Maciej Pinkwart

Impresje włoskie

 

Dramatycznej aktualności nabrała wydana niedawno książka zakopiańskiej lekarki Kseni Szczepanik-Ładygin Jadąc do Włoch. Epidemia koronawirusa, która objęła północne Włochy i Sycylię wstrzymała turystykę do tej właśnie Mekki turystycznej, skazując większość z nas na powstrzymanie się od fizycznej podróży do Italii.

Gdyby Włochy nie egzystowały – i ja nie mógłbym egzystować – pisał Karol Szymanowski w 1910 r. liście do Zdzisława Jachimeckiego - i to zdanie jest prawdziwe wobec każdego z nas, który swoją europejską tożsamość kulturową zawdzięcza nie Palestynie, tylko Grecji i Włochom, bo jeśli nawet przyjmiemy, że podstawą tradycji europejskiej jest chrześcijaństwo (niech mi Zeus wybaczy!), to i tak przyszło ono do nas przefiltrowane przez Rzym, a zapisane przez Greków.

W lekturach odbywałem już różne podróże, niewątpliwie bardziej egzotyczne i może ciekawsze nawet niż te, na które zdobyłem się w realu. Pociągnął mnie kiedyś na włóczęgę po europejskim zadupiu Andrzej Stasiuk w książce Jadąc do Babadag, a teraz wyprawę na południe proponuje mi Ksenia Szczepanik-Ładygin. Oboje autorzy w tytułach swoich książek używają imiesłowu przysłówkowego współczesnego, ale tylko Stasiuk opisuje to co sugeruje imiesłów jadąc – samą podróż, która stanowi treść książki. U Kseni opis dojazdu do Włoch zajmuje jeden, króciutki, ale bardzo barwny rozdział – coś w rodzaju naturalnego wstępu. Dalej autorka już do Włoch dojechała i opisuje nie podróż, tylko jej miejsca docelowe. Może więc – jeśli się kocha przysłówki – powinno się użyć słowa Będąc we Włoszech (dziękuję za wyrażoną w dyskusji nad tą książką sugestię Jankowi Rogowskiemu!), albo Przyjechawszy do Włoch… Nie, to byłoby brzydkie, i mniej podróżnicze.

Bo ta książka – na szczęście! – nie jest kolejnym przewodnikiem po zabytkach i restauracjach, napisanym z perspektywy standardowego turysty, dla innego szybkobiegacza, który przyjechał „zaliczyć” modny turystycznie region. Tu tematem są refleksje autorki z pobytu (pobytów!) w północnych Włoszech i na Sycylii. Bardzo emocjonalny i poetycki opis pierwszej części zaczyna się oczywiście od Wenecji – dokładnie tak samo postępuje Iwaszkiewicz w swojej ważnej książce Podróże do Włoch. U niego podobnie jak u Kseni Wenecja jawi się najpierw jako miejsce niemiłe, zimne i deszczowe – co nie przeszkadza, naturalnie, w zwiedzaniu i opisywaniu swoich przeżyć w zabytkowych wnętrzach. Ta odnotowana – na zaledwie trzech stronach – Wenecja Kseni Szczepanik-Ładygin to zespół impresji znacznie ciekawszych: o nastroju ulicy, o ludziach i ich ubiorach, o wysmakowanym stylu mieszkańców – w przeciwieństwie do bylejakości turystycznej. Zazdroszczę spoglądania na Wenecję wzrokiem, który nie utyka pół metra dalej w plecach amerykańskich, chińskich czy arabskich gości. Mnie to nie było dane, podczas żadnego z pobytów. Deszcz nie padał, może dlatego turyści pokryli „moją” Wenecję grubą warstwą, choć i mnie udało się spędzić krótką samotną chwilę w Katedrze. Ale Wenecji nie lubię i mam po temu powody. Mogłem kiedyś zamieszkać na Lido – ale tam lało i było zimno, i też to był kwiecień, może początek maja. Więc nie zamieszkałem, zresztą wiązałoby się to z poważnymi komplikacjami życiowymi. Mieszkałem w Mestrze jakiś czas, ale to tak, jakbym mieszkał w Nowym Targu, więc nie ma się czym chwalić.

