictwo polskiej ekipy zadecydowało o natychmiastowym powrocie do kraju.

*

 

Lodowiec Mont Blanc du Tacul spływa w dolinę Chamonix. Już niebawem miejsce, w którym znajdowała się szczelina podszczytowa, znajdzie się u czoła lodowca. Wtedy następcy dawnych instruktorów z EMM, już bez najmniejszych trudności i niebezpieczeństwa, przeniosą ciało Wawrzyńca Żuławskiego na cmentarz w Chamonix, gdzie od lat znajduje się poświecona mu tablica pamiątkowa. Następcy dawnych polskich alpinistów przywiozą z Tatr wieniec kosówki. Ktoś ze związków twórczych palnie okolicznościową mówkę. Przedstawiciel ministerstwa kultury pobierze delegację i służbową wiązankę.

 

A 15 metrów liny znajdzie się w śmietniku.