Maciej
Pinkwart
Nasza Grecja
Grecja to najpopularniejszy kierunek wakacyjnych wyjazdów Polaków. Jest blisko:
niewiele ponad dwie godziny lotu i już jesteśmy nawet na najdalej na południe
wysuniętej Krecie, stosunkowo tanio, spokojnie i sympatycznie, w dodatku premier
Grecji Kiriakos Mitsodakis jest wykształconym dyplomatą, bankowcem i lotnikiem.
I jest żonaty z Marewą z domu Grabowską, wnuczką pochodzącego z Polski
aptekarza. Choć większość polskich bywalców Grecji nie zna greckiego, co
najwyżej operując trzema słowami: kalimera, parakalo i
efcharisto – ze zdziwieniem odnajduje w greczyźnie mnóstwo śladów, znanych w
języku polskim. Nie jesteśmy w tym wyjątkowi: większość języków europejskich
jest mocno zakorzeniona w antyku: greckie pojęcia, zwykle za pośrednictwem
rzymskiej łaciny, rozprzestrzeniły się wszędzie tam, gdzie dotarła kultura
grecka. To znaczy – prawie wszędzie w Europie.
Marek Węcowski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, badacz antyku o
międzynarodowej sławie, w swojej książce Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy
(nominowanej w tym roku do Nagrody Nike) pokazuje nam, że Grecja w „swoich”
czasach sięgała daleko od ateńskiego Akropolu czy kreteńskiej Aptery: gdy
jedziemy do Barcelony czy na Lazurowe Wybrzeże, na Sycylię, do południowych
Włoch, do północnej Afryki, do Bułgarii, do Turcji, Albanii czy Gruzji i – do
niedawna – na Krym – zawsze jedziemy do Grecji. Bo wszędzie tam byli Grecy,
tworzyli świątynie i biblioteki, myśleli nad istotą życia i zapisywali historię.
Był zresztą czas, gdy podbiwszy Greków, Macedończyk Aleksander, trafnie zwany
Wielkim, rozciągnął granice swego imperium od Libii po Indie. Panując nad
Grecją, panował nad całym ówczesnym cywilizowanym światem. Dziś wiemy, że
cywilizowany świat rozciągał się jeszcze daleko na wschód od rzeki Indus i na
południe od piramid.
Grecja… Takiego państwa do niedawna w ogóle nie było. Na terenie dzisiejszej
Hellady w starożytności było tysiące miast (poleis) i osad, rządzonych
przez królów i strategów, często walczących ze sobą krwawo przez
dziesięciolecia, żeby potem zawrzeć „wieczny” sojusz, sprzymierzając się
przeciwko innym miastom i osadom. Pamiętamy (no, nie wiem…) historie wojen
między Ateńczykami a Spartanami, ale i jedni i drudzy stając przeciwko sobie,
niejako po drodze pokonywali albo jednali sobie poparcie innych mieszkańców,
którzy w zasadzie nigdy nie nazywali siebie Grekami. Trzecią potęgą w Grecji
kontynentalnej był Korynt, który dziś znamy głównie z malowniczego kanału,
oddzielającego Bałkany od Peloponezu. Czwartą – Teby, przeniesione do
nieśmiertelności przez literaturę, opisującą w zasadzie jeden okres – czasy
mitycznego króla Lajosa i jego żony Jokasty, Edypa, Polinejka, Kreona i
Antygony, i walki siedmiu królów przeciw Tebom. Wszystko to znamy (no, nie
wiem…) z tragedii Sofoklesa, Ajschylosa i Eurypidesa. Z założonego przez
wojowniczych Dorów państwa Lacedemońskiego ze stolicą w Sparcie została mizerna
miejscowość z kilkoma ruinami i odkopywanym dopiero teraz pałacem, który uznaje
się, że mógł być siedzibą Menelaosa, najsłynniejszego rogacza świata, od którego
żona Helena uciekła z księciem trojańskim Parysem. O Troi jeszcze będzie.
I dopiero w XIX wieku, w 1830 roku Grecy przy pomocy Anglii, Francji i Rosji
wyzwolili się spod jarzma tureckiego i powstało królestwo Grecji. Grecy? W
starożytności tereny te zamieszkiwali Minojczycy, Jonowie, Dorowie, Achajowie,
Beoci, Eolowie, Tessalczycy, Macedończycy… Sami siebie, gdy już zaczęli
dostrzegać wspólnotę kulturową i językową, najczęściej nazywali Hellenami, a
rozległy obszar, na którym mieszkali – Helladą. Byli, owszem, i Grecy – plemię
Graików (Γραικός) w Beocji, którzy w czasach po wojnie trojańskiej
wyemigrowali do Italii i tam zaczęła się łacińska kariera nazwy ich ojczyzny –
Graecia. Dla dodatkowej komplikacji dodajmy, że Grekami przez
wiele stuleci nazywano prawosławnych mieszkańców cesarstwa wschodnio-rzymskiego.
Bizancjum zaś uważało się za spadkobiercę podbitego przez barbarzyńców Rzymu i
jego obywatele byli nazywani przez Arabów rzymianami.
A więc nie nazwa i nie wspólna władza stanowiła o ważności społeczności
Hellenów, tylko historia, tradycja, religia (w pewnym stopniu), kultura i język.
