Maciej Pinkwart

Lista obecności

 

Niech mi profesor Janusz Degler wybaczy, że jego książkę Obecność Witkacego rekomenduję swoim czytelnikom dopiero teraz, w rok po tym, jak pojawiła się na moim biurku, z przesympatyczną dedykacją od autora. Na krótko przedtem ukazało się nowe wydanie mojego Wariata z Krupówek i nie chciałem jakoś wkładać tych publikacji do jednego koszyka, żeby nie było mi wypomniane przysłowie Król Jagiełło bił Krzyżaki i pan Krupa chciał być taki... Podczytywałem tę książkę pomalutku, w dużych odstępach czasu, bo moja odporność na sprawy związane z Witkacym jest jednak dość ograniczona, ale dzieło wciąż leżało w zasięgu mojej ręki. Dziś minęło tyle czasu, że każda z tych książek żyje własnym życiem, więc pora najwyższa na skierowanie Państwa uwagi na Obecność Witkacego, która powinna znaleźć się w bibliotece każdego fana twórczości Stanisława Ignacego. A może także w bibliotece każdego, kto Witkacego nie cierpi.

Bo i jedni, i drudzy w książce papieża witkacologii znajdą argumenty na rzecz swojego uwielbienia, jak i na rzecz swojej idiosynkrazji. I niejako na odwrót: wielbiciele natrafią na przykłady, osłabiające ich uwielbienie, a krytycy – na dowody, które może ich skłonią do złagodzenia swoich sądów. Inna rzecz, że dziś jakiekolwiek krytyczne sądy o Witkacym są fi donc, w złym guście. Dość powszechnie uważa się go za geniusza, który urodził się w złym czasie, bo albo wyprzedził swoją epokę, albo się lekko spóźnił, albo urodził się w złym miejscu, bo gdyby przyszło mu żyć we Francji na przykład, to swoimi powieściami zapowiedziałby samego Michela Houellebecqa, a w dziedzinie dramatu Eugène Ionesco musiałby go gonić z zadyszką. Jest uważany za prekursora nowoczesnej fotografii, w dziedzinie polityki traktuje się go za wybitnego profetę, zaś dzięki jego wizjom społecznym Witkacy mógłby w swym antykomunizmie zostać wpisany na sztandary polskiej prawicy. Ale jednocześnie drwiny z arystokracji mogłyby go umieścić na sztandarach lewicy. A nawet skrajni ekstremiści z prawa i z lewa mogliby wyszperać w jego pisarstwie rozmaite wzmianki o Stalinie i Hitlerze, które wzięliby za swoje. Zapisują go w swoje szeregi turyści, taternicy i narciarze, higieniści zachwycają się jego zamiłowaniem do czystości, a entuzjaści dragów z zachwytem będą czytać jego opisy seansów narkotycznych. Entuzjaści wolnej miłości będą na jej rzecz argumentować listą jego licznych i ważnych dla twórczości kochanek, a zwolennicy trwałości małżeństwa przytoczą jego niechęć do rozwodów. Opinie na temat jego malarstwa i filozofii raczej traktowane są w kategoriach dekoracji scenicznych, w których porusza się jego barwna postać. To, co dzisiejszym apologetom nie pasuje – jest dyskretnie przemilczane, albo traktowane z przymrużeniem oka, jako niewinne witkacowskie szpryngle. Ale najczęściej obowiązuje u nas opinia Jerzego Giedroycia, który już w 1954 r. w liście do Stefana Kisielewskiego pisał, że w ogóle nie zdajemy sobie sprawy, w jak wielu rzeczach Witkiewicz był prekursorem.

Zazwyczaj człowiek, którego dzieło trafia do wszystkich, tak naprawdę przez swój wszystkoizm nie trafia do nikogo – z Witkacym jest inaczej. Witkacy tak naprawdę nie trafia do nikogo – bo nie taki jest zamysł jego twórczości. Ale, przez ten dystans w stosunku do przyziemnej rzeczywistości, który jednak daje się bardzo wyraźnie zaobserwować, trafia do wszystkich, bo pozostawia wszystkim dozwolony margines na własną interpretację. Ale jakże prawdziwy z dzisiejszego punktu widzenia jest smutny wierszyk Witkacego, przez który i ja skłonny byłbym przydać mu cech proroczych:

Nie zabrną me twory popod żadne strzechy,

Bo wtedy, na szczęście, żadnych strzech nie będzie,

W ogóle z tego żadnej nie będzie uciechy,

I tylko świństwo równomiernie rozpełznie się wszędzie…

I o prawie wszystkim tym – a także o wielu innych sprawach – pisze Janusz Degler w swojej książce. Bo Obecność Witkacego to przede wszystkim antologia ważnych, publikowanych wcześniej, a dziś już mało dostępnych artykułów profesora, umieszczanych w czasopismach fachowych i analizujących rozmaite dziedziny twórczości jego bohatera, a także ukazujących mało, albo w ogóle nieznane fragmenty biografii Witkacego.

