Maciej
Pinkwart
Pomnik niebytu
Im mniej jestem, tym bardziej jestem przekonany, że w większym stopniu określa mnie to czego wokół
mnie i we mnie nie ma, niż to co jest. Ale kiedy sięgnę pamięcią wstecz (czy
można sięgnąć pamięcią gdzieś indziej, niż wstecz?) – to wydaje mi się, że
zawsze to mnie określało. A z całą pewnością jest tak też w wieku niemowlęcym,
czy nawet noworodkowym: większą uwagę zwracamy na objawy tego, czego nie ma:
jedzenia, ciszy, ciepła, bliskości… Z tym, co jest, na ogół liczymy się znacznie
mniej – jest to jest, dziękować Bogu, jedziemy dalej. Ten kto ma wódkę, pewno
będzie tęsknił za zagrychą, ten kto ma kaca – za klinem, ten kto ma kochankę –
za żoną, ten co ma dziecko, za pięćset plus, ten co ma pięćset plus – za
trzynastą emeryturą. A mówiąc poważnie – to właśnie brak, a nie posiadanie może
nas zmobilizować do szukania, do pracy, do miłości czy nienawiści.
Mariusz Szczygieł swoim zbiorem
reportaży Nie ma (nagroda Nike 2019, Nike Czytelników 2019) pokazał nam
to, jak owa nieobecność może być ciekawa, różnorodna i poniekąd motywująca.
Różne są to reportaże, długie i krótkie, pracochłonne i takie, które jak się
wydaje (zapewne mylnie!) powstały od jednego przycupnięcia przy komputerze,
krajowe i zagraniczne, dziejące się za oceanem i w domu rodzinnym autora. No i
różne są te NIE MA
– jak je określa w tekście autor: dotyczą ludzi i rzeczy, uczuć i pojęć
zupełnie abstrakcyjnych: miłości, sensu życia, Boga, praw człowieka… Najwięcej
jest opisanych ludzi, których NIE MA
z różnych powodów (często z własnej lub cudzej ręki skreślonych z
rejestru żywych) – ale i oni są co chwilę inni i w inny sposób przechodzą na
drugą stronę – gdziekolwiek i jakakolwiek miałaby ona być. Ta różnorodność
powoduje, że książkę czyta się i trudno - bo nie można się wczytać,
przyzwyczaić, zaprzyjaźnić z wciąż zmieniającym się sposobem pisania autora, i łatwo – bo wciąga tak
jak spacer po ledwo znanym mieście, gdzie wciąż zastanawiamy się, co będzie za
następnym rogiem. I dlatego nie sposób odnieść się do jej treści – tak jest
różnorodna.
Zapewne jednym z najmocniejszych – cokolwiek to słowo w tym przypadku znaczy –
tekstów w zbiorze Nie ma jest reportaż Śliczny i posłuszny, z
appendixem Reportażu życie po życiu. Opisuje on historię kobiety, która
zakatowała na śmierć syna swego konkubenta, czyniąc to z miłości i zgodnie z jej
rozumieniem zasad ewangelicznych, a także poniekąd z tradycji rodzinnych, bo
przez swoich rodziców także była wychowywana przy pomocy pasa. Po odsiedzeniu
wyroku (dostała 15 lat, wyszła po 10 za dobre sprawowanie) jej kara uległa
zatarciu, skończyła studia matematyczne i teologiczne, uczy w szkole, jest
ekspertem ministerialnym i zasiada w komisji oceniającej pedagogów aspirujących
do stopnia nauczyciela dyplomowanego. I mieszka w tym samym mieszkaniu, gdzie
popełniła zbrodnię, z rodzicami, którzy wspierali ją w jej nieszczęściu.
Szczygieł opisuje, jak to po opublikowaniu reportażu w „Dużym Formacie” GW dwie
najważniejsze wówczas osoby w państwie zwierzały się, że były tak wstrząśnięte,
iż całą noc nie mogły spać.
Ja spałem znakomicie. Codziennie, albo prawie codziennie media przynoszą informacje
o zakatowanych dzieciach, często przez własnych rodziców lub ich konkubentów. To
już zaczyna być rutyną telewizyjnych newsów. Co
prawda, rzadko takie osoby po odsiedzeniu wyroku (i zatarciu kary!) wracają do
życia publicznego na ważnych stanowiskach, ale też dziennikarze zazwyczaj
interesują się tylko samą zbrodnią. Jej skutki już nie są tak medialne, nie są
newsem. Dla Szczygła są – i pewno dlatego ten reportaż wywołał tak wściekły atak
na niego – ciekawe, że głównie ze strony zwolenników opcji ideologicznej,
reprezentowanej przez panią z wojskowym pasem w ręku. Pewną atrakcyjność tematu
wzmogły jeszcze niedawne wypowiedzi ministra oświaty, który zwierzał się, że
wysoko sobie ceni baty, jakie w dzieciństwie dostawał od ojca, oraz
opublikowanie podręcznika bicia dzieci przez jedną z polskich oficyn (fakt, że
autorem był cudzoziemiec i to w dodatku tzw. heretyk niewiele tu zmienia, bo i
on zyskał wielu zwolenników w naszym kraju – ale książkę z rynku wycofano).
Tak sobie myślę, że jeśli jeszcze przez jakiś czas będziemy podlegać dobrym
zmianom, to zmienimy się na dobre w nieczułych bydlaków, dla których na przykład
hejterskie tweety obrzucające, by tak rzec, cyklonem Mariana Turskiego, który
wzywał do tego, by nie być obojętnym wobec nietolerancji będą najmilszą muzyka
dla uszu. Przestrogę przed tym, że jakiś Holokaust może zbliżać się do świata
małymi kroczkami (skądinąd zdanie to odnosiło się do sytuacji w USA w latach
60.) zinterpretowano jako atak na obecny rząd. Stół Rzeczpospolitej stoi już tak
niepewnie, że nie trzeba nawet weń uderzać, żeby odzywały się nożyce.
Reportaże Szczygła o NIE MA
stanowczo powinny znaleźć się w domowych bibliotekach tych, którzy jeszcze myślą
i czytają coś więcej niż ćwierki i posty. Obawiam się jednak, że domowe
biblioteki też mogłyby stać się bohaterkami reportażu o
NIE MA.
Ci, którzy mieli możliwość nauczyć się czytania w PRL (u komunistycznych
nauczycieli, oczywiście) pewno pamiętają, że z nicością nie można zbyt
ryzykownie eksperymentować: przekonali się o tym pomysłowi bohaterowie
Cyberiady, gdy Trurl skonstruował maszynę, która potrafiła zrobić wszystko
na literę „N” i Klapaucjusz chcąc ją wypróbować, kazał jej zrobić nic. I
maszyna zaczęła działać, powoli usuwając ze świata wszystko, na początek, na
literę „n”. Przerażony Trurl kazał jej przestać i odtworzyć to, co zniszczyła.
Niestety, mogła przywrócić do istnienia tylko to, co było na literę „n”:
niesmak, nienasycenie, niewiedzę, nienawiść, niemoc, nietrwałość, niepokój i
niewiarę… I tak na zawsze zniknęły z naszego świata gryzmaki, gwajdolnice,
kambuzele, murkwie i pćmy. Ta zmiana też nie była najlepsza, co pokazuje, że
zajmując się NIE MA trzeba być
szalenie ostrożnym.
-----------------------------------
Mariusz Szczygieł, Nie ma, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa
2018, 336 stron