Potem Ksenia zachwyca się północą Włoch, by ciekawie opisaną drogą na południe przeskoczyć do Sycylii. To też jak u Iwaszkiewicza, który w Książce moich wspomnień pisze: Dwie są części Włoch, z którymi zżyłem się specjalnie serdecznie i specjalnie dobrze – Toskana i Sycylia. Tak to widzi pisarz, który był w Rzymie (czyli ani w Toskanii, ani na Sycylii) przeszło trzydzieści razy… Autorka podróżuje do Toskanii przez Bolonię, przekazuje nam swoje impresje z Florencji, Sieny, Cortony, wreszcie wjeżdża do umbryjskiej Perugii. Te obrazki – mikroopowiadania, może nawet eseje – napisane są kapitalnym językiem i podobają mi się nadzwyczajnie, bo nie zasypują czytelnika datami, faktami i nazwiskami, raczej uwodzą barwami, zapachami, kunsztownym doborem słów. Choć sporo tu o malarstwie renesansu, to malowane słowem obrazy włoskiej północy są raczej impresjonistyczne: jak drobne maźnięcia pędzlem, składają się w całość dopiero po nabraniu dystansu, po przeczytaniu całego rozdziału:

Nie sposób oprzeć się urodzie róż, które rosną swobodnie, tworząc kolorowe plamy wśród żywej zieleni, rozrzucone pozornie niedbale, wszelkich gatunków, bardziej i mniej wytworne, na pędach sztywnych i dumnych, jak różowa Heritage, albo giętkich, jak rozpięta na murze, cudownie pachnąca biała Inglese. W górnej części ogrodu stoi, ale jakby płynęła, rzeźba walizki, a raczej jej obrysów z rączką. Jest jak weneckie okno, albo ramy obrazu, którego treścią jest Florencja.

Nieco inny charakter, jak mi się wydaje, ma wizerunek Sycylii – kilka rozdziałów pisanych pospiesznie, tak jakby piękno, różnorodność i historyczność wyspy uwiodło autorkę tak, że bojąc się stracić swój artystyczny dystans usilnie starała się powściągnąć emocje – przez co jej Sycylia jest taka, jakby Kseni kończył się urlop, albo goniły terminy rezerwacji hotelowych. Dobrze ją rozumiem: Sycylia jest trochę jak Kreta – duża, nieodgadniona, w zasadzie nie do poznania za jednego życia. Wspominany tu kilkakrotnie Iwaszkiewicz był na Sycylii trzynaście razy, niekiedy mieszkał całymi tygodniami – a lektura jego Książki o Sycylii pozostawia uczucie niedosytu. Widać to w tytule: Sycylia jest tak niejednoznaczna, że nawet i on w niej ugrzązł i tytuł dał tak obiektywny, że bardziej już nie można. Mnie akurat skrótowość opisów Taorminy, Syrakuz, Segesty, Realmonte, Agrigento w książce Kseni nie przeszkadza, bo dopełniam je swoimi wspomnieniami. Ostatni rozdział nosi tytuł W podmuchach sirocco – i od razu przypominam sobie ten dzień, kiedy w Palermo zobaczyłem na termometrze plus 51 stopniu w cieniu, kiedy otwarcie okna w samochodzie jadącym 140 km na godzinę wpychało do środka powietrze znacznie cieplejsze, niż było w środku i kiedy nagle zapaliły się pobocza autostrady wokół samochodu, a wiejący z obłąkaną prędkością sirocco niósł w powietrzu płonące liście palm i podpalał okoliczne wzgórza…

Doskonałą komponentą poetyckich opowiadań są wiersze pokazujące pewne detale, że tak powiem, zwiedzanych i opisywanych miejsc, a nawet wychodzące poza geograficzny zasięg książki – jak zamykający tomik wiersz Pompeje. Lubię wiersze Kseni, ich ascetyczność, może nawet skrótowe odmalowywanie emocji poprzez opisywanie wyrażających je faktów, rzeczy, zdarzeń. Natomiast kontrapunktem do całości są umieszczone w tekście czarno-białe fotografie Zbigniewa Ładygina, prywatnie męża autorki, inżyniera i historyka fotografii. Zdjęcia piękne, a podpisy wręcz surowe, choć i tu widać, jak wielki wpływ miewają poetycko nastawione kobiety nawet na inżynierów:

Cisza jest przejmująca. Po zaułkach i zakamarkach można chodzić godzinami, nie napotykając człowieka. Czasami wolno przejdzie kot, a wiatr poruszy pelargonią – kolorowym wtrętem w szarość kamiennych murów.

 

-----------------------------

Ksenia Szczepanik-Ładygin, Jadąc do Włoch, nakładem własnym, Zakopane 2019, 76 stron.