hanbaMaciej Pinkwart

Hańba hańbiącym

 Od pewnego czasu literackie nagrody Nobla dostają pisarze stosunkowo mało znani poza własnymi krajami, uprawiający literaturę, by tak rzec, lokalną. Może to i dobrze, bo w przypadku niektórych z nich tylko promocyjna siła Nobla, czy - użyjmy tego słowa - jego dynamizm - jest w stanie spopularyzować tę dość hermetyczną twórczość. Wieczorem po uroczystym ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Królewskiej Akademii Nauk wydawcy w panice grzebią w zakurzonych archiwach nieczytanych książek, tłumacze czekają na lukratywne kontrakty, a wielkie redakcje, które na codzień zajmują się literaturą tylko wtedy, kiedy jakiś pisarz zostaje napadnięty przez bandytów - wyszukują na uniwersytetach wąsko wyspecjalizowanych literaturoznawców, dotąd będących co najwyżej gwiazdami seminariów doktoranckich, a dziś pokazujących swą hermetyczną wiedzę w świetle jupiterów. Potem światełka na kamerach gasną, na szpalty wielkich dzienników powraca codzienna mieszanka polityki, zbrodni, seksu i głupoty, a nobliści, jeśli ich nie wykupiono w pierwszych tygodniach po namaszczeniu w Sztokholmie  pokrywają się znów kurzem na półkach księgarń, ustępując pola nie mających szans na Nobla Ludlumom, Kingom, Clancym, Ecom, Whartonom czy Coelhom...

Tak było w przypadku Dario Fo, Gao Xingjiana, Vidiadhara Surjaprasada Naipaula, Imre Kertesza, pewno nie inaczej będzie teraz, kiedy w blasku Noblowskiej sławy świeci gwiazda południowoafrykańskiego pisarza J.M. Coetzee, którego nazwiska nie sposób przeczytać od pierwszego razu bez błędu, a którego imion (John Maxwell) nie rozszyfrował na okładce nawet wydawca polskiego tłumaczenia jego czołowej powieści - "Hańba". Jednak urodzony w Kapsztadzie w 1940 roku autor, w przeciwieństwie do swoich bezpośrednich poprzedników jest nieco bardziej znany, choćby z tego, że dwukrotnie już otrzymał prestiżową nagrodę Brookera dla pisarzy tworzących w języku angielskim – pierwszy raz za powieść „Życie i czasy Michaela K.”, wydaną w 1983 r. , drugą właśnie za „Hańbę”. W Polsce wyszło kilka jego powieści.

Proza afrykańskiego pisarza spełnia wszystkie cechy doskonałej literatury: prezentuje ciekawą fabułę, ujętą w dynamicznej akcji, wyraziste postacie bohaterów, posługuje się prostym, ale nie prostackim językiem i koniec końców nie rozwiązuje wszystkich problemów łopatologicznie, stawiając przed czytelnikiem zadanie dopowiedzenia sobie zakończenia, czy choćby ciągu dalszego. Przy tym posługuje się przeważnie czasem teraźniejszym, co jeszcze bardziej dynamizuje i tak szybką akcję. Jednakże dla europejskiego czytelnika (ale to brzmi, prawda?) jest "Hańba" książką niełatwą, bowiem rozgrywa się w mało u nas znanej scenerii społecznej i geograficznej RPA, z jej współczesnymi realiami post-mandelowskimi, wielorasowością i wielokulturowością, gdzie choćby określenie języka, jakim opisywana osoba się posługuje w domu, jednoznacznie sytuuje ją rasowo i kulturowo - dla afrykańczyków, bo podejrzewam, że dla nas termin język afrikaans, zulu, sotho czy xhosa dość słabo się kojarzy... A kojarzymy różnicę między Afrykanami, Afrykańczykami i Afrykanerami?