Nie ma co oczekiwać w tej książce obiektywizmu w odniesieniu do Stanisława Ignacego Witkiewicza, ale – niech mi tego Janusz Degler nie ma za złe – profesor jest nie tylko badaczem, ale i entuzjastą Witkacego. Owszem, niejednokrotnie słuchając jego opowieści pokładałem się ze śmiechu z prezentowanych przez niego anegdot, facecji i żartów na temat jego bohatera, jednak były to dowcipy niejako ocieplające wizerunek i przybliżające jego niełatwy przecież życiorys i twórczość.

I bardzo dobrze. Przynajmniej wiemy, czego się trzymać. Inna rzecz, że witkacolodzy są szalenie drażliwi i niemal agresywni wobec tych, którzy do ich bohatera nie podchodzą na kolanach: pamiętam, ile razy musiałem się tłumaczyć z tego, że swojej książce o Stanisławie Ignacym w Zakopanem nadałem tytuł Wariat z Krupówek, bo to jakoby powielało z gruntu fałszywą interpretację zachowań Witkacego, dezawuując tego świeckiego polskiego świętego. Na spotkaniach autorskich rozbrajałem te wymierzone we mnie ataki wybierając sobie wśród publiczności jakąś panią i mówiąc jej: czy obraziłaby się pani, jakbym jej powiedział: kocham cię jak wariat?

Wydany w ubiegłym roku tom Obecność Witkacego Janusza Deglera obejmuje 33 teksty, pochodzące z wcześniejszych publikacji z lat 1973-2020 (artykuły, rozprawy, referaty, wstępy do innych publikacji) oraz dwa teksty publikowane po raz pierwszy – oba dotyczą tzw. pogrzebu Witkacego na Pęksowym Brzyzku i ekshumacji pochowanych tam prochów.

Teksty pogrupowane są nie chronologicznie, tylko tematycznie, w siedem rozdziałów, a towarzyszy im sto kilkadziesiąt ilustracji, przeważnie czarno białych (także czarno białe są reprodukcje kolorowych pasteli Witkacego) i trzy wkładki ilustracji kolorowych.

Wstęp – a właściwie tekst pt. Zamiast wstępu prezentuje w ogromnym skrócie to, co może dla mnie najciekawsze: jak zaczęły się i rozwijały związki autora z Witkacym. Autor Obecności... jest jednym z nielicznych autorytetów w branży witkacologicznej, który znając sprawy i dzieła autora Szewców pewno najlepiej na świecie, niekiedy pisze o Witkiewiczu cum grano salis, delikatnie żartując z jego ciągłej obecności w naszym – a przede wszystkim jego – życiu. Jak przy opisie wydarzenia z 1973 roku, kiedy to Janusz Degler poszedł do teatru i jego pozostawiona w szatni teczka z materiałami witkacologicznymi została zabrana przez mężczyznę, którego szatniarka rozpoznała na zdjęciu. Był to, oczywiście, sam Witkacy, który kilkakrotnie robił podobno takie pośmiertne szpryngle piszącym o nim ludziom. Potwierdzam, sam tego też kilkakrotnie doświadczyłem, mimo że nie mam się za witkacologa, a nawet nie próbowałem się dostać do owej dość hermetycznie zamkniętej piaskownicy.

Znając Janusza Deglera już blisko 40 lat zawsze mam poczucie tego, że ukrywa się on w księżycowym cieniu swojego bohatera, który przyćmił go całkowicie i próbował odebrać mu to, co może najciekawsze: własną osobowość autora. Ale na szczęście styl pisarski Janusza Deglera sprawia, że jest on nie tylko relatorem opowieści o Witkacym i pozwala obcować z tym wybitnym, erudycyjnym i dowcipnym naukowcem – nie tylko badaczem i edytorem, ale także świetnym pisarzem i przesympatycznym człowiekiem.

---------------------------------

Janusz Degler, Obecność Witkacego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, 797 stron.

 

29 grudnia 2024