Maciej Pinkwart

Percy Zwierzątkowskaja

Powinienem odczuwać satysfakcję, ale nie odczuwam. Może ta historia trwała zbyt długo, może zbyt wiele było w niej zakłamania i pustych gestów, może za wiele żonglowania kośćmi. Może zbyt łatwo rozgrzeszano głupich ludzi, winę za całą sprawę przerzucając na osoby nieobecne. Ostatni żart Witkacego - pisano i to miało wyjaśniać wszystko. To niczego nie wyjaśnia i dowodzi, jak bardzo dalecy jesteśmy od psychiki twórcy "Szewców". Dobrze nam tak, smutnym ludziom, przygniecionym fetyszami.
 

Kości zostały rzucone

 
Kiedy we wrześniu 1994 roku, na skutek interpelacji rzeszowskiego posła SLD, Stanisława Rusznicy, minister kultury i sztuki powołał specjalną komisję do wyjaśnienia okoliczności i efektów sprowadzenia do Polski, wszyscy mówili tylko o jednym - znów będą grzebać w trupach. Znów ekshumacja na Starym Cmentarzu i cały ten pogrzebowy teatr, który już raz w towarzystwie całej Polski i połowy świata braliśmy udział, tyle że w druga stronę. Jak w koszmarnym śnie, w którym pogrzeb idzie do tyłu, nieboszczyk wstaje z trumny i straszy żyjących. Tutaj, w Zakopanem dawały się słyszeć głosy, by tego "ruskiego kowala", który z pewnością zamiast Witkacego został złośliwie przez czerwonych podrzucony, wyciągnąć z szacownego grobu Witkiewiczów i pochować gdziekolwiek indziej. Nie znam nikogo, kto dopuszczał możliwość, że to może być Witkiewicz. O innych, "pozaekshumacyjnych" aspektach pracy ministerialnej komisji w zasadzie nikt nie mówił.
Termin przyjazdu komisji do Zakopanego przez długi czas nie był znany nikomu. Z początkiem listopada dowiedziały się o nim władze Zakopanego, przy czym, jak się wydaje, zostały o ekshumacji tylko powiadomione - nikt ich o zgodę nie pytał. Po prawdzie, zgodę taką wydaje prokuratura, Sanepid, kościół jako właściciel cmentarza i - przede wszystkim - rodzina. Te warunki zostały spełnione. W piśmie, skierowanym na ręce przewodniczącego Komisji, wiceministra Kultury i Sztuki profesora Tadeusza Polaka, przedstawiciele władz Zakopanego wyrazili "dezaprobatę" dla planów ekshumacji i stwierdzili, że tworzenie atmosfery sensacji nie służy pamięci Witkacego. Oddali wszakże do dyspozycji ministra pomoc w postaci Straży Miejskiej i zażyczyli sobie, by do prac komisji nie dopuszczać dziennikarzy. Na spotkaniu władz miasta z naczelnikami wydziałów Urzędu Gminnego na kilka dni przed ekshumacją padały w charakterze dowcipów uwagi o tym, że winę za całą tę sprawę ponoszą dziennikarze.

