Maciej Pinkwart

Umysł Boga

Okładka książki "Teoria wszystkiego"Czy można – czy wypada nawet – przystępnie pisać o trudnych sprawach? Kiedyś wydawało mi się to oczywiste – tak, tylko tak! O wszystkich sprawach trzeba pisać przystępnie, tak aby czytanie później nie sprawiało trudności ponad miarę, a zrozumienie opisywanej materii było łatwe. W końcu piszącym powinno zależeć na tym, żeby to co piszą dotarło do jak największego grona ludzi, a nie było przedmiotem rozważań wąskiego kręgu egzegetów. Tak też uważał wielki muzyk i alpinista, Wawrzyniec Żuławski, kiedy w latach 50-tych pisywał recenzje muzyczne i felietony w warszawskim “Expresie Wieczornym”, gazecie czytanej raczej przez mało wykształconych czytelników. Nie sztuka pisać o muzyce dla muzykologów, a i potrzeba niewielka...

Ja także – zachowując wszystkie proporcje – w latach 80-tych i 90-tych pisywałem o historii Zakopanego i jego wielkich bywalcach na łamach popularnego “Przekroju”, łudząc się nadzieją, że teksty te trafią do sporej liczby osób zainteresowanych Zakopanem i będą istotnym argumentem w toczonych na te tematy sporach. Nic z tego! Artykuły, publikowane w popularnym tygodniku, pisane przystępnym językiem i bez aparatu naukowego nie były w ogóle brane pod uwagę. Traktowano je tak, jakby plebs ważył się na wszczynanie dysputy z damami dworu... To, że moje było w końcu “na wierzchu” i moje racje zostały przyjęte stało się raczej wynikiem długotrwałości działania niż wagi argumentów. Gdybym swoje racje wykładał na zamkniętym seminarium naukowców, sprawy potoczyłyby się zapewne szybciej...

Historia, czy muzykologia to jednak dziedziny posługujące się językiem “zwyczajnym”, niewiele odbiegającym od tego, używanego na co dzień. Ale czy można mówić zwyczajnie o fizyce? O kosmologii? O budowie wszechświata i jądra atomowego, o początku czasu, o teorii względności, zasadzie nieoznaczoności i czarnych dziurach, o dziesiątkach innych rzeczy, które zwykłym zjadaczom chleba nie zaprzątają głowy i stanowią tzw. “chińszczyznę”? Jeszcze w latach międzywojennych – jak głosi popularna anegdota – do brytyjskiego astronoma sir Artura Eddingtona, eksperta od teorii względności, przyszedł dziennikarz i zapytał, czy to prawda, że teorię Einsteina rozumieją na świecie tylko trzy osoby. Eddington zastanowił się i powiedział: “Zachodzę w głowę, kim może być ta trzecia...”. A teraz o teorii względności uczą w szkołach na całym świecie. Ale nadal mało kto wie, jakie podstawowe zasady nowoczesnej fizyki i kosmologii mają znaczenie dla naszego rozumienia świata i naszej na nim obecności, a niemniej – roli Boga, jako wielkiego Kreacjonisty, pierwszej przyczyny czy pierwszej zasady istnienia...

Stephen HawkingBóg, jeśli jest, jest bardzo łaskawy nie tylko dla naszego świata, który stworzył w momencie Wielkiego Wybuchu – jeśli stworzył... – ale przede wszystkim dla Stephena Hawkinga, największego fizyka naszych czasów, autora bestsellerowych książek o fizyce teoretycznej i kosmologii. Nie dość, że obdarzył go jednym z najwybitniejszych umysłów epoki i talentem popularyzatorskim w tej arcytrudnej dziedzinie, ale w dodatku “po protekcji” pozwala mu żyć, od czterdziestu lat na kredyt...

W księgarniach pojawiła się właśnie genialna książka Hawkinga “Teoria wszystkiego”, która zawiera siedem wykładów z dziedziny kosmologii i zasad funkcjonowania wszechświata. Czytam i dziwuję się, że można tak łatwo. Nie, nie prosto bynajmniej – o tych sprawach nie można prosto. Ale zrozumiale i ładnym językiem, w pełni humanistycznym. Obrazowym i dowcipnym.

