Cmentarz w PradzeMaciej Pinkwart

Historia wpuszczona w kanał

 

Zwykle uważamy, że tytuł książki, kształt okładki i pierwsze akapity tekstu stanowią haczyk, na który powinna się złapać czytelnicza rybka – tak też jest i w tym przypadku. Ponury widok ukrytego pod rondem cylindra mężczyzny w pelerynie, przechadzającego się po zamglonym cmentarzu, pod stadem czarnych ptaków doskonale – choć może nieco zbyt dosłownie – współgra z tytułem ostatniej powieści Umberto Eco. Kogóż nie zachęci bowiem zaproszenie na Cmentarz w Pradze?

Relacje między rzeczywistością a literaturą są w zasadzie trojakiego rodzaju. Są książki, które tak sugestywnie opisują świat, powstały w fantazji pisarza, że byt ów, nierealny, staje się częścią naszej rzeczywistości, niejako powiększając świat, w którym żyjemy. Wiedzą o tym dobrze czytelnicy Tolkiena, wędrujący z wypiekami na twarzy ze Śródziemia do Mordoru, poszukiwacze detektywa ze skrzypcami na londyńskiej Baker Street, czy miłośnicy Milne’owskiego Kubusia Puchatka, znający na pamięć topografię Stumilowego Lasu. W innych dziełach mamy do czynienia z wykorzystaniem rzeczywistości poprzez jej beletryzację, najczęściej przy tym talent pisarza dominuje nad realiami: żeby nie wiem jak się historycy starali, na działalność Krzyżaków zawsze będziemy patrzeć przez krzywdę Juranda ze Spychowa, a na postać Chmielnickiego poprzez niewolę Jana Skrzetuskiego, a postać kardynała Richelieu na zawsze zohydził nam Dumas w Trzech muszkieterach.

I jest jeszcze trzeci sposób literackiego podejścia do faktów historycznych, obserwowany w sytuacji, gdy faktów jest tak dużo i są tak różnorodne, że oparte na nich wątki fabularne rwą się jak źle zgremplowana wełna i nie są w stanie związać się z osnową. Tak, niestety, dzieje się w przypadku Cmentarza.

Bohaterem powieści, której akcja toczy się w ostatnich kilkudziesięciu latach XIX wielu, jest włoski prawnik, potrącany przez dziejącą się obok niego historię i utrzymujący się na powierzchni dzięki nieuczciwości, kłamstwom i oszustwom, wykorzystywany przez służby specjalne Włoch, Francji, Niemiec i Rosji – i wzajem wykorzystujący agentury do zarabiania pieniędzy, pozwalających mu na realizację największych życiowych pragnień, związanych z kontemplacją dobrej kuchni. W zasadzie bezideowy, a już na pewno nie kierujący się w swych działaniach jakimikolwiek względami patriotycznymi, robi to, czego od niego się wymaga - dla pieniędzy, albo ze strachu. Czasem z obu tych powodów. Czyli w zasadzie ubecki standard. Owszem, od czasu do czasu dający upust swojej nienawiści do Żydów, masonów, Niemców i Rosjan. Nie, nie – akcja nie toczy się współcześnie w Polsce, ale dawno temu we Włoszech i w Paryżu. Kapitan Simonini jeszcze nienawidzi kobiet, co w Polsce zdarza się rzadko i jest starannie ukrywane, pod płaszczykiem pozornej szarmancji połączonej z mało umiejętnym całowaniem w rękę.

Historia – która wg Umberto Eco dzieje się głównie za sprawą służb specjalnych – ogarnia Simoniniego najpierw w północnych Włoszech, potem na Sycylii, objętej powstaniem Garibaldiego, wreszcie w Paryżu – za czasów II Cesarstwa, wojny francusko-pruskiej, Komuny Paryskiej i wreszcie republiki. Nicią przewodnią fabuły są zaś kolejne próby sprzedania wymyślonej przez bohatera – a w zasadzie skompilowanej z kilku wcześniejszych źródeł literackich – historii spotkania żydowskich rabinów na tytułowym cmentarzu w Pradze, podczas którego dyskutowany jest plan opanowania świata przez światowe sprzysiężenie Żydów. Wywiad rosyjski robi wreszcie z tego użytek, puszczając w świat pseudo dokument, znany do dziś jako Protokoły mędrców Syjonu.

