Bóg urojony okładkaMaciej Pinkwart

Bóg urojony i Dawkins rzeczywisty

 

Książka Richarda Dawkinsa Bóg urojony nie jest najnowsza (2008), przeleżała też dobrą chwilę po zakupie u mnie na półce, a potem jej lektura, przy moim systemie pracy, też jakiś czas potrwała, czemu sprzyjała spora (520 stron) objętość dzieła. Ale życiowe podsumowanie wieloletniej pracy badawczej i popularyzatorskiej wybitnego przyrodnika i szermierza ewolucyjnej koncepcji rozwoju świata warta jest trudu przeczytania, i to niezależnie od tego, jakie emocje wzbudzają w nas poglądy nonkonformistycznego brytyjskiego autora. Trud to zresztą niezbyt wielki, bo Dawkins to pisarz znakomity, a poruszane przezeń tematy należą do czołowych zagadnień współczesnego świata i dotyczą w zasadzie każdego człowieka. Pytania w kwestiach ontologicznych zadają sobie od wieków wszyscy myślący ludzie, rozważają je filozofowie, a niektóre grupy społeczne uczyniły sobie z nich zawód. I żyją z tym całkiem nieźle, albo na nie odpowiadając, albo unikając odpowiedzi.

Skąd przyszliśmy? Dokąd zmierzamy? Co powoduje naszym postępowaniem? Czy śmierć jest nieuchronnym końcem? Co po nas zostaje? Czym jest moralność?

I najważniejsze - czy Bóg istnieje?

Dawkins, przez znaczną część światowej opinii publicznej traktowany jak "osobisty wróg pana Boga" poświęca tym zagadnieniom wszystkie swoje publikacje, a jego sława naukowa może nieco ustępuje zdolnościom pisarskim, jako że - jeśli mogę się wypowiadać w tak specjalistycznej materii - w swym pisarstwie posiłkuje się raczej literaturą przedmiotu lub analizami intelektualnymi, niż wynikami swoich badań. Zresztą na pewnym poziomie spekulatywności nie stanowi to większej różnicy: dość przywołać tu publikacje Feynmana czy Stephena Hawkinga. Z tym ostatnim Dawkins jest zresztą często porównywany.

Nie zamierzam tu streszczać książki Bóg urojony, ani recenzować poglądów Dawkinsa, doskonale zresztą znanych we współczesnym świecie intelektualnym, zresztą tytuł książki referuje je jednoznacznie. Może - jak na mój gust - zbyt jednoznacznie. Mam tu na myśli jedynie kwestię warsztatową: kto by z zaciekawieniem czytał kryminał, w którego tytule wymienione byłoby nazwisko osoby, aresztowanej w rozdziale ostatnim?

Jednakże, nie jest to wynik ani pochopności, ani omyłki. O, nie – nie myli się mistrz taki, bowiem tytuł egzemplifikuje przede wszystkim intencje Dawkinsa, który chce wszystkich czytelników przekonać do swoich racji już od początku lektury i zaciągnąć cały świat pod sztandary ateizmu. O tym, że zadanie to jest trudne, jeśli nie niemożliwe, autor wie doskonale, bo przez kilkadziesiąt lat, w czasie których próbuje przekonać świat do swych poglądów, dorobił się już całego legionu zdeklarowanych wrogów, obrzucających go publicznymi słowami, zamawiających dlań najwykwintniejsze męki piekielne czy odmawiającym mu po prostu prawa do pisania tych opinii, których oni nie podzielają. Te partie książki czyta się zresztą znakomicie, jako że co najmniej tyle samo miejsca, co nieistniejącemu Bogu poświęca Dawkins sobie, co w końcu jest dobrym prawem znanego autora. Przyznam, że nie irytuje mnie to ani trochę: wiemy przecież doskonale, że jeśli autor publikacji jest jednocześnie kreatorem pewnych zdarzeń z tego zakresu wiedzy, którą opisuje, dylemat Filozofa z “Rejsu”, usiłującego pokonać przestrzeń między twórcą a tworzywem, jest dlań chlebem codziennym. I jeśli przy tym smutno się uśmiecham, to dlatego, że pod realia świata Zachodniego, w którym Dawkins szerzy swój ateizm usiłuję podłożyć sytuację w Polsce – i przyznam, nie starcza mi wyobraźni. W naszym kraju najbardziej fundamentalistyczne poglądy religianckie mają prawo (a niekiedy nawet obowiązek...) egzystować w przestrzeni publicznej i politycznej bez żadnych zahamowań, zaś poglądy racjonalistyczne spychane są w niszową przestrzeń, zajmowaną przez komuchów, zboczeńców, ekscentryków i Jerzego Urbana.

