Maciej Pinkwart

Do trzech razy sztuka

 TUTAJ skan - w Tygodniku wersja skrócona...

Czy można czytać na raz dwie książki? Nie tylko można, ale nawet niekiedy trzeba, nie tylko dwie, ale trzy i więcej. A czy jedną książkę mogą naraz czytać dwie osoby? Mogą, choć nie jest to wygodne. A czy te dwie osoby mogą być w jednym czytelniku?

Takie rozdwojenie jaźni przeżywam zawsze przy lekturze powieści, których akcja toczy się w Zakopanem. Niektóre tylko śmieszą; inne niepomiernie irytują. Są też takie, które fascynują. Powieści Mariusza Koperskiego czytam zawsze właśnie tak schizofrenicznie: jako miłośnik, a nawet pasjonat klasyki kryminalnej, ale także jako wieloletni zakopiańczyk, poszukujący na kartach książki miejsc, ludzi i problemów, spotykanych właśnie pod Giewontem – i tylko tam. Choć wiem, że zakopiańska powieść kryminalna – jak głosi podtytuł to nie powieść z kluczem, to jednak podświadomie doszukuję się może nie w nazwiskach, ile w funkcjach i charakterystykach bohaterów moich zakopiańskich znajomych. Zwykle odnajduję – ale te sylwetki to tylko elementy scenografii i kostiumologii, podkreślające autentyczność lokalizacji. Jeszcze ciekawsze jest śledzenie tras, którymi poruszają się bohaterowie: niech mi autor wybaczy to niekoniecznie funkcjonalne porównanie, przychodzące mi zresztą do głowy już po raz drugi przy lekturze jego książek - ale takie same emocje towarzyszyły mi, kiedy mieszkając ongi w Warszawie czytałem Złego Tyrmanda, podążając na kartach książki przez uliczki, bramy, podwórka Warszawy, którą znałem.

Tego, oczywiście, szukałem i to odnalazłem również w wydanej właśnie trzeciej już powieści Mariusza Koperskiego Giełda milionerów. Jednak muszę przyznać, że od pewnego momentu lektury ex-zakopiańczyk we mnie wziął sobie wolne i moją lekturę zdominowało śledzenie samej kunsztownie splątanej intrygi. Bo książka ma wszystkie cechy dobrego kryminału i wróżę jej, że stanie się bestsellerem. Haczyk zakopiański w podtytule przyciągnie do niej wszystkich miłośników i wrogów Zakopanego – czyli wszystkich. Ci, którzy znają to miasto tylko z „sylwestra marzeń” i ci, którzy nie mogą na nie patrzeć idąc w góry, i ci, którzy są w nim śmiertelnie zakochani na dobre i złe – będą przy lekturze czuli się jak u siebie. Lokalni biznesmeni, obrońcy zabytków i deweloperzy, policjanci i aktorzy Teatru Witkacego, a niemniej dziennikarze lokalnego pisma zakopiańskiego (tutaj pod niespecjalnie wyszukanym pseudonimem „Dziennik Tatrzański”) będą z niepokojem poszukiwać siebie na kolejnych stronach powieści, ale przede wszystkich zakochają się w niej miłośnicy dobrej prozy kryminalnej.

Mariusz Koperski już po raz trzeci pokazał, że jest mistrzem w budowaniu napięcia, wikłaniu akcji, rysowaniu psychologicznych portretów trzech głównych elementów kryminału: ofiary, mordercy i detektywa oraz w świetnym pointowaniu fabuły. Pierwsze akapity pokazują miejsce i sam przebieg zbrodni. Tak przynajmniej odbieramy te słowa:

Mężczyzna poszukał wzrokiem kamery. Była tam. Wisiała pod sufitem ukryta w kulistym kloszu z przyciemnionego szkła.

Zwykły obrotowy fotel, na którym tamten bezgłośnie się szarpał, próbując się uwolnić, stał mniej więcej na środku biura. Dopiero pchnięcie nożem prosto w serce przyniosło mu ostateczny spokój. Znieruchomiał w głową spuszczoną na piersi.

Mężczyzna przyjrzał się swoim dłoniom. Białe gumowe rękawiczki były czerwone od krwi. Co za paskudna robota, pomyślał. Z dużej torby wyjął czystą szmatę.

- Czas tu posprzątać – powiedział do siebie cicho.

W zasadzie po przeczytaniu takiego początku już nie można się oderwać od lektury.

