(vide "Przekrój", 1 listopada 1998)
To miejsce jest żelaznym punktem zwiedzania Zakopanego dla wszystkich przybywających tu turystów. Tutaj także niemal co dzień spotyka się zamyślonych zakopiańczyków, spacerujących po błotnistej alejce jednego z najważniejszych obiektów zakopiańskiej historii. Cmentarz na Pęksowym Brzyzku: dla wielu najpiękniejsza nekropolia Polski. Miejsce, gdzie spotykamy wciąż żywą pamięć o osobach, które umiłowały Tatry i są im wierne aż poza śmierć. Miejsce, gdzie świadomość śmierci ustępuje przed świadomością wiecznego życia w pamięci pokoleń.
W cieniu modrzewi
Jesień ma tutaj szczególnie piękny wyraz. Sprzed wielkiego,
nieco pretensjonalnego w tym miejscu grobowca Tytusa
Chałubińskiego, poprzez złoto-czerwoną firankę jesiennych
liści dobrze widać Tatry - szaro-czerwone o tej porze roku
Czerwone Wierchy. Stąd spoglądał na nie Wojciech Gerson,
malując swój Cmentarz w górach i Walery Eljasz,
który uwieczniał najstarszą Kaplicę w Zakopanem.
Wielkie jesiony i złociste teraz modrzewie, skąd sypią się
liście i szpilki na groby zaraz u wejścia do ołtarza, sadził
przed blisko stu pięćdziesięciu laty pierwszy zakopiański
proboszcz, ksiądz Józef Stolarczyk, skwapliwie odnotowujący w
1866 r. ten fakt na kartach swojej Kroniki Parafii
Zakopiańskiej:
Pisząc to przychodzi mi na myśl - bo [tylko] co
powróciłem z ogródka gdzie oglądałem modrzewa tego roku
przesadzonego - który się przyjął - ot tu dodaję, w
początku mojej bytności - wszystkie modrzewie i jesiony i
jawory i td. za mojem staraniem są posadzone tak koło
kościoła jako i Plebanii i na cmentarzu te zaraz od wejścia
modrzewie. Zaś znowu w pośrodku i u dolnego końca - posadzili
krewni nad grobami zmarłych - pisząc 22-o Czerwca myślę sobie
- iż to może komu po latach przyda się na co.
Jego to właśnie, pierwszego plebana, zasługą
jest samo utworzenie cmentarza, o co najpierw długo zabiegał we
władzach lwowskich, a potem przez kilka lat przekonywał
wiernych, żeby zeń zechcieli korzystać - jak wspominał,
początkowo zakopiańscy górale woleli odwozić zwłoki do
Chochołowa lub Poronina, co wychodziło im taniej niż pochówek
we własnej miejscowości...
Wiadomo na pewno, iż cmentarz powstał około 1850
roku w miejscu, które już pół wieku wcześniej miało
tradycje sepulkralne. Fundator pierwszej kaplicy zakopiańskiej,
Paweł Gąsienica, wystawiwszy ją ok. 1800 roku, sam
zadecydował w swym testamencie, by wraz z żoną Rozalią
zostać pochowanym na placyku przed kaplicą. Dziś nad ich
grobami biegnie wyłożona płaskimi żabieńcami ścieżka,
prowadząca od starego kościoła do Starego Cmentarza. W
pobliżu kilkakrotnie odkrywano kości nieznanych
zakopiańczyków, dawnym zwyczajem pochowanych na cmentarzu, jak
nazywano teren, otaczający obiekt sakralny. Wreszcie, jak
utrzymuje tradycja, posiadacz tego terenu nad stromym brzegiem
potoku (na brzyzku) - Jan Pęksa, ofiarował proboszczowi grunt
pod nekropolię. Ale w dokumentach kościelnych brak na to
dowodu, nie wspomina o tym także ksiądz Józef Stolarczyk w
swojej kronice (choć niezwykle skrupulatnie odnotowuje inne
donacje na rzecz ubogiej wówczas parafii). Początkowo był to
skromny wiejski cmentarz, na którym chowano zmarłych w sposób
naturalny, ale i nieraz w dramatycznych okolicznościach
miejscowych gazdów i nielicznych jeszcze wówczas przybyszów. W
sierpniu 1886 r. pogrzebał ks. Stolarczyk na Pęksowym Brzyzku
16-letniego Józefa Biesiadeckiego - pierwszą odnotowaną
historycznie ofiarę Czerwonych Wierchów. Wcześniej zacnemu
plebanowi przyszło toczyć prawdziwą wojnę z parafianami o
pochowanego pod cmentarnym płotem Wojciecha Walczaka Wójciaka,
który na skutek melancholii popełnił w 1864 r. samobójstwo.
