Maciej
Pinkwart
Paderewski drobnym drukiem
Człowiek uczy się przez całe życie, i umiera głupi…
Ten banał powtarzamy sobie zazwyczaj wtedy, kiedy zaskoczy nas jakaś nowa
informacja w dziedzinie, którą – zdałoby się – poznaliśmy na tyle dobrze, że
(przynajmniej sami dla siebie) jesteśmy w niej ekspertami. Ale nie powinniśmy –
w większości przypadków – za taką konstatację swojej niewystarczającej wiedzy
obwiniać tylko siebie, bowiem wiedza to nie jakiś dawno temu wykuty monolit,
który wystarczy odkryć i już będziemy po wieczne czasy specjalistami w jakiejś
dziedzinie. To raczej wielkie jezioro, do którego wciąż napływają strumienie
nowych wiadomości, a wypływają potoki informacji niepełnych, błędnych czy
zdezaktualizowanych.
Ostatnie lata przyniosły ogromne zmiany w dziedzinie biografistyki, głównie
dzięki publikacji opasłych tomów prywatnej korespondencji rozmaitych polskich
Wielkich. Dla mnie pierwszym takim szokiem korespondencyjnym była monumentalna
praca Teresy Chylińskiej, która przez kilkanaście lat opracowywała listy Karola
Szymanowskiego, do niego i o nim, wydane w latach 1982-2002 w piętnastu opasłych
tomach przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne z kapitalnym komentarzem tej
najwybitniejszej znawczyni biografii autora Harnasi. Ale i tu obowiązuje
zasada jeziora wiedzy: czas minął, książki na rynku od dawna nie ma, więc warto
by publikację tę wznowić, aktualizując ów komentarz, usuwając drobne
nieścisłości i uzupełnić informacje.
Dla mnie największym zaskoczeniem i źródłem nowej wiedzy była zebrana w
czternastu tomach i wydana w latach 1977-2009 korespondencja Henryka
Sienkiewicza, po przeczytaniu której wizerunek pocieszyciela serc polskich
ukazał mi się w zupełnie innym świetle niż dotąd. Podobnie lektura listów
Stefana Żeromskiego, opublikowanych w latach 2001-2008: dopiero ona w zasadzie
zdejmuje pisarza z piedestału i pokazuje go jako człowieka.
Epistolografia bowiem jest najciekawszym źródłem wiedzy i – paradoksalnie –
źródłem najbardziej obiektywnym. Bo choć w listach często podkoloryzowujemy
swoje postępowanie i swoją osobę, to jednak zazwyczaj fakty opisujemy
prawdziwie, komentarz pokazuje nas od prawdziwej strony, a opisywane przecież
nie sub specie aeternitatis, tylko tu i teraz rzeczy są ciekawsze niż
retrospektywne wspomnienia czy biografie zewnętrzne. Z korespondencją jednak
jest tak, że rzadko kiedy adresaci mają świadomość tego, że list kiedyś może
stać się ważnym dokumentem, a osoba, która go napisała – lub otrzymała – będzie
tak ważna, iż jej korespondencja może trafić do muzeum, albo stać się treścią
książki. Stąd też czasem luki w korespondencji, bo list wyścielił dno śmiecia z
papierami, albo posłużył jako podpałka do drewna w kominku. I wtedy dla biografa
robi się kłopot.
Narodowy Instytut Fryderyka Chopina wydał grubą książkę, zawierającą listy
Ignacego Jana Paderewskiego, jakie mistrz pisał do swojego ojca oraz Heleny
Górskiej, która z czasem stała się Heleną Paderewską. Publikacja ukazała się w
2018 roku, ale dopiero teraz się o niej dowiedziałem i ją przeczytałem. Opasłe
tomisko (582 strony sporego formatu – 19 x 25 cm) jest wydane elegancko i
artystycznie, ale czyta się fatalnie: szare, niewielkie czcionki na kremowym
tle, niewyraźne ilustracje, komentarze lapidarne i nie zawsze objaśniające
szczegółowo interesujące problemy (a niekiedy wręcz je pomijające), numery stron
mikroskopijne, do czytania przez lupę. W lekturze pomagają dobre i przydatne
indeksy.