Mała szujka bez większych ambicji, szukająca sposobu zarobienia pieniędzy na kolejne kolacje, fałszujący dokumenty notariusz i mizoginistyczny tropiciel spisków, które zwykle sam wymyśla, by je potem móc zdemaskować jako demiurg Historii? Może i tak. Może tak właśnie dzieją się Dzieje – nie poprzez starcia tytanów, genialne strategie, rewolucyjne parady, tylko przez żałosne próby przeżycia kolejnego dnia i zjedzenia kolejnej kolacji przez osoby, będące w gruncie rzeczy nawozem rozwoju społecznego… Tylko czemu to wszystko jest takie płaskie i takie nudne? I przy tej nudzie dość obrzydliwe. Nie chodzi o moralne oblicze głównego bohatera – w końcu, Baudolino z powieści Eco pod tym samym tytułem także był kłamcą i oszustem, ale miał mnóstwo wdzięku, a jego pokazywanie środkowego palca Historii pozwalało spojrzeć na czasy krucjat z ciekawszej niż dotąd perspektywy. A Simonini pęta się po zakazanych zaułkach, porzuca swe ofiary w kanałach kloacznych, nawet uczestnicząc w orgiach i czarnych mszach każe nam częściej powstrzymywać wymioty od babrania się w fekaliach niż oburzać się na świętokradztwo, popełniane przez nimfomanki i erotomanów.

To, rzecz jasna, tylko maski, pod którymi ukrywają się ludzkie motywacje i motory działań – niepiękne z zasady. Takim samym teatralnym kostiumem są antysemickie, antymasońskie, antyjezuickie, antyniemieckie, antyfrancuskie i inne filipiki, składające się z wyświechtanych szymli, kalk i schematów, które choć z perspektywy współczesnego Paryża, Rzymu czy nawet Warszawy nieco już trącą myszką, to jednak - jak przypuszczam – świetnie nadal sprawdzają się w Starachowicach, może nawet w Besançon czy Agrigento. Jest wszakże jeden wywód, włożony przez Umberto Eco w usta rosyjskiego generała ochrany Raczkowskiego, którego fragment warto przytoczyć i z uwagą się nad nim zastanowić: Potrzeba wroga, żeby lud nie tracił nadziei. Ktoś powiedział, że patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaków; ludzie bez zasad moralnych zwykle owijają się sztandarem, a bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści – na nienawiści wobec tych, którzy są inni. Należy podsycać nienawiść, jest cnotą obywatelską. Wróg to przyjaciel ludów. Potrzeba zawsze kogoś, kogo się nienawidzi, by dzięki temu uzasadnić własną nędzę. Nienawiść to prawdziwie pierwotna pasja, anomalię stanowi miłość

Zapewne takich smaczków jest w książce więcej, ale trzeba benedyktyńskiej cierpliwości, żeby wyłowić je z letniej zupy. Wielka szkoda, ale obawiam się, czy to nie jest już jakaś tendencja w prozie włoskiego pisarza: po genialnym Imieniu róży, po fascynującym Wahadle Foucaulta, po niezwykle inwencyjnej Wyspie dnia poprzedniego Eco opublikował wspierające się historią, ale wartko napisaną powieść Baudolino, po czym już nudnawy i nie pozostający w pamięci Tajemniczy płomień królowej Loany, a teraz wyraźnie jeszcze słabszy Cmentarz w Pradze. Co nie zmienia tego, że ma Eco rację mówiąc na jednej z konferencji prasowych, że nie wierzy w spiskową teorię dziejów, tyko – w spiskową praktykę dziejów. I może właśnie ta praktyka stanowi o obrzydliwości współczesnej historii.