Mimo, iż był dobrym i powszechnie lubianym człowiekiem
(dwukrotnie piastującym funkcję wójta) - ziomkowie chcieli
wykopać jego zwłoki, uważając, że ksiądz chowając
samobójcę w poświęconej ziemi, sprowadził na Zakopane złą
pogodę i nieurodzaj... Tylko stanowczość (a i siła fizyczna)
proboszcza uchroniła zwłoki wójta przed zbezczeszczeniem.
Dziś spoczywa w spokoju obok Stolarczyka. Dopiero w 1889 r.
cmentarz nabrał charakteru bardziej uniwersalnego - gdy na
własne życzenie pochowano tu "odkrywcę Zakopanego" -
doktora Tytusa Chałubińskiego. Ale 10 lat później lokalny
tygodnik "Przegląd Zakopiański" w artykule Zaduszki
w Zakopanem krytykował zaniedbany stan cmentarza, na
którym brak porządku oraz ogrodzenia powoduje, że okoliczni
mieszkańcy skracając sobie drogę na Krupówki przechodzą
między grobami, niszcząc je niekiedy. W latach międzywojennych
utrwaliła się tradycja chowania tu osób zasłużonych tak dla
Zakopanego, jak i dla polskiej kultury. W 1931 r. Stary Cmentarz
("Stary" - bo w 1908 r. nieopodal przy ul. Nowotarskiej
założono cmentarz "Nowy") uznany został za obiekt
zabytkowy.
Cmentarz żywych
Mówią czasem w Zakopanem o Pęksowym Brzyzku - nie
bez pewnej nutki megalomanii - że jest to, obok Powązek,
Cmentarza Rakowickiego i Łyczakowskiego, najważniejsza polska
nekropolia. Może i słusznie? Gdzie na tak małej powierzchni
spotka się tak wiele grobów osób, których nazwiska tak wiele
mówią ludziom kulturalnym? Może dlatego wchodząc na Pęksowy
Brzyzek nie czujemy przygnębiającej atmosfery wspomnień o
tych, co odeszli na zawsze. Tutaj najbardziej wierzymy w
horacowskie non omnis moriar: bo przecież nie przemawia
do nas bezstylowy grobowiec Stanisława Witkiewicza, tylko
świadomość, że o kilkaset metrów od cmentarza stoi willa
"Koliba" jego autorstwa, pierwsze dzieło wspaniałego
stylu zakopiańskiego. Opodal pod pretensjonalnymi płytami
spoczywają najwięksi pisarze jakich wydało Podhale: Kazimierz
Tetmajer i Władysław Orkan. Ale zapalając świece na ich
grobach nie użalamy się nad tym, że ich już wśród nas nie
ma, tylko wyrażamy wdzięczność ich wielkich duchom za to, co
nam zostawili: "Legendę Tatr" i "W
Roztokach", i tyle wspaniałych ciągle żyjących myśli.
Gdy kładziemy kwiaty na grobie Antoniego Kenara i Antoniego
Rząsy - smucimy się, wspominając ich, jako niedawnych jeszcze
naszych nauczycieli, sąsiadów, bliskich - ale podziwiamy to co
żyje nadal: szkołę, którą stworzyli i gdzie uczyli, rzeźby,
w których wypowiadali się najpełniej...
Na grobie Kornela Makuszyńskiego zawsze, obok
kwiatów i płonących zniczy, oglądamy dziesiątki tarcz
szkolnych, przynoszonych przez dzieci, które ciągle jeszcze
śmieją się z przygód Koziołka, wzruszają awanturami o
Basię, podziwiają spryt szatana z siódmej klasy. Przewodnikom
tatrzańskim - Maciejowi Sieczce, Jędrzejowi Wali, Józefowi
Krzeptowskiemu składamy hołd jako tym, którzy wytyczali w
Tatrach nowe drogi i ratowali życie zbłąkanych, wątpiących i
pokonanych przez góry. Często - sami, jak Jan Długosz,
taternik i pisarz - górom musieli ulec, a my rozmyślamy nad
tym, czy Janek rzeczywiście przed wypadkiem na Kościelcu
widział pechowego czarnego motyla...
