Maciej Pinkwart

Barwy wojenne

 

Dlaczego piszemy? Dlaczego przy pomocy czegoś tak ulotnego, jak słowa, usiłujemy uchwycić istniejącą rzeczywistość, przekształcić ja, bądź wykreować własną? Dlaczego fotografujemy, malujemy, komponujemy? Czy chęć zostawienia po sobie śladu jest naprawdę aż tak ważna? Ślady zostawiły po sobie nawet dinozaury, i to tak trwałe, że teraz, po 100 milionach lat, analizujemy je i podziwiamy. A przecież dinozaury, które je zostawiły, wcale się o to nie starały. Co więcej – z takiego śladu nie wynika nic dla nich, zwłaszcza, że nie żyją nie tylko one, ale i ich cały gatunek...

Co zostanie z nas, ludzi, za 100 milionów lat?

Jest w filmie Uwierz w ducha taka scena, w której duch Sama Wheata (Patrick Swayze) na opuszczonej stacji metra usiłuje popchnąć palcem malutki kapsel od piwa. I mimo, że – zdawałoby się – wkłada w to całą siłę, kapsel ani drgnie... Bo siła Sama jest niematerialna i pochodzi z tamtego świata, a kapsel jest materialny. Więc dlaczego piszemy? Skąd w nas ta nieracjonalna wiara, że siłą twórczego ducha poruszymy choć jakiś kapsel?

Najrozsądniej byłoby przyjąć, że robimy to dla siebie. Że po prostu chcemy coś uzewnętrznić, co wiemy, o czym myślimy, co w nas siedzi i musimy to wypowiedzieć, dla higieny psychicznej. Jak jedna z moich ulubionych uczennic, Justyna, która będąc bodaj w czwartej klasie, na lekcji literatury wskoczyła na szkolną ławkę i niemal wsadzając mi rękę do oka, krzyczała:

- Proszę pana, proszę pana, ja muszę coś powiedzieć, bo inaczej pęknę!

Teraz jest na lingwistyce stosowanej na UJ, specjalizuje się w iberystyce i pewno już wie, że jak się ma coś do powiedzenia, to mimo wszystko trzeba to powiedzieć. Mimo że kapsel na początku ani drgnie...

Arturo Pérez-Reverte z pewnością ma coś do powiedzenia i umie to robić. Od pierwszej jego powieści, którą czytałem – była to Ostatnia walka templariusza – po ostatnią, o tytule Batalista – zaciekawia, irytuje, zachwyca. Jeden z najpoczytniejszych pisarzy europejskich znów stawia przed sobą i przed nami kilka najważniejszych pytań i, jak zwykle, znów nie daje na nie odpowiedzi...

Reverte, uwodzący nas od czasu do czasu powieściami, które mają niejako charakter historycznych kryminałów zwykle całkowicie fantastycznych, choć realistycznie przedstawionych, teraz sięga do spraw współczesnych, dziejących się w naszych czasach, zaledwie kilka lat temu i w których sam brał udział. Raz już zachwycałem się taką powieścią – było to Terytorium Komanczów, opowieść o wojnie na Bałkanach, w której hiszpański pisarz brał udział jako korespondent wojenny. W powieści Batalista bohaterem jest hiszpański fotograf prasowy, laureat dziesiątków prestiżowych nagród, który fotografował wszystkie wojny, dziejące się w naszych czasach, od Vukovaru po Biafrę, od Kambodży po Wenezuelę. Fotograf ten, na skutek psychicznego zatrucia adrenaliną, wywołanego śmiercią ukochanej osoby, wycofuje się z zawodu i kupiwszy opuszczoną wieżę nad morzem, wraca do swej dawnej profesji malarza i stara się namalować wielki, barwny fresk, będący syntetycznym wizerunkiem wszystkich wojen. I wtedy przychodzi do niego Chorwat, który został przezeń sfotografowany w czasie działań wojennych. Za zdjęcie to reporter zdobył wielką nagrodę, a Chorwat, rozpoznany przez Serbów trafił na tortury do obozu jenieckiego, zaś jego żonę – skądinąd Serbkę – wielokrotnie zgwałcono i bestialsko zabito wraz malutkim synem. Być może sprawy potoczyłyby się tak samo bez tej fotografii, ale faktem jest, że zdjęcie ogłosiły wszystkie ważne pisma i obejrzeli je wszyscy wrogowie. I teraz Ivo Marković przychodzi do Andrésa Faulquesa, żeby go zabić.

