Maciej Pinkwart

No to cóż, że ze Szwecji?

 

Miłość po polsku - okładkaPodobno z wiekiem różnice między płciami się zmniejszają, by poza pewnym progiem zniwelować się do zera. Ale im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się o tym, iż jednak te różnice są tak istotne, że może rzeczywiście należymy do różnych gatunków ssaków. Niezależnie zaś od tego, czy pochodzimy z Marsa, czy z Wenus, z Podczerwonego czy innej planety zagubionej na peryferiach kopernikańskiej teorii heliocentrycznej – różnimy się tak, że czasami trzeba się wręcz odkryć, żeby się poznać. Uczeni uważają, że płeć ma również nasz mózg, w związku z czym osobniki i osobniczki homo sapiens M. oraz homo sapiens F. myślą przy pomocy różnych półkul. To akurat jest dość oczywiste, jeśli spojrzeć choćby pobieżnie na ukształtowanie się owych półkul. Niektóre osobniki zaś w ogóle nie myślą i to jakby wewnątrzgatunkowo, więc może to jednak nie myśleniem (ani nie niemyśleniem…) różnimy się najbardziej?

Tak czy inaczej, te różnice w myśleniu fascynują ludzi od dawna, a fascynacja ta przeniknęła szerokim strumieniem do literatury i innych sztuk wyzwolonych, zaś opowieści o zamianach płci wywołują zarówno kaskady śmiechu, jak i poważniejsze refleksje. No i to odwieczne pytanie: jak naprawdę widzą nas kobiety/mężczyźni?

Jedną z prób odpowiedzi na to pytanie przynosi ostatnia książka najbardziej może kobiecej autorki polskiej – Manueli Gretkowskiej, której feminizm manifestuje się nie tylko w twórczości, (wręcz w tytułach jej książek: Namiętnik, Silikon, Polka, Europejka, Obywatelka, Kobieta i mężczyzna), ale także w fakcie, że jest ona założycielką polskiej Partii Kobiet. Inna rzecz, że to o niczym nie świadczy: dobrze pamiętamy, kto stał na czele Państwa Kobiet w Seksmisji…

 Otóż bohaterem, a nawet narratorem Miłości po polsku jest mężczyzna, tak na oko – 150-procentowy, taki, który podobno ma tyle testosteronu, że plemniki ma nawet we krwi. Krążą po kartach powieści co prawda jakieś kobitki, a w zasadzie to nasz bohater porusza się między nimi trochę jak przywiązana grawitacją kometa (pamiętamy, że u Mickiewicza kometa jest, jak poeta – rodzaju męskiego), przy czym, jak to i w astronomii bywa – kometa jest przywiązana/-ny nie do pojedynczych obiektów, tylko do całego układu.

Więc jaki jest wg Manueli Grtkowskiej ten samiec (nie uważający się zresztą za samca alfa…)?

No, męski jest on nadzwyczajnie. Klnie okropnie, nawet w myślach nie umie przeżyć bez słów wulgarnych i opisów obscenicznych, przy czym większość z nich dotyczy męskich i żeńskich przyborów reprodukcyjnych oraz rozmaitych sposobów ich użycia. Interesujące, że wybitna pisarka i wrażliwa kobieta nie umie (a raczej nie chce) zastosować na te przyrządy jakichkolwiek metafor czy choćby eufemizmów, tylko jej repertuar składa się na przemian z wulgaryzmów i określeń medyczno-encyklopedycznych. Pewno taki prymitywny jest wg autorki mężczyzna, że musi wszystkich walić po oczach swoim lub cudzym narządem, wzniosłym lub opadłym, babrać się po łokcie w różowiutkich jaskiniach rozkoszy i pławić czytelników w indywidualnych i zbiorowych fontannach di Trevi płynów ustrojowych. Mężczyzna poza tym pracuje, ale wbrew temu co wkładają nam do głowy tani psychologowie (bohater jest drogim psychologiem, choć bez tytułu magistra) – bynajmniej nie realizuje się w pracy, w której jest albo nieudolny, albo oszukiwany, albo niedoceniany, albo wszystko razem.

Co zresztą nie ma znaczenia, bo tak naprawdę – jak to faceci - to myśli tylko o jednym. Tak, tak, właśnie o tym. Ale nie tylko o tym, żeby jak najszybciej, jak najczęściej i z jak największą liczbą pań i panienek ten tego, żeby im tylko ch… w p…, albo p… w w… (medycznie rzecz biorąc), albo robić francuską penetrację czaszki, tylko żeby utrzymywać swoje oznaczone terytorium. W domu i w pracy. A zarazem, żeby niczego nie musieć. Żeby mieć kobietę, której mu będą wszyscy zazdrościć i żeby ona z cudzych zachwytów nie skorzystała. Krótko mówiąc – mieć święty spokój. Co się, oczywiście, nie może udać i nie udaje.

Powieść Miłość po polsku jednakże tyleż jest o miłości, co o Polsce. Obraz Polski jest może bardziej realistyczny niż obraz miłości, ale równie przerażający. Gretkowska, jako doskonała i krytyczna obserwatorka życia społecznego pokazuje nam bez obciachu nie tylko te wszystkie penisy i waginy, między którymi rozciąga się wypełniona śluzem pustka, ale także całą ohydę polskiej polityki, całą jej chorobliwość bez szans na wyleczenie, o rehabilitacji nie mówiąc. Bohater powieści, podobnie jak autorka, ma za sobą wiele lat na emigracji w Szwecji, więc prezentuje odpowiedni dystans do spraw krajowych, w dodatku co i raz nasuwają mu się porównania z krajem, którego kształt co prawda – zgodnie z opisanym wyżej schematem – przypomina mu członek męski w stanie zwisu, ale każdy ma swoich znajomych i swoje skojarzenia.

Narracja wartka, interesujące zwroty akcji, niespodziewane zakończenie czynią z ostatniej powieści Manueli Gretkowskiej interesującą lekturę. Tylko cały czas się zastanawiam, czy my, faceci, naprawdę tacy jesteśmy prymitywni, czy tylko tak się pokazujemy kobietom, uważając je za stworzenia o mniejszym mózgu, a zatem mniej wrażliwe na niuanse? A może rzeczywiście mamy wspólne tylko niektóre geny, a to co nas różni, powoduje ten brak możliwości porozumienia? Ale z jednej strony patrząc na to, co się dzieje w polityce (którą jednak uprawiają przede wszystkim mężczyźni i Beata Kępa), widzimy, że właśnie faceci nie potrafią się nijak dogadać. Z drugiej strony – jeśli brak porozumienia między płciami świadczy o odrębności gatunkowej, to wtedy skąd się biorą dzieci? Inna rzecz, iż ostatnio media podały, że pewna kotka urodziła szczeniaczki.

Świat się ostatnimi czasy nieco skomplikował, więc może jednak warto wrócić do opisywanego przez Manuelę Gretkowską prymitywu: to w to, a jak się nie da – to wio z powrotem do Szwecji.

 ----------------------------------

Manuela Gretkowska, Miłość po polsku, Wydawnictwo „Świat Książki”, Warszawa 2010, stron 270.