Maciej
Pinkwart
Opowieści mozaikowe
Była taka moda na tworzenie portretów, najczęściej znanych osób, z portretów
osób nieznanych. Ludzie wysyłali swoje fotograficzne portreciki na adres
organizatora wydarzenia, a wybrany przezeń artysta umiejętnie zestawiał te małe
buźki tak, że tworzyły całkiem udatny wizerunek twarzy bohatera. Potem zaczęto
tworzyć wizerunki z żywych ludzi - portrety, napisy, symboliczne kontury:
ustawiano ich na jakiejś pustej przestrzeni w określonych przez twórcę miejscach
i fotografowano z góry, albo z okolicznych wysokich budynków albo, potem, z
dronów.
Taką samą technikę stosuje Wiesław Myśliwski w swej najnowszej powieści
Ucho igielne: opowieść, jaką w
książce przedstawia czytelnikom, zestawiona jest z mniejszych czy większych
opowiadań, które przedstawia bohater główny albo jego rozmówcy w toku narracji.
Życie istnieje tylko jako opowieść, nawet najwięksi samotnicy choćby raz na całe
życie chcą się wygadać, albo w najgorszym razie stają się bohaterami czyichś
opowiadań.
Wiesław Myśliwski (ur. 1932) to jeden z najważniejszych polskich pisarzy
współczesnych, wielokrotnie i w różnych okresach historycznych doceniany i
nagradzany (m.in. Nagroda Literacka Nike za powieść
Widnokrąg w 1996 r. i
Traktat o łuskaniu fasoli w 2007 r.).
Publikuje rzadko, ale każda jego powieść to arcydzieło, współtworzące fundament
polskiej literatury. Każdy powinien mieć w swojej bibliotece
Nagi sad (1967),
Pałac (1970),
Kamień na kamieniu (1984),
Widnokrąg (1996),
Traktat o łuskaniu fasoli (2006),
Ostatnie rozdanie (2013), no i
właśnie Ucho igielne, opublikowane
kilkanaście dni temu przez krakowski „Znak”.
Mógłby ktoś powiedzieć, że Myśliwski to autor jednej powieści, powtarzanej w
dziełach, których formuły są do siebie podobne, zbliża je także tematyka i
sposób narracji. Ale podobieństwo to wynika ze specyficznej techniki pisarskiej,
swoistego języka i faktu, że jest Myśliwski doskonałym obserwatorem
rzeczywistości, o której opowiada opisując losy jego bohaterów, którzy historii
sami nie tworzą, ale nieraz przejeżdża ona po nich jak walec drogowy, a oni,
tylko trochę poturbowani i niejako pogodzeni z rzeczywistością, pokazują jej
język i idą dalej swoją drogą. Opowiadania w opowiadaniach to też ulubiona forma
pisarska, stosowana przez Myśliwskiego już przedtem, przede wszystkim w
Traktacie… i
Ostatnim rozdaniu. Opowiadania,
rozmowy, spotkania twarzą w twarz… Jak bardzo – poniekąd – jest to anachroniczne
w czasach komputerów, mediów społecznościowych, telefonów komórkowych! I jak
bardzo nam dziś tego brakuje!