Wina dziennikarzy
Trudno zaprzeczyć, że jest w tym sporo racji: zapewne, gdyby nie publiczne ujawnienie wątpliwości, jakie pojawiły się zaraz po ekshumacji, być może dziś wszyscy wierzyliby, że - jak to pisano na nowej tablicy nagrobnej - Witkacy powrócił i spoczął obok matki. Może nawet ci, którzy tam, w Jeziorach widzieli zdjęcia szczątków osoby ekshumowanej. To dziennikarze przełamali tabu, które bez większych sprzeciwów przyjęli wszyscy uczestnicy ceremonii w Jeziorach i pierwsi zadali ministerstwu kultury pytanie: kogo to właściwie przywieźli ważni panowie do Zakopanego i ceremonialnie żegnali na Pęksowym Brzyzku?
Byłem jednym z tych, którzy nie siedzieli cicho. Wynikało to zarówno z mojej abominacji do żonglowania trumnami, jak i do samej decyzji o ekshumacji Witkacego. Byłem i jestem przekonany, że Stanisław Ignacy był całkowicie świadomy, kiedy podejmował decyzję o samobójstwie i decyzję tę należy uszanować. Nie była to decyzja wymuszona okolicznościami historycznymi - wkroczeniem Armii Czerwonej na teren Polski. Obsesja samobójcza towarzyszyła Witkacemu od 21 lutego 1914 roku, czyli od dnia, kiedy samobójstwo popełniła jego narzeczona - Jadwiga Janczewska. Wystarczy sięgnąć do opublikowanej niedawno spuścizny po przyjacielu Witkiewicza - Bronisławie Malinowskim, z którym podróżował do Australii. O tym, jakie były odczucia Witkacego w czasie ucieczki z Warszawy - wiemy ze wspomnień Czesławy Oknińskiej, która towarzyszyła mu w ostatniej drodze. Samobójcza śmierć Witkiewicza nie była gestem rozpaczy, nie była w ogóle żadnym gestem: można Witkacemu zarzucać różne rzeczy, ale na pewno nie ma wśród nich skłonności do pustych gestów. A z całą pewnością, gdyby - jak pisywali niektórzy skłonni do uproszczeń dziennikarze - Witkacy popełnił 18 września 1939 roku samobójstwo w Jeziorach w geście protestu przeciwko agresji sowieckiej - byłby to gest pusty. W przeciwieństwie do wielu spraw życiowych, do śmierci Witkacy podchodził nader poważnie...
I może dlatego cały ten teatr z pogrzebem irytował mnie niepomiernie. W ogóle nie chciałem w tym uczestniczyć i zapewne bym został w domu, gdyby nie Maciej Witkiewicz, który zadzwonił do mnie i poprosił, żebym w jego imieniu zakupił wieniec "od rodziny". Gdy wieniec składano na grobie - znaczna część uczestników ceremonii wiedziała, albo przynajmniej podejrzewała, że, by ująć rzecz dyplomatycznie - istnieją uzasadnione wątpliwości, czy grzebiemy właściwą osobę. Nie przeszkodziło to w wygłoszeniu wcześniej przygotowanych, płomiennych przemówień. Nie znam nikogo, kto by wycofał się z oświetlania własnej osoby płomieniem tych cmentarnych zniczy.
Pierwszy ujawnił sprawę na łamach łódzkich “Odgłosów” Marek Koprowski. Ja wdałem się w interesującą korespondencję z uczestnikami ceremonii w Jeziorach, której szczegółów nie będę dziś ujawniał, z uwagi na zasadniczą niechęć do kopania leżących. W międzyczasie domagałem się usunięcia z cmentarza tablicy, informującej o powracającym Witkacym. Udało się to osiągnąć dopiero w półtora roku po nieszczęsnym pogrzebie.

Trumna za zamkniętymi drzwiami
14 kwietnia 1988 roku było chłodno, padał śnieg, grały kapele góralskie, a Zakopane pękało w szwach, bo "pogrzeb Witkacego" był największą atrakcją kulturalną i towarzyską martwego sezonu. Oprawę ceremonii Ministerstwo Kultury powierzyło Teatrowi imienia Witkacego i był to najlepszy plenerowy spektakl tego teatru, naturalnie przed "Szaloną lokomotywą". Nie brakło, co prawda, niejakich przegięć w reżyserii: na przykład wyproszenie wszystkich gości z holu teatru, w którym na katafalku złożono jasno-brązową trumnę, okrytą patriotycznie biało-czerwoną flagą i odprawienie egzekwii przez członków zespołu, I większość pań w słowiańskich oczach miała łzy... - jak z zupełnie innej okazji śpiewał Wojciech Młynarski. Z powodów pogodowo-ekologicznych nie doszło do realizacji projektu wywiezienia "Witkacego" na Halę Kondratową, zresztą publiczność nie mogłaby docenić tego gestu. Na Równi Krupowej powiewały czarne sztandary, a na Pęksowym Brzyzku publiczność tratowała sąsiednie groby i siebie nawzajem. Ci, dla których nie starczyło miejsca na cmentarzu, stali na zabytkowym murze. Sytuację znakomicie ilustrowała pyszna anegdota, opowiadana przez Macieja Witkiewicza:
- Stałem na samym skraju grobu. A przede mną stała pani X.

Podczas kazania księdza Tischnera wysiadło nagłośnienie, ale nikt nie pomyślał, że ktoś się potknął o kabel, tylko wszyscy wiedzieli, że to komuniści go przerwali.
A wieczorem przyszedł do mnie jeden z uczestników ceremonii, zażądał sporego kielicha, odetchnął głęboko i powiedział:
- No to opowiem wam ciekawą historię ze wsi Jeziory. Tylko nikomu nie powtarzajcie!