Tu, na Pęksowym Brzyzku, czujemy wyraźnie, jak nietrwałe są
fizyczne aspekty naszego życia, jak nieważne są materialne
resztki tego, co po nas zostaje: zapalamy zaduszkowe świece na
mogiłach Mariusza Zaruskiego i Bronisława Czecha, mając
świadomość, że ich szczątków tu po prostu nie ma. Garstka
ziemi oświęcimskiej, urna z prochami z Chersonia... Ale jest
tutaj, w nas, pamięć - o nich, o ich życiu i dziełach.
Pamięć żywa, więc i oni dla nas w pewien sposób żyją. Jest
opodal wyjścia z cmentarza sławna już dziś mogiła, w której
rzekomo pochowano szczątki Stanisława Ignacego Witkiewicza,
ekshumowanego w Jeziorach na Wołyniu. Awantury związane z tym
pochówkiem są dobrze znane, wiemy już, że na skutek
tragikomicznej pomyłki oddawano cześć prochom nieznanej
młodej ukraińskiej dziewczyny, że Witkacy został w Jeziorach.
Ale to bez znaczenia: tutaj i tylko tutaj czci się jego pamięć
zaduszkową. A tak naprawdę znacznie więcej dla jego pamięci
robią wspaniali aktorzy zakopiańskiego teatru, noszącego jego
imię. I oni jednak przychodzą tu 1 listopada i kładą kwiaty
na grobie Marii Witkiewiczowej, w pełni świadomi, że Witkacego
tu nie ma - ale przecież z tym miejscem wiąże nas pamięć o
nim.
Ja co roku na 1 listopada zapalam świeczki na grobach, o
których mało kto pamięta: Najpierw na grobie redaktora
najlepszego zakopiańskiego pisma, "Przeglądu
Zakopiańskiego" - Dionizego Beka (stryja późniejszego
ministra spraw zagranicznych, Józefa Becka), na którego grobie
żona kazała wyryć napis: Jeden z tych, co czynem marzyć
chcieli... Ona sama zmarła tutaj, na cmentarzu, w pół roku po
mężu, sprzątając jego grób... Potem idę do małej mogiłki
Wandy Eljaszówny, najmłodszej córki Walerego, autora
najlepszego w XIX w. przewodnika po Tatrach, która w Zakopanem
zmarła na gruźlicę. Na koniec zatrzymuję się przy nagrobku,
ozdobionym krzyżem z tatrzańskiego żelaza, który upamiętnia
postać pierwszego polskiego dyrektora huty żelaza w Kuźnicach,
Franciszka Mally'ego - za jego czasów zakopiańskie Hamry były
największym zakładem metalurgicznym Galicji. Zwykłe,
zaniedbane trochę, nie odświętne groby, ale wywołują
pamięć o tych, którzy współtworzyli zakopiańską legendę.
Postacie dalekich planów, ale dokładające swoje cząstki do
wielkiego ducha Tatr.
Zostaje pamięć
W październiku z jesionów i jaworów, olszyn i
buków na Pęksowym Brzyzku w ciszy spływają liście o
najpiękniejszych barwach. Kolorowy dywan pokrywa mogiły tak,
że nie widać napisów, żałobnych wieńców, kształtu płyt
nagrobnych. Potem krótki, gwałtowny halny sprząta jesienne
ozdoby, wymiatając je hen, aż pod skłon Gubałówki. A kilka
dni potem zaczyna padać śnieg, pod którym nikną resztki
liści, niedopalone świece, szklane znicze i drewniane kwiaty,
zdobiące groby na Starym Cmentarzu. Gdy umilkną kroki
odwiedzających Pęksowy Brzyzek turystów, bliskich i
zaduszkowych gości - nad przykrytymi śniegiem mogiłkami unosi
się nasza pamięć o tych, co nie ze wszystkim umarli.
Maciej Janczy (foto)
Maciej Pinkwart (tekst)