Zakończenie – jak u Arthura Conan-Doyle’a czy Agathy Christie  - to wyjaśnienie tego kto, jak i dlaczego zabił. A że jeszcze zakończenie to rozgrywa się na opustoszałej scenie po premierze w Teatrze Witkacego (co za genialny opis przedstawienia, które jest kluczem do rozwiązania, więc nie napiszę, jaka to sztuka!) – na pewno czytelników to zaskoczy. Cytat początku wiersza Edwarda Stachury Życie to nie teatr, stanowiący motto powieści (przypominam sobie takie literackie motta w kryminałach Joe Alexa, czyli Macieja Słomczyńskiego…) uświadamia nam, że – jak to w teatrze – nic nie jest takie, jakim się wydaje. To, że śledztwo prowadzą nie dwie osoby (Sherlock i dr Watson, Poirot i kapitan Hastings…), tylko trzech policjantów, każdy z zupełnie innym charakterem i dorobkiem – wikła tropy jeszcze bardziej: zakopiańczyk Tomasz Karpiel, od pewnego czasu mieszkający i pracujący w stolicy jest młody, emocjonalny, ale już ciężko doświadczony przez życie i pracę, komendant o nowotarskim nazwisku (ale pochodzący z Wrocławia) Derebas – spokojny, ale zdecydowany, dzielący życie między trochę urzędniczą służbę i gorący romans z piękną rzeczniczką prasową komendy oraz pułkownik Hermann, bezwzględny, wręcz brutalny wobec przestępców i ciężki do wytrzymania przez podwładnych, do niedawna szef specjalnej komórki komendy głównej policji, zajmującej się trudnymi śledztwami i odnoszącej sukcesy, choć niekiedy z naruszeniem policyjnych procedur… Ci dwaj ostatni zostali właśnie przez nową władzę wywaleni na przymusową emeryturę, bo pracowali kiedyś w milicji, no i mimo pozytywnej weryfikacji uznano, że są wrogami obecnego ustroju.

Koperski dość swobodnie operuje nie tylko realiami zakopiańskimi i kościeliskimi (nic dziwnego: choć pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego, tam się wychował i jest germanistą po KUL-u, to już przez ćwierć wieku mieszka na Podhalu, był w Zakopanem nauczycielem, dyrektorem szkoły, wiceburmistrzem, a teraz jest sekretarzem gminy w Kościelisku) – także opatruje swoich bohaterów znanymi tu – choć zwykle w innych kontekstach – nazwiskami. To dość ryzykowne przedsięwzięcie, bo lokalni czytelnicy będą na siłę dopatrywać się jakichś wyraźniejszych odniesień do konkretnych osób. One oczywiście występują, ale gdy Koperski opisuje znanych zakopiańczyków i ich działania – albo pomija nazwiska w ogóle, albo wymyśla tym postaciom odległe od realiów pseudonimy. Nawet tytuł Giełda milionerów jest zwodniczy… I znów wypada przypomnieć – to jest teatr, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje. Z jednym wyjątkiem: ta książka naprawdę jest kapitalna. I wcale mi się to nie wydaje.

No, właśnie. Recenzując w sierpniu 2017 roku poprzednią powieść Mariusza Koperskiego (Po własnych śladach) pisałem, że to dopiero druga książka tego autora; pierwsza była bardzo dobra, ta jest rewelacyjna, ale trzecia może być kichą – w tym miejscu odpukuję w niemalowane. Odpukiwanie pomogło. To najlepsza pozycja w serii i jedna z najlepszych powieści z Zakopanem jako miejscem akcji. Cieszmy się, że mamy pod Giewontem świetnego autora, który napisał znakomitą książkę - doskonały kryminał, zawierający w bonusie mnóstwo zakopianiny. Z pewnością przeczytacie ją z zapartym tchem w ciągu jednego wieczora. Może zarywając część nocy. W tej książce zadziwić może wszystko; także i to, że Mariusz Koperski - jeden z najsympatyczniejszych, najgrzeczniejszych i najspokojniejszych ludzi, jakich znam pod Giewontem - w książce gęsto sypie tzw. publicznym słowem, wkładając przekleństwa (trzeba przyznać, użyte celowo i w sposób poniekąd uzasadniony) w usta swoich bohaterów płci obojga. Tym też mnie zaskoczył – ale, jak napisałem, nic nie jest takie, jakim się wydaje.

------------------

Mariusz Koperski, Giełda milionerów, Warszawskie Wydawnictwo Literackie „Muza”, Warszawa 2019, 351 stron