Okres, obejmowany przez zawartą w publikacji korespondencję to czasy niezwykle
ciekawe i ważne – i dla kariery Paderewskiego, i dla losów Polski, i dla czegoś,
co mnie w tym interesowało szczególnie – związków muzyka z Zakopanem i Tatrami.
Niestety, zarówno niekompletność korespondencji, jak i ograniczenie się tylko do
pokazania jednej strony – listów Paderewskiego do wymienionych w tytule osób
poznanie nawet tego tematu w zasadzie mocno ogranicza. Jednak nieco nowych
wiadomości korespondencja owa przynosi, a nawet zmienia naszą wiedzę, którą
mieliśmy przedtem.
Od lat czytaliśmy (i pisaliśmy…), że Paderewski pierwszy raz był w Zakopanem za
namową doktora Tytusa Chałubińskiego w 1883 r., wtedy też stworzył opracowanie
kilku melodii góralskich na fortepian na cztery ręce, parę z nich opracował w
układzie na fortepian solo i występował z nimi w Dworcu Tatrzańskim. A rok
później był na otwarciu Modrzejowa, gdzie poznał Modrzejewską i skomponował dla
niej słynnego krakowiaka fantastycznego, który zabrzmiał pierwszy raz właśnie w
owym Modrzejowie.
Z opublikowanej właśnie korespondencji dowiadujemy się innej chronologii i innej
sekwencji wydarzeń. Okazuje się bowiem, że pierwszy raz Paderewski był w
Zakopanem w sierpniu 1881 roku, czyli dwa lata wcześniej niż myśleliśmy, niż
czytaliśmy w „Encyklopedii Tatrzańskiej” i innych opracowaniach. Miał wtedy 21
lat. Towarzyszył wówczas skrzypkowi Władysławowi Górskiemu i jego żonie Helenie
i najprawdopodobniej wtedy zawiązał się między nimi romans, zakończony po
latach, jak wiemy, małżeństwem. Chałubiński był wtedy w Zakopanem, więc
prawdopodobnie i z nim się tam Paderewski stykał, ale nie brał z pewnością
udziału w wielkiej fecie, jaka na cześć doktora została zorganizowana w
Kuźnicach przez przyjezdnych i miejscowych – w tym hr. Różę Krasińską - jako że
zabawa ta odbyła się 5 sierpnia 1881, a Paderewski do 8 sierpnia jeszcze był w
Krynicy. Górscy znali Zakopane wcześniej, bo wiemy z korespondencji Stefanii
Estreicherowej, że skrzypek występował w Zakopanem już w sierpniu 1880 r. O
pobycie owym wiemy z listu Paderewskiego, wysłanego z Krakowa 18 sierpnia 1881
do Heleny Górskiej, który to list miał oddać jej w Zakopanem woźnica o nazwisku
Bachleda, jaki dowiózł Paderewskiego do Krakowa furką (kolej połączyła Kraków z
Chabówką dopiero w 1884 r., a z Zakopanem w 1899 r.) i zaraz pod Giewont wracał.
Czy Paderewski występował wtedy pod Giewontem? Raczej nie, w każdym razie
dotychczas o tym nie wiemy.
Rok 1882 Paderewski spędził na studiach w Berlinie, a rok później, w lipcu 1883
roku pojechał z Górskim (który tym razem żonę zostawił w domu) do Szczawnicy
(gdzie występując przed tamtejszą publicznością powodzenia wielkiego nie mieli),
a stamtąd pieniński woźnica zwiózł ich do Szmeksu (czyli dzisiejszego Smokowca),
a potem do Kieżmarku. Górski chciał w Szmeksie zorganizować koncert, ale się nie
udało. Paderewski jest pełen zachwytów dla tatrzańskich widoków w „Górnych
Węgrzech”, jak wówczas nazywano Słowację:
Korzystam z pozwolenia popasających koni, aby się z Panią podzielić wrażeniami,
jakie na mnie ojczyzna Liszta, bryndzy i papryki wywarła.
Poznałem jeden z odległych jej zakątków - kęs gór i lasów przemocą biednym
Słowakom wydarty i szczerze żałuję, że uzurpatorami praojcowie nasi nie byli.
