Maciej
Pinkwart
Władza erotyczna
Zbliża się dzień świętego Mikołaja – pierwszy z dwóch, bo przecież naciągamy go
na prezenty i 6, i 24 grudnia. Zarobiony jest staruszek okropnie, więc chciałbym
mu jakoś pomóc, podpowiadając jego Gwiazdeczkom, co do worka trzeba zapakować. W
moim środowisku (wciąż się łudzę, że takowe jeszcze istnieje) prawie zawsze
trafionym prezentem jest książka. Pierwszą z dwóch, jakie chciałbym Gwiazdeczkom
polecić, rekomenduję dziś.
Niedawno ukazała się kolejna publikacja Michała Rusinka, analizująca język,
którego przejawami jesteśmy bombardowani z różnych stron. Tym razem pisarz
bierze pod lupę głównie wypowiedzi przedstawicieli tzw. dobrej zmiany, choć w
książce znajdują się także analizy niektórych tekstów opozycji, głównie z
dziedziny, by tak rzec, wulgarystyki. Są to felietony, pierwotnie
ukazujące się na łamach „Gazety Wyborczej” i różnych jej specjalistycznych
dodatków.
Autora przedstawiać nie trzeba. Niedawno recenzowałem tu poprzednią książkę z
owej tetralogii (Pypcie na języku, Niedorajda, Zero zahamowań
i teraz Mroczny Eros), więc wiecie Państwo, że publikacje te uważam za
znakomite czytadła, które oczywiście rozbawiają, ale ta zabawa jest dość
smutna, bo dotyczy tego, przed czym bronić się trudno – zalewu politycznego
bełkotu, utraty lub przesunięcia znaczenia słów i dekonstrukcję związków
frazeologicznych. Po lekturze Mrocznego Erosa możemy czuć się nieco
bezpieczniejsi, uzbrojeni w puklerz ironii i miecz logiki. Logiki, która
zastosowana do analizy języka ukazuje niekiedy przewrotność wypowiedzi,
obliczonej na doraźny poklask i poprawę sondażowych słupków, ale także negliżuje
zwyczajną głupotę i nieuctwo polityków, którzy rządzą nami od kilku lat. Fatalna
składnia, pokraczne frazeologizmy czy – szczególnie irytujące – błędy w cytatach
(i wnioski, wyciągane z owych błędów) dowodzą po prostu nieuctwa i szczególnego
rodzaju bezczelności, która sprawia, że rządzący uważają, ich sprawując władzę
ma się immunitet wobec jakiejkolwiek krytyki. Nie, to nie tak: krytykę ich
nieuctwa i głupoty ze strony elity, salonu czy innych parszywych inteligentów
można zupełnie zlekceważyć, bo oni i tak na owych nędznych oratorów nie głosują.
A elektorat albo mówi jeszcze gorzej, albo łyka wszystkie bzdury władzy jak
indyk kluski.
Te błędne cytaty zirytowały mnie szalenie, bo to w sumie jest najłatwiejsze do
wyrugowania. Przed wojną podobno Mieczysław Grydzewski, redaktor „Wiadomości
Literackich” mawiał do kolegów: Zasadniczo wiem, że „Pana Tadeusza” napisał
Mickiewicz, ale na wszelki wypadek podajcie no mi encyklopedię. Dziś nie
trzeba obciążać mięśni wstawaniem i wertowaniem grubego tomu: wystarczy kilka
kliknięć na klawiaturze.
