Maciej Pinkwart

Inflacja

Kilka dni temu uczestniczyłem w egzaminie wstępnym do jednej z renomowanych szkół i w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, rezolutna i dość pewna siebie kandydatka z dobrymi wynikami w testach, zapytana ile w jej domu znajduje się książek, najpierw zawahała się, zapytując, czy do statystyki tej wliczyć wszystkie publikacje, także te z pokoju tatusia. Potwierdziłem. Wtedy okazało się, że w domu kandydatki książek jest prawie trzydzieści.

Policzyłem książki na jednej z półek w swoim pokoju. Jest ich - książek - 76. Półek z książkami w moim pokoju jest 16. W pokoju żony 12 półek, ale część z nich zajmują nuty. U córki 6. W korytarzu 14, z czego jedna długa na cały korytarz. Ale za to inne dość krótkie. W kuchni dwie, głównie z książkami kucharskimi i poradnikami Babci Aliny. Nie wiem ile mam książek.

Kandydatka została do szkoły przyjęta. W statystyce ogólnopolskiej zajmuje z pewnością wysokie miejsce - wielu rodaków ma tylko dwie książki: książeczkę czekową i książeczkę do nabożeństwa.

Wśród moich niepoliczalnych książek sporo miejsca zajmują dzieła mistrzyń sztuki kryminalnej - Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. Agathy jest więcej i ciągle jeszcze nie mam wszystkiego. Pani Joanny jest mniej, ale mam wszystko. Ostatnio wcisnąłem na siłę (brak miejsca!) najnowszą książkę tej autorki - Babski motyw.

Jak tytuł wskazuje - powieść bardzo kobieca. Jak wszystkie dzieła tej autorki zresztą. Bohaterką powieści Babski motyw jest - ale się zdziwicie! - pisarka, autorka powieści kryminalnych, o nazwisku Joanna Chmielewska. Zamieszana w całą historię nieco przypadkowo - po prostu pod jej śmietnikiem znaleziono zwłoki kobiety, podającej się za dziennikarkę, która szła do Chmielewskiej zrobić z nią wywiad, mimo braku zgody zainteresowanej. Motyw zabójstwa - usunięcie aroganckiej i niegrzecznej dziennikarki - nasuwa się sam przez się, ale gdyby takie motywy skłaniały ludzi do zbrodni, przez Polskę przeszłaby hakatomba dziennikarek, a Radio Zet i TVN musiałyby puszczać jeszcze więcej muzyki i jeszcze więcej seriali. Więc to nie Chmielewska jest winna, choć początkowo ją podejrzewali błyskotliwi policjanci, którym pomyłkę wyjaśnił dopiero pies. Z czasem okazuje się, że denatka jest sobowtórem (zresztą niepodobnym!) innej osoby o tym samym nazwisku, z którą ją różni wszystko (poza fundamentalną różnicą, że prawdziwa Barbara B. żyje, a podszywająca się nie). Mniej więcej około 40 strony zaczynamy się domyślać rozwiązania, około setnej strony autorka podaje informację kto jest winien mistyfikacji i daje do zrozumienia, że ta osoba jest najbardziej podejrzana o popełnienie zbrodni, a następnie przez kolejnych prawie 200 usiłuje nas - bezskutecznie - sprowadzić z tego tropu. Na końcu książki zastanawiamy się tylko jak tak ciężko poszkodowana na umyśle kobieta mogła wpaść na pomysł i zrealizować jakąkolwiek intrygę, jak to się stało, że w okolicy nie było sześcioletniego dziecka, które by policji powiedziało kto zabił i dlaczego tak dobra autorka wykonała takiego knota, po tylu latach dobrej i rzetelnej pracy.

Jest to książka tak zła, że w zasadzie nie powinienem o niej pisać. Ale jest to autorka tak dobra, że powinienem. Broń Boże, żeby Ją pouczać - raczej, żeby samemu się nauczyć na cudzych błędach. Opowiem tylko o dwóch.