Schmeks jest jedną z najbardziej uroczych miejscowości, jakie moje oczy ciekawe
widziały. Wszystko, czegokolwiek artystyczna chciwość dokonać mogła, napotyka
się tam na każdym niemal kroku. Czy to u podnóża gór, nad brzegami strumyków,
czy wreszcie w świerkowych lasach - wszędzie widzi się piętno umiejętną
wyciśnięte ręką.
A co za widoki! I Jakie powietrze!! Sądzę, że nawet kilkudniowy pobyt w
Schmeksie podziałałby na Schlözera
[Paweł Schlözer, pianista, kolega Paderewskiego z warszawskiego Instytutu
Muzycznego - MP] tak korzystnie, że mógłby drżeć na każde skinienie...
Waruś Józef, woźnica ze Szczawnicy, nie podziela naszego zachwytu. Tam wsi nie
ma, las tylko szumi dokoła, mowa polska nie dźwięczy, nic też dziwnego, że
naszemu góralowi smutno. Mówił nam: „W tym Śmeksie tak brzyćko! Ludzie, jak
wilki, siedzom w lesie. Pojedziem lepi do Zakopanego - tamsik jakoś inacy...”.
W liście do ojca, pisanym już z Zakopanego 3 sierpnia 1883 roku, jeszcze się
zachwyca południową stroną Tatr:
Nie mam słów na opisanie Ci mego zachwytu z powodu licznych, a przepięknych
widoków natury w pobliżu gór tatrzańskich. Węgry mają góry, stepy, lasy, wody -
słowem wszystko. Jak wiesz, nie jestem żarłokiem, a mimo to unosiłem się nad
smakiem ich chleba, mięsa, wina i owoców. Za dwadzieścia centów - 17 kopiejek
podług obecnego kursu, można się upić doskonałym winem.
Rzeczywiście, obaj muzycy pojechali wówczas do Zakopanego. Paderewski ani słowem
nie wspomina o tym, jakoby wyjazd ten był dla niego zaaranżowany przez Tytusa
Chałubińskiego i warszawskiego kompozytora Jana Kleczyńskiego, jak dotychczas
sądziliśmy. Oczywiście, mogło i tak być, że po Szczawnicy i słowackich
uzdrowiskach, skorzystali z wcześniejszego zaproszenia i pojechali do
Zakopanego.
I dalej pisze w tym samym liście do ojca:
W Zakopanem już przed dwu laty byłem, opowiadać więc musiałem o pięknościach
tego niewątpliwie najbardziej czarującego zakątka polskiej ziemi. Dziś tylko
nadmieniam, że tu bawi obecnie najlepsze towarzystwo. Uczonych, literatów i
profesorów krakowskiego i warszawskiego uniwersytetu napotyka się na każdym
kroku. Gdyby nie to, że jeszcze zamierzam na parę tygodni pojechać do Buska,
zabawiłbym tu jeszcze dłużej.
Do tej pory sądziliśmy, że Paderewski, zapoznawszy się w Zakopanem z muzyką
góralską, niektóre jej motywy wykorzystał do skomponowania cyklu Album
tatrzańskie (to album, wówczas był to rzeczownik rodzaju nijakiego)
na fortepian na cztery ręce. Nie mam pojęcia, dlaczego tak uważano – przecież
komponuje się raczej na jeden fortepian i na jedną parę rąk. Teraz, z listu do
ojca, pisanego w Berlinie 2 kwietnia 1884 r., dowiadujemy się, że było inaczej:
W ostatnich czasach miałem propozycję od nowego wydawcy, który chce nabyć moje
Tańce i pieśni tatrzańskie, ale w układzie na cztery ręce2.
Zapewne słyszałeś coś o tych utworach. Są to małe kompozycje osnute na tematach,
które tego lata [tj. latem 1883 r. – MP] w Tatrach zebrałem. Układ na cztery
ręce zajmie mi niemało czasu, zwłaszcza że obecnie piszę Uwerturę na orkiestrę,
tym mi trudniej więc będzie z tym wszystkim się uporać. Ale trzeba się zabrać do
roboty, bo będą pieniądze.