W wypowiedziach poszczególnych polityków jest – jak w wielu wypowiedziach wielu
ludzi – mnóstwo zwykłych błędów, przejęzyczeń, ignorancji. Ale analizowane w tym
tomie są przede wszystkim nie pojedyncze lapsusy, tylko zjawiska językowe,
zwykle celowo wpuszczane do dyskursu publicznego dla uzyskania korzyści
politycznych i propagandowych, albo też takie, które dostają się tam i
zagnieżdżają niejako przypadkowo, lecz ich destrukcyjne oddziaływanie jest – lub
będzie w przyszłości – wyraźnie odczuwalne. Przykładem politycznej
intencjalności jest popularny niedawno przymiotnik stambulski, odnoszący
się do konwencji antyprzemocowej, podpisanej w Stambule w 2011 r. (czyli w
czasach, kiedy Stambuł chciał gościć tych, którzy chcieli systemowo walczyć z
przemocą). Po dojściu do władzy obecnej partii rządzącej w Polsce, walka z
przemocą, zwłaszcza domową, stała się niechętnie widzianą nowinką europejską:
nie bez powodu premier Beata Szydło w 2017 r. była uprzejma wypowiedzieć się
wobec zakopiańskich radnych, którzy wówczas kolejny już raz odrzucili uchwałę o
przeciwdziałaniu przemocy:
Muszę państwu przede wszystkim pogratulować, boście są odważni. No jedyny
samorząd w całej Polsce, który się sprzeciwił. No ale Górale, wiadomo, jest
naród odważny…
Myślę, że od czasów powieszenia przez AK goralenfürsta
Wacława Krzeptowskiego po raz pierwszy dopiero władza PiS uznała, że górale są
narodem…
O wycofanie się przez Polskę z podpisanej wcześniej konwencji stambulskiej
władza PiS stara się, żeby zadowolić swoich zwolenników, myślących podobnie jak
radni zakopiańscy – bo Beata Szydło myli się mówiąc, że Zakopane to jedyny
samorząd w Polsce, który nie przyjął uchwały o przeciwdziałaniu przemocy w
rodzinie – jest ich znacznie więcej. Ale tak otwarcie przeciwstawiać się
międzynarodowemu aktowi prawnemu raczej nie wypadałoby, jako że ktoś mógłby to
zinterpretować tak, że oto Polska jest za przemocą. Więc atakuje się nie
konwencję antyprzemocową, tylko konwencję stambulską.
„Stambulski”, czyli jaki? Oczywiście, obcy. Daleki. Nieco egzotyczny.
Muzułmański. Turecki, a przecież z Turkami Sobieski pod Wiedniem się rozprawił,
więc co oni nam teraz będą jakieś konwencje narzucać! Stambulski to może być
kebab, stambulskie mogą być ewentualnie słodycze, ale i tak nasze lepsze. […]
Właściwie przeciwieństwem przymiotnika „stambulski” staje się przymiotnik
„tradycyjny”. Albo inaczej: „stambulski” do „tradycyjnego” ma się tak jak kebab
do kotleta schabowego, albo jak baklawa do kremówki.
Wypowiedzenie konwencji stambulskiej brzmi więc jak działanie w obronie
tradycji. Wypowiedzenie konwencji antyprzemocowej brzmi jak przyzwolenie na
przemoc wobec kobiet i przemoc domową.
W ustach wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego pojawiło się
określenie, że konwencja stambulska jest prawnym koniem trojańskim (w cytacie
podanym przez „Rzeczpospolitą” minister mówi nawet o „koniu trojańskiego”, ale
to raczej tylko zabawna literówka), bo pod tym zewnętrznym postulatem zwalczania
przemocy zawiera wewnętrzną warstwę ideologiczną (o ile konie, nawet te
trojańskie, mają warstwy). Jeśli konwencja stambulska jawi się jako koń
trojański, to konwencja antyprzemocowa - zwłaszcza po jej pobieżnej nawet
lekturze - jawić się nam może jako zwykły koń. A koń jaki jest, każdy widzi.
Oczywiście jeśli się chce widzieć.
Jak z powyższego cytatu widać, jedną z cech felietonów Michała Rusinka jest
erudycyjność i intertekstualność – zapewne niewielu elektorów Prawa i
Sprawiedliwości uśmiechnęłoby się czytając owo „końskie” odniesienie do
Nowych Aten księdza kanonika Benedykta Chmielowskiego. Ale, spokojna głowa:
elektorat PiS chyba niezbyt często sięga do Nowych Aten, a do Rusinka
raczej w ogóle nie. Za dużo liter…
Jeśli logika jest siostrą diabła i prawdziwie katolicka władza nie tylko nie
musi, ale nawet nie powinna się nią posługiwać, to ignorancja jest w pewien
sposób orężem działaczy prawicy. W felietonie Piec i mięsko, Michał
Rusinek opisuje na początku sytuację, w której mężczyzna jadący rowerem
spostrzegł przed jednym z wrocławskich kościołów pikietę z transparentem
Zmień piec! i zaatakował słownie jej uczestników, krzycząc: Nawet pod
kościołem stoicie! Najprawdopodobniej, mając kłopoty ze wzrokiem, albo
widząc to, co chciał widzieć, odczytał transparent jako hasło nawołujące do
zmiany płci. Niewykluczone jednak, że był zatroskany tym, iż ewentualna zmiana
pieca z węglowego na gazowy jest lewacko-ekologicznym atakiem na polskie
górnictwo. Pisząc dalej o freudowskich skojarzeniach Rusinek przywołuje
wypowiedź jednego z milionów wiceministrów sprawiedliwości, Jana Kanthaka z
Solidarnej Polski, zapytywanego przez Piotra Kraśkę o tzw. ideologię LGBT.