Po sześciu i pół roku zimno było jak licho, ale śnieg nie padał. Owszem, przez chmury przeświecało słońce. Tłumów zdecydowanie nie było, a i dziennikarze zapewne by się nie kwapili, gdyby nie atmosfera tajemnicy, którą ktoś - nie wiadomo kto - usiłował wokół sprawy wytworzyć. Ażurowa brama na Pęksowym Brzyzku została zamknięta, a kilku pracowników straży miejskiej dbało o to, by kilku dziennikarzy nie mogło wejść na teren cmentarza. W tym samym czasie wokół grobu Marii Witkiewiczowej zgromadzili się: członkowie komisji z rodziną, ekipa filmowa Konrada Szołajskiego, przedstawiciele Sanepidu i Urzędu Miejskiego, pracownicy zakładu pogrzebowego i kilka bliżej nie zidentyfikowanych osób. Dziennikarze pozostali za zamkniętą bramą - nota bene o parę metrów od miejsca akcji - lub przechodzili przez płot. Kilkakrotnie doszło do utarczek ze strażą miejską. Przyczyn represji wobec dziennikarzy nie udało się ustalić, ale ich skutki mogła obejrzeć kilkunastomilionowa widownia głównego wydania sobotnich "Wiadomości", kiedy to przed całym światem kompromitowano Zakopane, siłą wywlekając jednego z dziennikarzy na zewnątrz.

Dziewczyna!
Cała ekshumacja trwała 25 minut. Z betonowego grobowca zdjęto piaskowcową tablicę i wyjęto drewnianą trumnę, na której biało-czerwona flaga tylko lekko pożółkła. Zapakowano ją w czarną folię i samochód firmy pogrzebowej "Charon" odwiózł szczątki do zakopiańskiego prosektorium. Tam otwarto drewnianą i odlutowano trumnę metalową. Straży miejskiej już nie było, więc dziennikarz "Gazety Krakowskiej" przebrany w biały kitel wszedł do środka w najwłaściwszym momencie, kiedy to jeden z największych autorytetów antropologicznych, profesor Tadeusz Dzierżykray-Rogalski gestem Hamleta podniósł do góry niewielką czaszkę. Z kompletem uzębienia w górnej szczęce. Witkacy miał sztuczną szczękę. W tym momencie po przeszło sześciu latach rzecz się potwierdziła: to nie Witkacego wykopano w czasie pośpiesznej ekshumacji na poleskiej wsi Jeziory.
Po chwili na dziennikarską giełdę przedostała się najbardziej sensacyjna, trudna do uwierzenia wiadomość: szczątki, które eksperci ministerialnej komisji odnaleźli w metalowej trumnie, należą do kobiety.
Pobrano niewielkie próbki materiału kostnego do dalszych badań, po czym trumnę zamknięto i z powrotem przewieziono na Pęksowy Brzyzek. Burmistrzowscy strażnicy konsekwentnie znów zamknęli bramę przed dziennikarzami, tak że wszystkich czterech żurnalistów z drugiej strony obserwowało, jak trumna pospiesznie wraca na poprzednie miejsce. Moment grozy przeżyli wszyscy w momencie stawiania ciężkiego drewnianego pomnika autorstwa Urszuli Kenar, wykonanego w pracowni Władysława Hasiora: rzeźba, zdjęta przed ekshumacja z postumentu, najwyraźniej nie chciała dać się z powrotem ustawić pionowo. Wreszcie wszystko znalazło się na swoim miejscu, a ślady po ekshumacji zaczął zasypywać drobny śnieżek.
Na konferencji prasowej, zwołanej w willi "Witkiewiczówka", gdzie Stanisław Ignacy miał pracownię malarską, członkowie komisji dość powściągliwie wypowiadali się na temat płci osoby, przywiezionej ze wsi Jeziory. Dopiero wieczorem w wywiadzie dla radia "Kraków" profesor Dzierżykray-Rogalski stwierdził bez żadnych ogródek: w trumnie Witkacego jest kobieta. Powinien to poznać nawet początkujący lekarz, nie mówiąc o antropologach. Dlaczego aż taka pomyłka? Nikt nie wie, można tylko się domyślać.
Następnego dnia rano członkowie komisji, na drugiej konferencji prasowej wyłożyli już kawę na ławę: nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że w trumnie z Jezior przywieziono szczątki młodej kobiety.

