Okładka ReverteMaciej Pinkwart

Sumienie z jajami

 

Jeśli dotąd mieliście złudzenia – byliście romantycznymi dupkami. Jeśli jeszcze macie nadzieję – jesteście beznadziejnymi kretynami. Bo cyrku nie da się przerobić na Covent Garden, nawet przez dwa pokolenia, zwłaszcza wyłącznie przy pomocy zaklęć i powtarzania antykomunistycznej mantry. Jesteśmy krajem nie mających nic do powiedzenia gadułów, którzy dostarczają tematów innym gadułom. Telewizja pokazuje skrajnych idiotów w serialach miłosnych, obyczajowych albo politycznych. Głupol przesłuchuje w Sejmie głupola, głupole to oglądają, a inni głupole to komentują. Za komuny pokazywali nam bez końca obrabiarki, górników, prządki i ich rzekomo efektywną pracę, bo ówcześni głupole uważali, że taki konstruktywny przykład dobrze na nas podziała i zechcemy może zrobić coś innego niż kolejnego obywatela PRL, którego z czasem okrzykną komuchem tylko dlatego, że urodził się wcześniej niż kot Jarosława Kaczyńskiego czy pies Romana Giertycha. Teraz w telewizji bez końca pokazują nierobów, którzy niegrzecznie pokazując palcem na innych nierobów krzyczą głośno „łapaj złodzieja”, licząc na to, że nikt nie dojrzy cudzego portfela w ich kieszeni. Polska historia: od ściany do ściany, aż się porzygamy...

Programem na przyszłość jest destrukcja przeszłości. Ale nie wystarczy odcięcie się od niej, jak od liny taternickiej podczas wspinaczki. Należy wciąż wywoływać duchy przeszłości po to by brygada „Ghostbustersów” mogła zająć czymś szanowną publiczność, która w przerwach między serialem a komisją śledczą mogłaby zapytać – a w co się będziemy bawić, jak już odkryjemy, że wszyscy jesteśmy agentami, a jeśli na kogoś nie ma haka to jeszcze gorzej, bo to znaczy, że był tak ważny, iż go do dziś chronią? Może między kilkudziesięcioma programami polityczno-rozrywkowymi da się wcisnąć jakiś pozytywny program na przyszłość?

Jasne! Już niedługo tak nam powiedzą: należy stworzyć nowe miejsca pracy, bo tylko praca czyni wolnym... Wiem, że to już było... Tym razem wszystko będzie pod kontrolą związków zawodowych, działacze zadbają o rybki w wolne soboty i msze w pracujące niedziele, Żydzi na Madagaskar, komuchy do Kominternu przez komin, czarni do Czarnobyla, biali na Białoruś, starcy po pięćdziesiątce na własne leczenie przy pomocy zebranych w państwowym lesie ziółek, służba zdrowia do likwidacji, bo służby u nas już nie ma, zresztą wszystkim lekarzom i pielęgniarkom pozwoli się wyjechać do pracy do Irlandii, pozostałym wyrównamy szanse – zlikwidujemy oceny w szkołach, wszyscy zapłacą takie same podatki, rentierzy i renciści, wszyscy będą zarabiali to samo, tylko diety poselskie i rządowe, no i oczywiście diety wszystkich co czynnie poprą naszą partię i partię naszego brata będą nieco wyższe od zarobków robotnika, chłopa i wszystkich szejków z Kuwejtu razem wziętych. Każdy parkingowy będzie mógł sobie wynająć własnego profesora, a jak parking większy to i dwóch, własnego kompozytora i ze trzech aktorów. Kultura wysoka rozkwitnie, a nasz rząd nie będzie już na nią tracił pieniędzy, które będzie mógł wydać na tysiąc pomników Sami-Wiecie-Kogo i na następnych tysiąc odcinków serialu „M jak Miłość”, „D jak Dupa” i „Ch jak Poseł”. No i wszyscy będziemy statystami serialu na Wspólnej. I tak dojdziemy do wspólnego raju, w naszym pięknym kraju, a kogo to nie cieszy, to niech się pospieszy, jedzie do Brukseli i tam się weseli, albo nowe życie rozpocznie w Madrycie, oj, dana...