Język współczesnej fizyki ma swoją poetykę i konsekwentnie się w niej od lat utrzymuje. Poruszamy się więc wśród czarnych dziur, ograniczonych horyzontem zdarzeń, od Big Bangu, którego to określenia nie oddaje polski prozaiczny Wielki Wybuch, i od wszechświatów niemowlęcych, przez wszechświat inflacyjny po wszechświat bezbrzeżny, w którym niewykluczone, że obowiązuje teoria strun, a w każdym razie jest pełen osobliwości, które w zasadzie nie znikają nawet, gdy okaże się, że to czas urojony jest tym prawdziwym, a nie ten poczciwy, obowiązujący w naszym zwykłym świecie o czterech wymiarach (a nie o 26 czy 40, jak to jest teoretycznie możliwe...).

Czas... To pojęcie, które dla Stephena Hawkinga ma szczególne znaczenie. Urodził się 8 stycznia 1942 roku, dokładnie w 300-lecie śmierci Galileusza. Studiował w Oksfordzie, na studia doktorancie dostał się do Cambridge. Z biegiem czasu miał coraz większe kłopoty z mówieniem, poruszaniem się, zawiązywaniem butów. W Sylwestra 1962 roku, tuż przed swoimi 21 urodzinami, poznał Jane Wilde, która wybierała się studiować neofilologię. On sam w styczniu 1963 roku, zamiast rozpocząć zajęcia na wiosennym trymestrze w Cambridge, pojechał na badania do szpitala. Długo czekano na diagnozę, aż wreszcie zapadła, nie tyle diagnoza co wyrok: rzadka choroba ALS, w Anglii nazywana choroba neuronów ruchu, w Polsce – stwardnieniem zanikowym bocznym. Choroba nieuleczalna, której efektem jest postępujący paraliż, atrofia mięśni, w tym piersiowych, a potem śmierć przez ustanie akcji serca lub uduszenie.... Po postawieniu diagnozy choremu zostaje już zwykle niewiele czasu: dwa lata to wszystko na co może liczyć.

21-letni doktorant z Cambridge wrócił na uczelnię, zamknął się w swoim pokoju, przez kilka dni słuchał Wagnera i pił whisky. Ale szybko wrócił na zajęcia. No bo ileż można słuchać Wagnera? Ojciec Hawkinga, Frank, sam lekarz, doskonale zdając sobie sprawę ze stanu syna, wystąpił wtedy do władz uczelni z prośbą o skrócenie Stephenowi stażu doktoranckiego z trzech do dwóch lat – Stephen nie miał aż tyle czasu, by dopiero po trzech latach świętować zdobycie tytułu naukowego... Promotor Hawkinga, Dennis Sciama, rozłożył bezradnie ręce – przepisy nie przewidywały takiej możliwości. W żadnych okolicznościach. Nawet in articulo mortis...

Choroba robiła swoje, a Hawking – swoje. Dość chaotycznie przymierzał się do pracy doktorskiej na tematy kosmologiczne, pisał przyczynkarskie prace matematyczne, nierzadko wytykając błędy w dziełach starszych naukowców, wreszcie poznał opracowania londyńskiego matematyka Rogera Penrose’a, który zajmował się teorią osobliwości, czyli czymś, co znajduje się we wnętrzu czarnych dziur.