Ten nowy wydawca kompozycji Paderewskiego to niemiecka firma Ries & Erler, która
te góralskie melodie wydała w dwóch zeszytach p.t. Tatra-Album. Tänze und
Lieder polnischen Volkes aus Zakopane für Pianoforte zu 4 Händen op. 12.
1 lipca 1884, zawiadamia ojca, że jedzie do Zakopanego, dokąd go ściąga Tytus
Chałubiński, żeby sobie odpoczął po przepracowaniu się na studiach
kompozytorskich u berlińskiego profesora Urbana. I przed planowanym koncertem w
Krakowie, gdzie chce zarobić na wyjazd do Wiednia. Miesiąc później, już spod
Tatr, pisze do ojca:
Przyjechałem tu na wypoczynek, a jednak bardzo mało mam czasu. To bywać muszę u
znajomych, których tu mam sporo, to znów w górach na wycieczkach, to wreszcie
grywam w koncertach. Tych ostatnich nie brak tutaj - niestety są to przeważnie
koncerty dobroczynne. Zaledwie jeden był na naszą korzyść i przyniósł nam, tj.
mnie z Górskim, po 110 guldenów.
Niestety, wciąż nie wiemy, jakie były te górskie wycieczki i po jakich trasach i
z kim je Paderewski odbywał. Wiemy tylko o tym, że z Chałubińskim wybrał się na
wyprawę po Podhalu w poszukiwaniu ludowych melodii. Na szczęście, to itinerarium
znamy z innych źródeł.
Wśród kilku innych XIX-wiecznych wzmianek o Zakopanem, w korespondencji z Heleną
Górską warto jeszcze wspomnieć list z Wiednia datowany na 21 października 1889
r., w którym Paderewski wspomina o przyjeździe pod Giewont z wizytą u
umierającego Chałubińskiego.
Z Krakowa pojechałem do Zakopanego. Deszcz straszny, przybyłem w nocy,
mieszkania nie ma, musiałem więc wprost do Chał[ubińskiego] zajechać. Biedny
starowina! Jak się on zmienił! Twarz obrzękła, broda gęsta, mowa powolna, a
chociaż władze logiczne nietknięte, jasność sądu taż sama, to przecież znać, iż
na umyśle choroba również wycisnęła swe piętno. Krzepnięcie arterii! Nie ma
ratunku. Jak mi też boleśnie było patrzeć na tego kolosa leżącego na łożu bez
ruchu lub przewożonego powoli, ostrożnie na wózku.
Tak jeszcze niedawno chodziliśmy pospołu na wysokie gór szczyty, lubowaliśmy się
śród szumu smreków i strumyków szmeru dźwiękami muzyki tatrzańskiej (z tą tylko
różnicą, że on szczerze, a ja... dla niego), tańcowaliśmy nawet w Roztoce i w
<Hali> zbójeckiego co się zowie, z toporkami w garściach. A co tam było śmiechu
i pogody na tej wycieczce, choć wicher chwiał naszymi nogami, a deszcz zalewał
nam oczy! Dziś... popłakaliśmy się i w niemym uścisku zawarliśmy tę całą radość
naszą wielką, podniosłą, radość, w której brakło trochę wesela, a panował jakiś
dziwnie uroczysty smutek...
Nazajutrz słońce rozlało światła promienie po wszystkich wirchach śniegiem już
pokrytych i było tam wesoło, w górach, a mnie ponuro w zakopiańskiej dolinie...
To pożegnalne spotkanie odbyło się 17 października 1889 roku. 4 listopada 1889
roku Tytus Chałubiński zmarł.
O innych związkach Paderewskiego z Zakopanem i Tatrami można poczytać gdzie
indziej. Dobrze, że korespondencja z ojcem i przyjaciółką się ukazała, bo znów
posuwa to o pewien odcinek naszą wiedzę. Może kiedyś uda się wydać komplet
prywatnych listów pianisty, kompozytora, polityka i ulubieńca kobiet, z
obszerniejszym i bardziej kompetentnym komentarzem – będzie to z pewnością
pasjonująca lektura.
------------------------------------
Ignacy Jan Paderewski, Listy do Ojca i Heleny Górskiej (1872-1924),
opr. Małgorzata Perkowska-Waszek, 582 strony, Warszawa 2018