No, niestety... Madryt odpada. Arturo Pérez-Reverte w cotygodniowych felietonach w madryckim „El Semanal” kreśli nam tak fatalny obraz Hiszpanii, że robi się nam lżej na duszy. Cudze nieszczęście najbardziej pociesza... Choć głupio u nich tak jak u nas – ale jakoś pederasta nie występuje publicznie przeciw pederastom, więc to może u nas śmieszniej? Kradną tam też na potęgę, ale u nas publicyści nie piszą, że prezes klubu piłkarskiego i minister kultury cechują się równą głupotą, choć z drugiej strony „Wisła” znów się nie dostała do Ligi Mistrzów, a u nich „Barcelona”, „Real” Madryt i „Villareal”... A ile nas łączy: głupole z telefonami komórkowymi i bez, talk-show i Big Brother jako prezentacja wzorców osobowych, brzydota osobowa i osobowościowa... Warto to wszystko uświadomić sobie biorąc do ręki kapitalny tom felietonów Reverte z lat 1998-2001, wydany ostatnio przez poznańskie wydawnictwo „Historia i Sztuka” pod tytułem Życie jak w Madrycie.

Jeśli ktoś po serii powieści tego autora nie uwierzył że Arturo Pérez-Reverte to jeden z największych pisarzy współczesnego świata, to po tych felietonach niezawodnie się o tym przekona: trzeba być absolutnie wielkim tą wielkością, która gwarantuje niezależność, by móc sobie pozwolić na taką dezynwolturę, z jaką Reverte rozstawia po kątach największe postacie hiszpańskiej i ogólnoświatowej kultury, polityki, sportu czy religii, z papieżem (poprzednim!) na czele. Wyobraźcie sobie – ja wiem? – Jerzego Pilcha, który przykłada Polsce, nazywając ją na łamach „Polityki” – krajem imbecyli? Który wiesza psy na polityce wewnętrznej, zdominowanej przez kretynów i złodziei, sterowanych przez bezczelny, niekompetentny i fanatyczny kler i na polityce zagranicznej, robionej za nas przez parszywych gringos i ich angielskie psy? Który bez cienia poprawności politycznej miesza z błotem wszystkie ikony masowej popkultury tylko dlatego, że mu się – jemu osobiście – nie podobają i ma w nosie gust publiczki, tak muzyczny, jak modniarski, czy polityczny? I to w dodatku często-gęsto posługując się tzw. publicznym słowem, co wszakże ani szokujące, ani chamskie nie jest, tylko jak najbardziej na miejscu? Wielka w tym zresztą zasługa wspaniałego tłumacza książki, Wojciecha Charchalisa, który się pewno z tego będzie musiał spowiadać...

O tym, jakie są skutki w miarę ostrej reakcji prasowej na jedną z prasowych gwiazd trzeciej ligi politycznej przekonał się ostatnio w sądzie gdański pisarz Paweł Huelle... Ale Reverte’a nikt jakoś za jego wypowiedzi nie ciąga po sądach, bo to jest Hiszpania z czasów po Inkwizycji, i bo to jest naprawdę wielki pisarz, z tych, o których dawno, dawno temu i na naszych literackich terenach mówiono, że są sumieniem narodu. Cóż, my jesteśmy narodem bez sumienia. A Reverte jest facet z jajami i może być na razie sumieniem naszego narodu. W końcu – jesteśmy w tej samej Unii Europejskiej i możemy sobie pożyczyć trochę sumienia od Hiszpanów. Zwłaszcza, że większość felietonów z „El Semanal”, gdyby przetłumaczyć z uwzględnieniem naszych realiów, można by wydrukować śmiało w Polsce i też by pasowało.

Tylko kto by się to u nas ośmielił wydrukować? Nawet „Nie” załamałoby się pod ciężarem finansowych odszkodowań, których od autora żądaliby – skutecznie z pewnością! – w polskich sądach wszyscy – od serialowej cipcidupci po Ligę Polskich Rodzin i Związek Hodowców Kanarków. A jeśli ktoś ma wątpliwości, że Hiszpania i Polska mają wiele wspólnego, niech sobie przeczyta felieton Zrób coś, Marias albo Wieczór z Carmen... Pasuje jak ulał.

Niestety, bardzo zdecydowanie różni nas klimat. Elementem tej różnicy jest to, że Artura Péreza Reverte Hiszpanii możemy tylko pozazdrościć. Bo fajnie jest mieć w narodzie sumienie, choćby tylko w cotygodniowym felietonie.

 

Wrzesień 2005