Osobliwość jest szczególnym obszarem, w którym na skutek skrajnie silnej grawitacji i gęstości materii załamują się wszystkie prawa fizyki. Czarna dziura to ostatnie stadium ewolucji gwiazdy, powstające wówczas, kiedy siła promieniowania wypalonej materii, “wypychająca” dotąd cząstki na zewnątrz nie równoważy już siły przyciągania, skupiającej je wokół ośrodka masy. Cząsteczki tworzące gwiazdę zaczynają się wtedy skupiać coraz bardziej tak, że zanikają przestrzenie między jądrami atomów a ich powłokami elektronowymi, i powstaje ośrodek tak niebywale gęsty, że cała masa Ziemi ściśnięta w ten sposób, nie zajęłaby więcej miejsca niż piłeczka pingpongowa. W jej środku dzieją się osobliwe rzeczy. Siła przyciągania w tak skupionej masie jest tak ogromna, że trzyma na uwięzi wszystkie cząsteczki elementarne i fotony, najmniejszy kwant energii nie jest w stanie wydostać się na zewnątrz, nie widzimy jej zatem, bo nie wydziela na zewnątrz nic. Jest czarna jak czarny kot w piwnicy z węglem. Czarna dziura. Nie moglibyśmy jej nawet oświetlić, bo przecież oświetlenie to nic innego, jak wysłanie do obiektu falowych cząstek światła - fotonów, które jak deszcz maleńkich piłeczek tenisowych odbiją się od niego, by powrócić na naszą stronę kortu i opowiedzieć nam o tym, co jest po drugiej stronie siatki. Ale czarna dziura jest jak odkurzacz: jej wielka grawitacja połknie nasze fotony-piłeczki i nigdy już do nas nie wrócą. Czarna dziura pozostanie czarna. Ponieważ zaś jej grawitacja jest nieskończenie wielka, to zgodnie z teorią względności, musi zmieniać również bieg czasu, zakrzywiając go i zapętlając. Czas niejako biegnie wokół tego specjalnego punktu, osobliwości wewnątrz czarnej dziury, nie wydostając się na zewnątrz, tak samo jak promieniowanie, cząstki i fale. Żadne zdarzenie, zachodzące w tamtym czasie i w tamtej przestrzeni nie jest dostępne obserwatorowi z zewnątrz. Jest zamknięte w czarnej bańce, otoczonej nieprzenikliwą od wewnątrz powłoką. Gdyby popatrzeć na to od środka, wyglądałoby to jak daleki horyzont, trzymający w uwięzi wszystko, co może się zdarzyć wewnątrz czarnej dziury. Horyzont zdarzeń.

Naturalnie upraszczam, do granic własnego zrozumienia. Do młodych studentów i doktorantów z Cambridge, Roger Penrose przemawiał językiem równań matematycznych. Ale działało to na ich wyobraźnię. Stephen Hawking, poruszający się wtedy z najwyższym trudem o dwóch laskach, dokuśtykawszy w ostatniej chwili do ruszającego już pociągu na trasie Londyn – Cambridge, ledwo dysząc w przedziale wymyślił wtedy temat swej pracy doktorskiej: a gdyby tak zastosować teorię osobliwości Penrose’a do Wielkiego Wybuchu? Trzeba zacząć od matematycznego odwrócenia biegu zdarzeń...

W tym samym czasie spotykała się z nim coraz częściej Jane Wilde. Zakochali się w sobie i mimo, iż ich związek nie miał szans na długie lata szczęśliwego pożycia – postanowili się pobrać. Wydarzenia toczyły się tak szybko, że choroba zaczęła zostawać w tyle. Minęły dwa lata, potem trzy – doktorat został obroniony, przyszły na świat dzieci, a Hawking żył. Pracował, został profesorem na uczelni, wykładał, pisał, kochał Jane. Żona zajmowała się przepisywaniem i redagowaniem jego tekstów i to ona jest w dużej mierze współautorką sukcesu, jaki przyniósł pierwszy opublikowany przez Hawkinga bestseller: Krótka historia czasu. Od wielkiego wybuchu do czarnych dziur. Książka przygotowywana była w nowojorskim wydawnictwie “Bantam Books”, które przebiło skromną początkową ofertę uniwersyteckiego wydawnictwa Cambridge. Ogromny nakład pracy redaktorów, przekonanie Hawkinga o konieczności rezygnacji z matematycznych dowodów, uporządkowanie chaotycznej niekiedy pisaniny fizyka – wszystko to zajęło kilka lat. W tym czasie choroba przypuściła kolejny atak, może najbardziej dramatyczny w skutkach.

Stephen HawkingOd dłuższego już czasu Hawking poruszał się na wózku inwalidzkim, mówił z najwyższym trudem i wymagał stałej opieki pielęgniarskiej. W lipcu 1984 roku, będąc w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych (CERN) w Genewie, zapadł na ostre zapalenie płuc, połączone z zatorem tchawicy. Jest to najczęściej ostatnia faza ALS, już terminalna, śmiertelna. W szpitalu w Genewie podłączono go do respiratora i ściągnięto przebywającą w Niemczech u przyjaciół żonę fizyka. Jane podjęła dramatyczną decyzję: aby uratować życie męża, zgodziła się na przeprowadzenie operacji rozcięcia tchawicy i założenie aparatu wspomagającego oddychanie. Oznaczało to, że Hawking już nigdy nie będzie mówił samodzielnie. Ale mógł żyć dalej.