Pogrzeb bez końca?
Jeśli to nie Witkacy, to co dalej? Na takie pytanie także ma odpowiedzieć ministerialna komisja, na czele której stoi profesor Tadeusz Polak. Decydujący głos w tej sprawie będzie mieć niewątpliwie rodzina Stanisława Ignacego. Zapytywany przez dziennikarzy Maciej Witkiewicz stwierdził, że powtórna ekshumacja i poszukiwanie szczątków Witkacego w Jeziorach już raczej nie wchodzi w rachubę. Zapewne przeszukiwanie całego cmentarza w poszukiwaniu rozproszonych kości Witkacego byłoby i niepotrzebne, i nieskuteczne. Pamiętajmy wreszcie jeszcze i o tym, że ziemia, która go litościwie przygarnęła, była przed 55-ciu laty ziemią polską. Jeśli wywieziemy z tamtych ziem wszystkie ślady polskości - cóż zostanie ludziom, którzy tam jeszcze ciągle żyją i pamiętają, że Witkiewicz to nie było obco brzmiące nazwisko! Trzeba Witkacego upamiętnić estetycznym pomnikiem, ułatwić odwiedzanie cmentarza - i dać spokój jego kościom, zajmując się bardziej tym, co zostało po nim w sferze ducha.
To w Jeziorach. A w Zakopanem? Cóż - tutaj najlepszym pomnikiem Witkacego jest teatr, noszący jego imię, już sławny i bardzo lubiany. Niechże rozwija się dalej - i w tym mu powinniśmy pomóc, nie zrzucając nań ciężkich brzemion odpowiedzialności za czyjeś niewydarzone pomysły.
Co z dziewczyną? Zapewne są trzy możliwości: pozostaje tam, gdzie jest teraz – wyjeżdża do Jezior – urządzamy jej porządny pogrzeb na Starym Cmentarzu w innym grobie. Nie ukrywam, że ta ostatnia ewentualność odpowiada mi najbardziej. Przez przeszło sześć lat była w Zakopanem. Podhalańska ziemia jest gościnna. Przywiezione z Jezior szczątki już są otoczone legendą i czy tego chcemy, czy nie - cała sprawa wejdzie do opowieści tatrzańskich przewodników. Nie wymażemy jej z pamięci.
Doktor Janusz Wdowiak, członek ministerialnej komisji, zapowiedział, że analiza materiału kostnego pozwoli uzyskać dodatkowe dane o osobie, pochowanej w grobie Witkiewiczów, łącznie z pewnymi cechami wyglądu zewnętrznego. Na razie wiemy, że ta mocno rozebrana pani na pewno miała piękny uśmiech i długie, szczupłe nogi.
Profesor Janusz Degler na ostatniej konferencji prasowej w Zakopanem przypomniał dziennikarzom dwie sprawy, niejako wiążące się z odkryciem paleopatologów. W zaginionym dramacie Witkacego Percy Zwierzątkowskaja opisane jest zjawisko transformacji osobowości między młodą kobietą a starszym mężczyzną. Transformacja, połączona z zamianą płci. A Maria Witkiewiczowa bardzo chciała mieć córkę.

 

Zakopane, 26 listopada 1994 r.

Komunikat
Komisji powołanej przez Ministra Kultury i Sztuki
do spraw pochówku Stanisława Ignacego Witkiewicza

 

Zgodnie z planem prac Komisji, w dniu 26.XI.94 r. przeprowadzono ekshumację domniemanych szczątków St.I.Witkiewicza z grobu jego matki na Starym Cmentarzu w Zakopanem. Trumnę przewieziono do prosektorium Szpitala Miejskiego, gdzie nastąpiło jej otwarcie. Członkowie Komisji – eksperci paleopatologii – prof. Tadeusz Dzierżykray-Rogalski, dr Mirosław Parafiniuk i dr Janusz Wdowiak – dokonali oględzin i pomiarów szczątków kostnych w obecności Komisji. Pobrane zostały próbki do badań laboratoryjnych. Następnie trumnę wraz ze szczątkami przewieziono na cmentarz i złożono w miejscu poprzedniego pochówku.
Przeprowadzone badania wykazują, że szczątki kostne, przywiezione w 1988 roku ze wsi Jeziory na Ukrainie należą do kobiety w wieku 25–30 lat, o wzroście około 164 cm.
Postanowiono, że pełny raport z przebiegu prac Komisji wraz z wnioskami końcowymi zostanie przedstawiony Ministrowi Kultury i Sztuki w styczniu 1995 r.
Komisja wyraża podziękowanie władzom miasta oraz proboszczowi parafii Świętej Rodziny w Zakopanem, za sprawne przeprowadzenie ekshumacji i pomoc w realizacji wszystkich zadań Komisji.

Przewodniczący Komisji

(–) Prof. dr hab.Tadeusz Polak