Żaden kraj – dobrze, obszar geograficzny – nie zostawił światu tak wiele dzieł
literackich, filozoficznych, naukowych i pojęć politycznych jak Grecja
(pozostańmy przy tej nazwie). Wśród tych pojęć zapewne najważniejsze jest
pojęcie demokracji, które nieodmiennie łączymy z Atenami i ich systemem
politycznej władzy. Jak ateńska demokracja ewoluowała, jak była stosowana w
praktyce za czasów najwybitniejszych jej przywódców – to może najciekawsza i
najważniejsza część książki Marka Węcowskiego. Zadziwiające, jak mało ówczesna
demokracja miała wspólnego ze współczesnym desygnatem tego pojęcia – a zarazem,
jak bardzo była rewolucyjna w stosunku do innych systemów, obowiązujących w
tamtych czasach, także na innych terenach greckich. I jak bardzo wiele jej
zawdzięczamy i dziś. Demokracja ateńska przestrzega nas także i przed tym, do
czego może doprowadzić jej nieumiejętne stosowanie – przez oświeconą,
pseudodemokratyczną despotią. Autor nie używa pojęcie demokratura, ale
refleksje na ten temat we współczesnych czasach nasuwają się same.
Grecja uczy nas także i tego, że w każdych czasach, także w czasach rządów
demokratycznych, jest jakaś władza, choćby tylko administracyjna i choćby tylko
rządząca przez kilku- czy kilkunastomiesięczne kadencje. W każdej sytuacji
ogromna rola przypada elitom intelektualnym: według Greków rolą tą było
patrzenie władzy na ręce i podważanie jej dobrego samopoczucia. To powinność
ryzykowna: nie tylko dziś, także w czasach antycznych władza, choć najczęściej
sama wywodziła się z jakichś elit, krytyki, a nawet niewystarczającej aprobaty
nie lubi, co może się skończyć kiepsko dla elitariuszy: zakazem pełnienia
funkcji, konfiskatą mienia, wygnaniem poza polis czy zgoła odesłaniem do
Hadesu. Niemniej jednak, bez takich mechanizmów kontrolnych, demokracja nie
przetrwa, a dla wyłonionych w procesie demokratycznym hegemonów też może się
skończyć kiepsko, przy czym Mojry są dla nich jeszcze mniej życzliwe niż dla
elit intelektualnych.
Mówiłem o wojnie trojańskiej i jej opisie literackim. Iliady nie lubię w
żadnym z polskich przekładów, ale główne pretensje mam do Homera, który w tej
wielkiej epopei opisał zaledwie 49 dni z ostatniego roku trwającego 10 lat
oblężenia grodu nad Skamandrem. Trojan, zamieszkujących miasto założone przez
wiekami przez emigrantów z terenów greckich, atakują Achajowie, dowodzeni przez
króla Myken Agamemnona, brata porzuconego przez piękną Helena króla Sparty,
Menelaosa. Dajcie spokój Homerowi (który może nawet w ogóle nie istniał, choć
wiadomo, że był ślepy…), Wergiliuszowi i wielu innym starożytnym pisarzom, tylko
przeczytajcie absolutnie rewelacyjną Pieśń o Troi australijskiej pisarki
Colleen McCullough (napisała też Ptaki ciernistych krzewów). Tam o tej
wojnie i jej uczestnikach jest wszystko i to podane w kapitalnym sosie
literackim, z przyprawami.
Ale nie to jest w tej chwili najważniejsze: uważamy Homera za twórcę literatury
greckiej, a może nawet światowej. A co od niego i innych opisujących trojańskie
zmagania pisarzy wiemy o bohaterach tej wojny? Choć imiona walczących pod Troją
Achajów przeszły do nieśmiertelności (do niedawna każdy absolwent liceum
wiedział, kim był Achilles, Odyseusz, Agamemnon, Ajaks Wielki i Mały, Patrokles,
Nestor), to jednak byli oni, przy całej swej sławie, ludźmi małostkowymi,
kłótliwymi, spierającymi się o drobnostki, bez większej wartości moralnej czy
intelektualnej. Natomiast symbolami dzielności, prawości, miłości i patriotyzmu
stali się Trojanie: król Priam i jego żona Hekuba, syn Hektor i córka Kasandra,
kapłan Laokoon. U Sienkiewicza „mały rycerz” Michał Wołodyjowski nazywany jest
kamienieckim Hektorem, bo był waleczny, uczciwy i honorowy. Nieco podławy
wśród Trojan jest tylko młodszy z synów Priama, piękny lekkoduch Parys, ale –
wiadomo! – to bez babe.
Czyli przedstawiciele elity greckiej prezentując literacką wersją wojny z
zagraniczną osadą to w Trojanach upatrują ważnych wzorców osobowych, rodaków zaś
przestrzegają przed wewnętrznymi kłótniami Achajów, ich małostkowością,
egotyzmem…
Może najciekawsza jest ostatnia część książki, gdzie Marek Węcowski, na
podstawie fragmentów Wojny peloponeskiej Tukitydesa (dzieło z V w p.n.e.)
analizuje przyczyny, przebieg i ewentualne konsekwencje barbarzyńskiej napaści
Rosji na Ukrainę. Nie ze wszystkim trzeba się zgodzić, ale wszystko warto
przemyśleć.
--------------------------
Marek Węcowski, Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy, Wydawnictwo
„Iskry”, Warszawa 2023, 287 stron