Trupa pod domem pani Chmielewskiej znajduje jej przyjaciółka, która na tę okazję przyjeżdża z Krakowa. Przyjaciółka owa ma coś wspólnego z filmem i telewizją, jest młodsza od narratorki i woli pijać piwo niż wino, co zresztą nie przynosi jej szwanku na figurze ani urodzie. I lubi mężczyzn brodatych. Wszystkie te cechy nie mają najmniejszego wpływu na akcję - nie istnieje żaden związek owej wdzięcznej Martusi z biegiem akcji. Równie dobrze mogłoby jej wcale nie być, a jeśli już Sherlock Chmielewska musiała mieć swojego Watsona, to mogłaby nią być choćby sąsiadka, lub ktokolwiek związany z ofiarą lub jej sobowtórem. Pojawianie się postaci lub wątków zbytecznych jest dla kryminału zabójcze i stanowczo trzeba wobec nich używać brzytwy Ockhama. Jedynym usprawiedliwieniem faktu zaistnienia Martusi na kartach książki jest zapewne fakt, że Martusia taka w rzeczywistości istnieje i jest to prywatny prezencik Autorki wobec jej znajomej. Ale co to obchodzi czytelnika?

Drugą - spośród wielu - takich niezrozumiałych i niepotrzebnych ozdóbek jest fakt powołania drugiej narratorki. W pierwszej osobie przemawia do czytelnika i pani Chmielewska, i pani Barbara Borkowska - nie ta zamordowana naturalnie, tylko ta, którą denatka udawała. Czemu i po co tak - nie mam pojęcia, bo i to się w żaden sposób w treści nie wyjaśnia. Mogłaby to być taka zabawa formalna, ot - pokazanie zbrodni z różnych punktów widzenia (pamiętacie Roshomon Kurosawy?). Ale po pierwsze to wcale nie odnosi się do zbrodni, po drugie są tylko dwie narratorki, a po trzecie kiedy Chmielewska spotyka się z Borkowską - nie jest to już spotkanie dwóch narratorek, tylko autorki i bohaterki...

Po co jest dwóch policjantów prowadzących, którzy różnią się tylko stopniem służbowym i wiekiem? Czemu w jednym miejscu autorka pisze, że męski negatywny bohater w damskiej negatywnej bohaterce widział tylko knedle, uwielbienie i fakt, że była wspaniała w łóżku, a w drugim - że chodził na knedle, ale od łóżka stronił?

Kryminał żaden. Psychologia od siedmiu boleści. Akcja wikła się, i owszem, ale głównie z powodów warsztatowych. Humor tym razem wyjechał na urlop. Rozwiązanie tak zaskakujące jak ciągnące się za butem sznurowadło. Po co tak?

Na końcu książki jest zamieszczona bibliografia twórczości Joanny Chmielewskiej: Babski motyw poprzedza 45 innych pozycji. Wśród nich takie perły jak Krokodyl z kraju Karoliny, Całe zdanie nieboszczyka, Lesio czy Romans wszechczasów, a nade wszystko super-bestseller Wszystko czerwone. W większości sama intryga jest dość słaba, ale akcja, jej powikłania i sposób napisania stawiały Chmielewską w rzędzie najlepiej czytających się  autorek. Żałuję, że piszę to w czasie przeszłym. Dobre i zabawne książki zaczęły zanikać mniej więcej po opublikowaniu Autobiografii w 1994 r. Może autobiografię powinno się pisać dopiero na samym końcu?

Niemniej jednak na wydłużającej się liście coraz mniej ciekawych powieści tej autorki ostatnia książka stanowi ewenement, i to bynajmniej nie pozytywny. Nie potrafię zrozumieć, czym kierowała się Joanna Chmielewska, pisząc taką książkę. Musiał to być jakiś babski motyw.