Zdaje się, z tym samym problemem borykał się także doskonały tłumacz dzieła Dawkinsa – Piotr J. Szwajcer, którego aktywna translacja co i raz prowadzi nas w stronę porównań z sytuacją polską – i tam utyka bezradnie, bowiem dla uwzględnienia realiów polskich trzeba by w zasadzie napisać nową książkę i nie mógłby tego uczynić Richard Dawkins, wychowany i wykształcony w Anglii, a działający głównie w anglosaskim obszarze kulturowym.

Trudności w nadążeniu za myślą autora powiększa fakt, iż na tarczach strzelniczych Dawkins umieszcza nie tylko Boga (każdego Boga), ale także Kościół (każdy Kościół), kler i wyznawców. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że są to różne obszary i rozmaite rodzaje polemiki, ale nie zawsze wyraźnie to rozgranicza. Rozprawiwszy się ze wszystkimi rzekomymi dowodami na istnienie Boga, usytuowawszy Kościół w sferze zawodowej i psychologicznej, staje Dawkins przed nierozwiązywalnym problemem wyznawców, którzy nawet doskonale znając naukowy punkt widzenia, ba! – niekiedy w pełni go aprobując, chcą pozostać przy teizmie, argumentując to tym, że wiara i wiedza to sprawy z różnych półek i powinny być porównywane. A gdy do tego dojdzie jeszcze kwestia tradycji, kultury i… nadziei, nawet ateistom wypadnie machnąć na nich ręką, stwierdzając: Bóg z nimi…

Zatoczywszy wielkie koło po pół tysiącu stron Dawkinsowego Boga urojonego powracamy przeto do punktu wyjścia stwierdzając, że jeśli nawet Bóg nie istnieje, to istnieje wiara, częstokroć nie związana z faktem aprobowania osobowego Boga. No, bo jeśli całe wieki pod realnymi sztandarami wiary wyznawcy różnych Bogów wojowali ze sobą, to w domyśle mieli przecież argument, że wojują z prawdziwymi wyznawcami fałszywego Boga. Z tym zjawiskiem zaś nie poradzi sobie nawet wyposażony w najlepsze naukowe argumenty ateizm.

W kilku miejscach swojego dzieła Richard Dawkins stwierdza:  Bóg prawie na pewno nie istnieje. Przyznam, że w tych momentach mnie, jako czytelnikowi opadają ręce: to prawie dezawuuje cały wywód autora, bo w zasadzie ma pełnić funkcję polisy ubezpieczeniowej: a nuż coś przegapiłem? Może jutro przyniesie inne fakty, które każą nam całe dotychczasowe rozumowanie wyrzucić do śmieci? Cóż można powiedzieć w takiej sytuacji? Chyba jedynie przyjąć oportunistyczne założenie Blaise Pascala: warto wierzyć w Boga, bo jeśli Bóg nie istnieje, to i tak się o tym nie przekonamy, a jeśli istnieje, to zostaniemy wynagrodzeni. Aczkolwiek Dawkins przekonywująco tłumaczy, że wiara – taka czy inna – nie jest samodzielnym wyborem człowieka, że zwykle jest mu wpojona przez czynniki zewnętrzne. Przeto przyjmując koniunkturalnie założenie Pascala, jeśli nie wierzymy, to skłamiemy wobec siebie, zatem nie możemy być za to nagrodzeni. Jeśli wierzymy, to żadne założenia nie są nam potrzebne.

Być może Bóg nie istnieje. Ale inspiratywna rola Boga, religii, wiary a nawet Kościoła dla kultury i twórczości istnieje na pewno. Istnieje także destruktywna rola tych czynników w życiu ludzkości, tylko że winę za to ponosi nie żaden Bóg, tylko zawsze człowiek. No i, chwała Bogu, istnieje też Dawkins, z którym można się zgadzać lub nie, ale trzeba go przeczytać.

 

------------------------------

 

Richard Dawkins, Bóg urojony, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2008, stron 520, tłumaczenie  Piotr J. Szwajcer.