Cóż wiemy dziś o RPA? Kraj podbity przez Holendrów, którzy w XVII wieku stworzyli tu specyficzną pod względem językowym kulturowym i religijnym społeczność Burów,  potem kolonizowany również przez Niemców i Francuzów, w XVIII i XIX będący terenem walk z najeźdźcami brytyjskim, w XX wieku wytworzył anglojęzyczną przeważnie oligarchię białych, kontrolujących całość gospodarki przemysłowej (największe na świecie złoża złota i chromu, wielkie kopalnie diamentów i uranu), wielkoobszarowe nowoczesne rolnictwo, pozostające przeważnie w rękach potomków Burów i przymierające głodem bantustany rdzennych mieszkańców, podzielonych na wiele skłóconych z sobą plemion, które łączył tylko kolor skóry i bieda. Garstkę białych w tej powodzi Murzynów ratował przed wchłonięciem tylko realizowany żelazną ręką rasistowski apartheid  - polityka ścisłej segregacji rasowej. Co zresztą było przez dziesiątki lat przyczyną izolacji międzynarodowej RPA i stosowanych wobec niej sankcji gospodarczych, które, nawiasem mówiąc, świetnie wpłynęły na ekonomię kraju, praktycznie zmuszonego do samowystarczalności. Symbolem walki z apartheidem stał się czarnoskóry polityk afrykański, Nelson Mandela, przez 27 lat trzymany w więzieniu za terroryzm, a w końcu wykreowany na bohatera bezkrwawego przewrotu, w wyniku którego w niemal pokojowy sposób czarni przejęli władzę. Kraj został gorąco powitany w łonie społeczności międzynarodowej - i dopiero wtedy zaczęły się kłopoty na wielką skalę. Wynikły one nie tylko i może nie przede wszystkim z faktu, że czarna większość latami izolowana od polityki, nauki i ogólnokrajowych problemów była po prostu nieprzygotowana do kierowania wielkim i skomplikowanym organizmem państwowym. Dziesiątki lat apartheidu nie mogły minąć bez pozostawienia straszliwych blizn na społeczności tak czarnych, jak i białych obywateli kraju. Nieludzki system rasistowski, choć w rozumieniu wielu był jedynym sposobem na rządzenie takim krajem, był hańbą współczesnego świata. Gdy przeminął, zakorzenione poczucie krzywdy wywołuje hańbiące zachowanie wielu czarnych obywateli kraju. Wypadki takie, charakteryzujące się nieusprawiedliwioną niczym agresją wobec białych farmerów, znamy z RPA, Namibii, Rodezji, Angoli - wszędzie tam, gdzie czarna większość doszła do władzy w sposób pokojowy i cywilizowany. Hańba hańbiącym i hańbionym... Jak więc teraz żyć?

Coetzee nie odpowiada na to pytanie. Tytułowa hańba spotyka - niejako na własne życzenie - szanowanego profesora akademickiego, który w Kapsztadzie naucza literatury romantycznej. Wdaje się w romans z jedną ze studentek, dziewczyna nie wiedzieć czemu oskarża go o molestowanie przed władzami uczelni, a profesor Lurie przyznając się do winy nie wykazuje nawet fałszywej skruchy, więc musi odejść z uczelni. Ląduje kilkaset kilometrów na północ na farmie córki -lesbijki, ledwo przeżywa napad czarnych bandytów, pracuje jako palacz zwłok usypianych psów i podejmuje cały szereg hańbiących czynności, pokutując najwidoczniej nie tylko za niepoważny i nie mający żadnych konsekwencji incydent na uczelni, lecz za wiele pokoleń białych, gwałcących zasady współżycia społecznego w RPA. Czy hańbiący zbiorowy gwałt na jego córce jakiego dopuścili się czarni bandyci, wynikła z niego ciąża i oferta, jaką jej potem składa jej czarny sąsiad, ewidentnie współdziałający z bandytami, by została jego trzecią żoną (pierwsze dwie są Murzynkami) - nie są zbyt naciąganymi karami, jakie profesor Lurie otrzymuje za zbrodnie białych przodków? Trochę to zbyt symetryczne, jak na mój gust, choć trzeba przyznać, że to wszystko moja, czytelnicza spekulacja - słowo apartheid w książce nie pada, opisane sytuacje są dość uniwersalne i zapewne dziesiątkami zdarzały się i w powojennej Europie...

Coetzee to pisarz wielki, z pewnością wart najwyższych literackich laurów. Szkoda, że dostał Nobla za dzieła opisujące RPA w chwili, gdy już w swoim kraju nie mógł wytrzymać i wyemigrował do Australii. Czy sytuacja, w której największy pisarz kraju nie może w tym kraju żyć, także nie zasługuje na miano hańby?

--------------

J.M.Coetze, Hańba, Wydawnictwo "Znak", Kraków 2003, tłumaczenie Michał Kłobukowski, 250 stron.