Krótka historia czasu ukazała się w 1988 roku i – między innymi dzięki inteligentnej reklamie, umiejętnie eksponującej tragiczny stan zdrowia i zarazem genialny umysł autora – szybko stała się światowym superbestsellerem. Choroba postępowała, powoli wyłączając z funkcjonowania kolejne obszary życia Hawkinga, by wreszcie zatrzymać się na etapie, w którym fizyk jest niemal całkowicie sparaliżowany, porusza zaledwie dwoma palcami prawej ręki, którymi steruje komputerem, realizującym za niego wiele życiowych czynności, zaopatrzonym m.in. w syntezator mowy. Nadal jednak pracuje, wykłada, składając zdania na komputerze, pisze kolejne bestsellery i opracowuje następne rewolucyjne koncepcje, poszukując tej jednej, ostatecznej, która ma pogodzić dwie największe, ale niespójne teorie XX wieku: teorię względności Einsteina i mechanikę kwantową. Teoria taka zarazem wyjaśni wszystkie zjawiska w otaczającym nas wszechświecie – od tych, kierujących działaniem atomów do tych, które rządzą światem galaktyk. Teoria wszystkiego.

Ta niewielka, ledwie ponad 100-stronicowa książeczka mieści w sobie teksty siedmiu wykładów Stephena Hawkinga na temat historii badań i rozwoju teorii kosmologicznych, czarnych dziur, przeszłości i przyszłości wszechświata oraz, oczywiście, czasu. Język przystępny, sposób pisania specyficznie żartobliwy, nie stroniący od kolokwializmów, odniesień do modnych trendów czy współczesnej polityki, nieraz uszczypliwy i bardzo... brytyjski. Pisząc o modelu inflacyjnego wszechświata, który nadmiarowo szybko rozszerzał się po Wielkim Wybuchu, Hawking ukazuje niemiłą dla konsumentów zasadę szybkiego wzrostu cen we wszystkich państwach: Inflacja osiągnęła zapewne światowy rekord w Niemczech po pierwszej wojnie światowej, kiedy to cena bochenka chleba wzrosła od niecałej marki do wielu milionów w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Szybkość ekspansji wszechświata była jednak jeszcze większa. W ciągu niewielkiego ułamka sekundy promień wszechświata wzrósł o milion bilionów bilionów razy (1 i trzydzieści zer). Oczywiście nastąpiło to, nim jeszcze obecny rząd objął władzę.

Tłumaczem książki jest Piotr Amsterdamski (który wcześniej przekładał z sukcesem na polski inne dzieła Hawkinga) i to też jego zasługa, że Teorię wszystkiego czyta się znakomicie. W świecie, gdzie głupota, przypadkowe kariery i przeciekający przez palce czas są wyznacznikami życia, gdzie ludzie otwierają komunikatory internetowe, by pisać w nich masz czas? pogadamy? o byle czym, bo się nudzę... – w takim świecie warto uświadomić sobie, że gdzieś jest człowiek, który żyje na kredyt u Pana Boga, w którego nie wierzy; człowiek, który ma gigantyczny rozum i niemal całkowicie zniszczone przez chorobę ciało i który pięknie pisze o tym, jak poszukuje uniwersalnej teorii, tłumaczącej świat. Teorii, która wytłumaczy dlaczego wszechświat i my sami istniejemy. Gdy znajdziemy odpowiedź na to pytanie, będzie to ostateczny triumf ludzkiej inteligencji – poznamy bowiem wtedy umysł Boga.

Stephen HawkingNa razie wiemy, że na mocy dziwnego Bożego zamysłu w naszym zwariowanym świecie, rozdartym między ignorancję i arogancję, między głód i otłuszczenie serca, między fizykę klasyczną, teorię względności i mechanikę kwantową, mamy wśród nas człowieka, który choć sam nie może chodzić ani mówić, prowadzi nas i pięknie tłumaczy sens i cel stworzenia. Mówi ciekawi i przystępnie o wszechświecie dla ludzi.

--------------------------------------------

Stephen Hawking, Teoria wszystkiego. Powstanie i losy wszechświata. Przekład Piotr Amsterdamski. Wydawnictwo “Zysk i S-ka”, Poznań 2003. Stron 118.

PS. Dziękuję Andrzejowi Smykowi za przeczytanie tekstu przed publikacją i za wszystkie uwagi.