Sięgam do tekstu w książce:
„Ja byłem kiedyś w San Francisco, na dzielnicy Cruz. I byłem świadkiem tego,
jak wygląda ta dzielnica. Sklepy mięsne dla ideologii LGBT”. Pomińmy fakt, że
wyraz „dzielnica” wymaga przyimka „w” – prawdopodobnie panu posłowi udzieliło
się slangowe określenie „na dzielni” – i zacznijmy lekturę od końca: pan poseł
powiedział wyraźnie „sklepy (…) dla ideologii LGBT. Ale przecież ideologia nie
robi zakupów, bo nie potrzebuje pożywienia (co najwyżej pożywki, np. w postaci
lęku biorącego się z niewiedzy). To ludzie robią zakupy. Może Kanthak doskonale
wie, że „ideologia LGBT” jest wyraźnie propagandowym konstruktem, a LGBT to po
prostu ludzie - ale wyparł tę wiedzę dla dobra politycznej kariery. Tak czy owak
jest to typowa czynność pomyłkowa. […] Wyobrażam sobie, że przypadek pomyłki
posła Kanthaka zafascynowałby Freuda, w San Francisco nie ma bowiem dzielnicy
Cruz, jest za to podobnie brzmiąca dzielnica Castro. Komentatorzy szybko
zauważyli, że w języku angielskim, a dokładniej w gejowskim slangu „cruising”
oznacza poszukiwanie w miejscu publicznym partnera do zazwyczaj przygodnego
seksu. W dzielnicy Castro ponoć rzeczywiście uprawia się „cruising”, stąd być
może pomyłka. Idźmy dalej. Psychoanalityka zafrapowałyby z pewnością także
„sklepy mięsne”. Dlaczego akurat mięsne? Znów trzeba sięgnąć do angielskiego
slangu: „meat-market” to miejsce, gdzie szuka się partnera do miłosnych
igraszek, na przykład bar czy klub nocny. Nie trzeba zresztą sięgać tak daleko.
Kiedyś będąc przejazdem w miejscowości sanatoryjnej, podsłuchałem rozmowę dwóch
dam. Na widok świeżo przybyłych do sanatorium panów jedna powiedziała do
drugiej: „Spójrz, mięsko przyjechało”.
Na miejscu posła Kanthaka po takiej analizie albo bym się pochlastał, albo
złożył dymisję, żeby swoją ignorancją nie kompromitować resortu Zbigniewa Ziobry.
Ale na wiceministrze nie zrobiło to żadnego wrażenia: nie takie kompromitacje
zdarzają się w tym i innych resortach, żeby ktokolwiek zwracał na to uwagę.
No, oczywiście, poza Michałem Rusinkiem. I, mam nadzieję – jego czytelnikami. Bo
nie sądźmy, że jesteśmy tacy inteligentni, kulturalni i elitarni (no bo przecież
czytamy książki, nieprawdaż?), że nas to infekowanie polskiego języka głupotą,
ignorancją, bezczelną propagandą i agresją nie dotknie. Dotknie. Także i w tej
książce znajdziemy przykłady, jak zaraźliwe jest owo dewastowanie języka.
Przeczytajmy Mrocznego Erosa, to doskonałe lekarstwo, a może nawet
świetna profilaktyka antywirusowa – nie tylko w dziedzinie języka.
A dlaczego Mroczny Eros? No, więc to znów freudowska
pomyłka naszych, pożal się Boże, luminarzy. Szczegóły w książce. A dlaczego
Erotyczna władza? No cóż, jeśli postulatem kierowanym do niej przez znaczną
część obywateli jest słowo na wyp… i osiem gwiazdek, to co prawda
takie wypowiedzi nie mają charakteru miłosnego, ale uczuciowy na pewno tak. A że
nie są to uczucia pozytywne? Erotyka nie zawsze jest miła, nobody’s perfect…
Będzie w czym brodzić lekturowo, bo w tym ostatnim
tomie (spokojna głowa, jestem pewien, że
będzie ich jeszcze sporo: inwencja rozmaitych głupoli jest tak niezmierna, jak
ocean ich ignorancji i złej woli) Michał Rusinek daje nam do intelektualnego
skonsumowania siedemdziesiąt siedem felietonów, zebranych w ośmiu rozdziałach.
Ale lektura nie zajmie nam dużo czasu: czyta się świetnie i szybko. Więc Mikołaj
będzie musiał wrzucić do worka jeszcze inną książkę, o której następnym razem.
22 listopada 2021
---------------------------------------
M. Rusinek, Mroczny Eros, rysunki Jacek Gawłowski, Wydawnictwo „Agora”,
Warszawa 2021, 255 stron.