To doskonała książka, ale bardzo przykra. Nie tylko dlatego że spokojnie, tonem beznamiętnej narracji opowiada o drastycznych okrucieństwach, które wyrządzają sobie ludzie, do niedawna będący spokojnymi sąsiadami. Także i dlatego, że otwiera nam oczy na wielkie oszustwo, które dzieje się na naszych oczach i niejako z naszym przyzwoleniem. Otóż dajemy sobie wmawiać, że od 1945 r. czyli przez przeszło 60 lat żyjemy w pokoju, że dzięki mądrej polityce rozmaitych przywódców, dzięki równowadze sił, czy może dzięki opatrzności nie ma już wojen. Co prawda zdarzają się lokalne konflikty, ale gdzieś daleko, w krajach, które w zasadzie same sobie na to zasłużyły, przez swoje barbarzyństwo. Robią sobie krzywdę, ale w zasadzie co to nas obchodzi.... Byle polska wieś spokojna...

A to nieprawda. To wszystko w naszym globalnym świecie dzieje się tuż obok. Do najkrwawszych wojen mamy ledwie kilka godzin samolotem, a telewizja CNN i tak dotrze z tymi wiadomościami do naszych domów i pokaże nam śmierć na żywo. Codziennie tysiące osób są mordowane dzięki usilnym staraniom swoich bliźnich, zawsze w imię jakichś tam zasad, ideałów, czy po prostu dlatego, że są inni. Mówią innym językiem, modlą się inaczej lub wcale, mieszkają w innej wiosce, albo po drugiej stronie drogi... Są bogatsi, lub biedniejsi, albo tak samo nędzni jak my. I tego żniwa masowej śmierci na dobrą sprawę nie da się usprawiedliwić szaleństwem wodzów, bezwzględnością polityków, walczących o władzę lub dobra materialne, ideami lebensraumu czy dżihadu. Ta śmierć, ta wojna, ta dążność do zabijania jest w nas, i wystarczy tylko sprzyjająca okoliczność, wystarczy czyjś krzyk lub przyzwolenie, by Goyowskie demony wojny wyrwały się na wolność i zaczęły siać spustoszenie.

Faulques i jego dziewczyna, także fotoreporterka, odkrywają w byłej Jugosławii wioskę Dragovac, w której przed wojną – tą wojną, bałkańską – spokojnie mieszkali obok siebie Serbowie i Chorwaci. I któregoś dnia ci Chorwaci, setka osób, po prostu znika. Każdy z ich dawnych sąsiadów twierdzi, że nie wie o nich nic – nie wie gdzie się podziali, gdzie mieszkali, czy w ogóle byli kiedykolwiek. Przy wyjeździe z wioski stoi ośrodek sportowy ze świeżo skopaną nawierzchnią boiska. Roznosi się nad nim zapach śmierci. Obok siedzi samotne serbskie dziecko, 8-10-letni chłopiec. Szukacie Chorwatów? Nie ma. Nigdy ich nie znajdziecie – i ten okrutny, pełen satysfakcji uśmiech. Wie. Widział. Jest szczęśliwy.

Książkę czytałem ze złością. Chciałby się co kilka chwil przerwać lekturę i zastanowić nad tym, co autor pisze, nad tym dlaczego jesteśmy tacy podli, dlaczego wojna – zabijanie – okrucieństwo - jest – musi być? – miarą wszechrzeczy, dlaczego to, co najbardziej nieludzkie wydaje się być immanentnym atrybutem człowieka. A jednocześnie – wśród informacji o przysłonach, migawkach, sztuce kadrowania, o farbach i pędzlach - powieść wciąga swoją fabułą, narastającą grozą, którą bohater niejako stara się oswoić, nauczyć się z nią żyć tak, jak nauczył się żyć z wojenną śmiercią, która zabrawszy mu to co najbardziej ukochał, przychodzi teraz po niego samego. Co będzie dalej, za kilka następnych kartek... kilka wojen... kilka lat... kilka chwil życia bohatera... naszego życia....

Nowy Targ, grudzień 2007