Bohater Ucha igielnego – podobnie jak
postacie z poprzednich powieści Myśliwskiego – to polski
everyman, Pan Nikt, choć jego droga
życiowa imponuje skutecznością i umiejętnością pokonywania przeszkód. Urodzony i
wychowany – jak autor – przed wojną, w środowisku małomiasteczkowym, po latach
trudów i niedostatków zdobywa kolejne stopnie naukowe zostając wreszcie
profesorem historii średniowiecznej. I on, i inne powołane do życia przez autora
postacie nie mają nazwisk, bo prawdę powiedziawszy mogą nimi być wszyscy, którzy
żyli w tamtych latach. Jego rozmówcami są najbliżsi i całkowicie obcy, sąsiedzi
i gospodarze wynajmowanych pokojów, przedstawiciele władz, bezdomni, ludzie i
psy, a wreszcie on sam, pomykający przez karty powieści w różnych wcieleniach z
różnych lat i etapów swojego życia. Można to oczywiście próbować doszukać się
elementów autobiograficznych z dzieciństwa pisarza spędzonego w Dwikozach i
czasów szkolnych w Sandomierzu, ale to tylko scenografia, którą autor zestawia
sięgając do prywatnej rekwizytorni. Myśliwski nie oszczędza czytelnika, każąc mu
wraz z narracją powieści (prowadzoną w pierwszej osobie) wędrować po meandrach
czasu, wpadać w einsteinowskie wiry grawitacyjne, ba! – uczestniczyć w różnych
czasach dziejących się równocześnie. Daje to nam nieco zwodnicze
przeświadczenie, że zmieniając się z czasem z dziecka w pryszczatego młokosa,
przymierającego z głodu i niewygody studenta, doktoranta piszącego dysertację na
rozłożonej na kolanach stolnicy i cenionego profesora, na cześć którego urządza
się żenująco nudne uroczystości – w gruncie rzeczy pozostajemy sobą, choć nieraz
bardzo chcielibyśmy się zmienić nie do poznania. Ale ci, którzy nam opowiadają o
nas, zmian nie dostrzegają, choć je widzą…
Za każdym razem, gdy otwieram nową powieść Wiesława Myśliwskiego wiem, że za
chwilę czeka mnie wspaniała uczta literacka, w której głównym daniem jest
swoisty język, którym pisarz się posługuje - nieco archaiczny, daleki od
poprawnej polszczyzny literackiej, ale i nie silący się na knajacką potoczność.
Wiemy, oczywiście, że język pisany i język mówiony to niejako dwie
rzeczywistości narracyjne, ale Myśliwski wytwarza oryginalną hybrydę, która
biorąc z codzienności językowej na przykład pewne skróty gramatyczne i myślowe,
pozostaje precyzyjna, właśnie: komunikacyjna, bo przecież język służy
opowiadaniu, a to przynajmniej próbuje trafić ze swoimi treściami i emocjami do
słuchacza.
Są w książce momenty opisane tak brawurowo, że aż tworzące dysonans wobec
spokojnego stylu głównej narracji. Nie przypadkiem zapewne są to opisy
wystawnych przyjęć, bachanaliów czy innych przaśnych orgii z czasów PRL-u, jako
że główna część dorosłego życia bohatera przebiega w tamtym okresie. Podczas
lektury sądziłem nawet, że na przykład opis uroczystości urządzonej przez
partyjne władze z okazji jubileuszu ludowego pisarza, który prawdopodobnie nie
napisał ani jednej książki, czy pijaństwo podczas 400-lecia szkoły, którą
kończył bohater - to przegięcie, jazda po
bandzie dla ożywienia narracji czy rozbawienia młodszego czytelnika. Ale
przypomniałem sobie, że kiedyś, w początkach swojej pracy dziennikarskiej,
zdobyłem dla swojej redakcji nagrodę za – proszę się nie śmiać! – publicystykę
antyalkoholową. Celebracja wręczenia przez Komitet Antyalkoholowy dyplomu i
pucharu – nie dla mnie, tylko dla redakcyjnego
naczalstwa – zakończyła się takim
pijaństwem, że mało kto wiedział, jak się nazywa… Albo jubileusz Komitetu Pomocy
Społecznej… Gdybym nie był tam w pracy, jako aktor lokalnej sceny kabaretowej,
to mógłbym śmiało popływać w oceanie żytniówki…
Tytuł powieści Wiesława Myśliwskiego nawiązuje do dziwnego elementu
architektonicznego – wybudowanych w kształcie ucha igielnego wąskich drzwi
dawnego klasztoru, przez które prowadzą schody między miastem a cienistą doliną,
na których to schodach spotykają się od czasu do czasu trochę widmowe postacie
różnych wcieleń różnych bohaterów. A my, czytelnicy, wraz z nimi jak biblijny
wielbłąd przechodzimy przez ucho igielne literatury, by wejść do żyznej doliny
naszych i cudzych wspomnień – świadomi, że życie nie opowiedziane to życie
nieprawdziwe, może nawet nie istniejące, a w każdym razie takie, które nie
przetrwa swojej śmierci. A ciąg dalszy - jeśli nastąpi, będzie w następnym
opowiadaniu - jeśli zostanie opowiedziane.
Wiesław Myśliwski, Ucho igielne, 424
strony, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2018.