Maciej
Pinkwart
Mistyfikacja
Co oni wszyscy z tymi Tatrami! Co i raz ukazują się nowe książki o Tatrach, a co
jedna to kryminał… Oczywiście, trudno się temu dziwić – my, miejscowi, najlepiej
wiemy o tym, jaki kryminalny potencjał tkwi w Zakopanem i w Tatrach, szczególnie
gdy wieje halny… Ale fantazja autorska, wsparta niekiedy rzetelną wiedzą o owym
regionie często wybiega myślą i piórem (to akcesorium w czasach klikoróbstwa
jedynie metaforyczne!) nieco dalej, sięgając do gdzie wzrok zazwyczaj nie sięga,
bo od Dzianisza do Murzasichla i od Andrychowa i Makowa Podhalańskiego po
Morskie Oko. Większość tych tatrzańskich kryminałów jest do siebie dość podobna
i co do miejsca akcji, i co do kreacji głównych bohaterów. Już od lat 80.
ubiegłego wieku wiemy, że śledztwo będzie prowadzić pisarz, a zarazem
dziennikarz (ostatnie lata przyniosły nam w kryminałach zawód dziennikarza
śledczego), że środowisko taterników i ratowników górskich jest przeżarte
zgnilizną moralną i alkoholizmem, a w dodatku w narracji dominuje to, co w
ministerstwie Przemysława Czarnka pewno nazwano by rują i poróbstwem. Policja
aktualnie działająca w Zakopanem cechuje się daleko posuniętą
niepełnosprawnością umysłową, lenistwem i jedynie albo emeryci, wycofani z tego
zawodu, albo ambitni, nieopierzeni praktykanci mogą pokusić się o nadążanie za
pospiesznym umysłem dziennikarskim.
Parę dni temu pisałem o powieściowym debiucie Bartłomieja Kowalińskiego. Dziś
chciałbym zainteresować Państwa tatrzańskim kryminałem starego (* 1971)
wyjadacza literackiego, pisarza, scenarzysty i aktora Igora Brejdyganta. Powieść
nosi oryginalny tytuł Wiatr i pokazuje, co może zrobić z Tatrami,
Zakopanem (nie mówiąc już o Dzianiszu), a także z ludzkim umysłem uporczywie
wiejący wiosną halny. Bohater powieści jest naraz dziennikarzem śledczym z
Warszawy, pisarzem, ratownikiem, taternikiem, starym kawalerem, erotomanem i
średnio zaawansowanym alkoholikiem. Jego fascynacja kobietami w każdym wieku
jest – przepraszam za wyrażenie w tym kontekście – czymś w rodzaju sprzężenia
zwrotnego, bo on sam także fascynuje kobiety w każdym wieku. Ponieważ mamy do
czynienia z pisarzem znanym, przystojnym i w dobrej na ogół formie fizycznej
(średnio trzy szczytowania na raz), więc podmiot liryczny ma wprost szalone
powodzenie i łacno by można wobec niego zastosować cytacik z polskiego przekładu
piosenki Pornograf z repertuaru
Georgesa Brasensa, w przekładzie bodaj Filipa Łobodzińskiego: wszystko co
chodzi, prócz jeża i mnie, od razu rżnie. Tylko tam rzecz odnosiła się,
trochę nielogicznie, do kobiety. Co do alkoholizmu, to jest on – by tak rzec –
niekonsekwentny: niekiedy po dwóch – trzech piwach (koniecznie: z kija)
bohater jest zalany w drebiezgi, a kiedy indziej wypija kurcgalopkiem
sześć setek i działa dalej. Wszystko zapewne zależy od siły wiatru.
W przeciwieństwie do publikacji omawianej w zeszłym tygodniu, tutaj nie czepiam
się do stylu i sposobu formułowania myśli, język jest żywy i bardzo współczesny
(do czytania po 22-giej…), a postacie barwne i dość zróżnicowane (gubię się
tylko w osobach toprowców), a na dodatek interesująco osadzone w zakopiańskiej
rzeczywistości: jeden z bohaterów drugiego planu wywodzi się z rodziny Trebuniów
(on sam nazywa się Trebuń), ciekawą osobą jest 20-letni uczeń szkoły
Kenara nazwiskiem Klamerus, z którym satysfakcjonująco sypia dochodząca – jeśli
dobrze liczę – pięćdziesiątki nauczająca tam okazjonalnie malarka, zaś opisy
tras górskich są bez zarzutu. Jednego tylko nie mogę darować: koszmarnego zapisu
pseudogwary góralskiej:
No, Łukas jest wariat, znacy: pokręciło mu się w łepetynie po tom, jak
Markowski z niego guptoka zrobił, ale on by im kzywdy ni zrobił (…) Bo ich
kochoł. Scególnie jom, ale nie jak babę, tylko jak pzyjaciela. Kieby Piotr był
tam samoj, to jesce może byk uwiezyła, chocias mimo tej sakramenckiej zdrady, co
go wyproł z tyj ich głupiej spółki, Łukas i tak dalej go kochoł…
Pomijam sztuczność frazeologiczną, ale wystarczyłoby być w
Zakopanem i mieć normalny słuch (jeśli nie chciałoby się sięgnąć do oryginalnych
tekstów góralskich), żeby wiedzieć, że „rz” w gwarze góralskiej się nie mazurzy,
tylko wymawia jak „ż”. A „ż” nie wymawia się jak „s” tylko jak „z”. Nawet
Wikipedia to tłumaczy. Znany pisarz nie powinien wzorować się na gwarze
góralskiej Pyzdry i Kwicoła z filmu Janosik.
Nie opowiadam treści, bo powieść ma kilka zasadniczych zwrotów akcji, a jej
zakończenie nie tylko jest suspensem, ale wręcz każe wrócić do początku
narracji, która w pewnym momencie zostaje w zasadzie zanegowana i podejrzewamy,
że przy pierwszym czytaniu coś przegapiliśmy, albo ulegliśmy halucynacji, żeby
nie powiedzieć - Witkacowskiej mistyfikacji. Przy halnym może zdarzyć się
wszystko – nawet to, że natychmiast po zakończeniu, wynotowawszy sobie na kartce
parę pytań do narratora, zaczniemy lekturę od początku.
Ale, mimo tych uszczypliwości – przyznaję, że przeczytałem z zainteresowaniem.
Może nie jednym tchem, ale co najwyżej trzema.
-----------------------
I. Brejdygant, Wiatr, opieka redakcyjna: Maria Tengowska, redakcja:
Joanna Dąbrowska-Resiak, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2021, 382 strony.