Maciej Pinkwart

Helena i mężczyźni

 

 

Nie, nie będzie to recenzja filmu pod tym tytułem, reżyserowanego przez Jeana Renoira w 1956 r. z przepiękną wówczas i nadzwyczajnie śpiewającą Juliette Greco oraz przepięknym, ale nie śpiewającym Jeanem Marais. Choć o starym filmie też będzie. Będzie to recenzja niecałych dwóch wersów, odnalezionych w tekście jednego z zakopiańskich blogerów. Czy jest sens pisać prawie 12 tysięcy znaków recenzji z tekstu, mającego znaków 152 i podawać tę lekturę czytelnikom internetowym, których będzie może dwóch, a może pięciu? Większego sensu nie ma, ale gdybyśmy robili tylko rzeczy z sensem - świat byłby cholernie nudny, a my siedzielibyśmy jeszcze na drzewach z bananem w prawej stopie. Na szczęście, jest to moja strona internetowa i tylko ja decyduję o tym, co na niej zostanie zamieszczone, a nie żaden wydawca, żaden redaktor, żaden korektor i żaden poszukiwacz zdrowego rozsądku.

 

Nie miała Helena Modrzejewska szczęścia do uwielbiających ją mężczyzn za życia, nie ma i po śmierci. Skąd to westchnienie? Otóż z zainteresowaniem, jak zawsze, przeczytałem blogowy felieton Macieja Krupy w internetowym okienku Tygodnika Podhalańskiego, bo kogóż nie przyciągnąłby tytuł Zakopane. Miasto kobiet. Pomyślałem sobie, że może ruchliwi Zakopiańczycy w poszukiwaniu tożsamości zawędrowali w rejony filmowego Parnasu i zamierzają stworzyć podtatrzański remake filmu Felliniego Miasto kobiet, gdzie rolę feministycznej Eleny zamiast Anny Prucnal zagrałaby Beata Majcher, a w roli uwodzicielskiego przystojniaka Snàporaza w miejscu Marcello Mastroianiego doskonale sprawdziłby się sam Maciej Krupa. Ale nie, chodzi o rzeczywistą rolę płci niekiedy pięknej w dziejach Zakopanego, na Krupówkach, na górskich szlakach – w zasadzie wszędzie, bo jak dowiadujemy się z felietonu, w Zakopanem na 100 mężczyzn w 2015 r. przypadało 115 kobiet. Wymienianych przez Witkacego kobietonów oraz zakopiańczyczek Autor nie wyróżnia. Lista ważnych i istotnych niewiast, podawana w felietonie, jest pokaźna i z pewnością niekompletna, ale jedną z pierwszych osób na tej liście jest wielka aktorka, gwiazda scen teatralnych po obu stronach Atlantyku – Helena Modrzejewska. Z tekstu blogera wyrywam z kontekstu jedyne zamieszczone tam o niej zdanie:

Wspaniała Helena Modrzejewska, dla której – choć nie tylko dla niej – do Zakopanego przybywał Tytus Chałubiński, Ignacy Paderewski, Stanisław Witkiewicz.

Boję się, że w tym zdaniu prawdziwe są tylko nazwiska i ogólna atmosfera uwielbienia dla Modrzejewskiej ze strony wymienionych tu panów. Popatrzmy na to po kolei. Pisze M. Krupa, że dla aktorki - choć nie tylko dla niejdo Zakopanego przybywał Tytus Chałubiński.

Zapewne inspiracją do tego zdania był fragment tekstu znakomitego kronikarza dawnego Zakopanego Ferdynanda Hoesicka, który w swych uroczych plotkarskich gawędach opowiadał o tym co sam widział, co mu powiedzieli inni i czego się domyślał. Z przyjemnością przywołam ten inspiratywny cytat z dzieła Zakopane i Tatry, gdzie tak komentował informację o pobycie Modrzejewskiej w tzw. Domku Kraszewskiego przy ul. Kościeliskiej:

Wiadomość o tym, że Chałubiński w ciągu tego lata r. 1873, tj. podczas swojego pierwszego w Zakopanem pobytu odwiedzał tu Modrzejewską, rzuca całkiem niespodziewane, a bardzo jaskrawe światło na genezę tego pierwszego przyjazdu Chałubińskiego do Zakopanego. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, gdy się zna stosunek niezmiernego kultu Chałubińskiego dla Modrzejewskiej jeszcze z jej czasów panieńskich, że wielki lekarz przyjechał tym razem do Zakopanego, o którym jako warszawiak nie miał dotąd wyobrażenia, głównie ze względu na Modrzejewską, która jako krakowianka od dawna już o Zakopanem jako o letnisku pod Tatrami miała dokładne wiadomości. Wynikałoby z tego, że jeśli Chałubiński (jak się o nim mówić zwykło) odkrył Zakopane dla Warszawy (bo Kraków znał je już od lat kilkudziesięciu), to stało się to za sprawą Modrzejewskiej i jej magnetycznego uroku, któremu zresztą w tym czasie ulegali w Warszawie, oprócz dra Chałubińskiego (wówczas 43-letniego), jeszcze Henryk Sienkiewicz, Stanisław Witkiewicz, Albert Chmielowski (polski Boecklin, a z czasem, z miłości do Modrzejewskiej, „brat Albert”, założyciel zakonu Albertynów w Polsce, z główną siedzibą w Zakopanem). Jednym słowem, zdaje się nie ulegać wątpliwości, że i do odkrycia Zakopanego w r. 1873 przez Chałubińskiego daje się zastosować francuskie „cherchez la femme”.

Bardzo piękne, bardzo romantyczne i... bardzo nieprawdziwe.

Chałubiński – starszy od Modrzejewskiej o 20 lat – w 1873 r. miał nie 43, tylko 53 lata. Wcale nie był wtedy „pierwszy raz” w Zakopanem - znał je już z co najmniej dwóch wcześniejszych pobytów. Do Modrzejewskiej nie miał „niezmiernego kultu” jeszcze z jej czasów „panieńskich” - bo poznał ją zaledwie trzy lata wcześniej, dwa lata po jej ślubie z Karolem Chłapowskim. Wszyscy wymienieni przez Hoesicka kochający się w Helenie mężczyźni poznali ją bliżej dopiero kilka lat później. Chmielowski założył zakon albertynów wcale nie z miłości do Modrzejewskiej (co najwyżej - wbrew temu uczuciu), a zakon nie miał głównej siedziby w Zakopanem, tylko w Krakowie.

No i wreszcie - Heleny Modrzejewskiej w 1873 r. w Zakopanem w ogóle nie było.

Czyli jak w tym dowcipie o Radiu Erewań, informującym o Wani, który dostał w Moskwie samochód. Wszystko niby się zgadza, tylko nie Wania, a Żenia, nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie samochód tylko rower i nie dostał, tylko mu ukradli.

Aha – i zupełnie słusznie dodaje Autor bloga owo i nie tylko dla niej. Chałubiński w 1873 roku przyjechał bowiem do Zakopanego w towarzystwie swej trzeciej żony, Antoniny Wilde, kobiety rozmiarów XXL, oraz jej przyjaciółki - Lucyny Ćwierciakiewiczowej, autorki słynnych 365 obiadów…

Ignacy Paderewski – tak naprawdę Ignacy Jan Paderewski – poznał starszą od siebie o 20 lat Modrzejewską dopiero w Zakopanem, i to podczas swojego drugiego pod Giewontem pobytu. Pierwszy raz był pod Tatrami w 1883 r., zaproszony przez dr. Tytusa Chałubińskiego, kiedy to przyjechał w celach wypoczynkowych, tatrzańskich i etnograficznych (zapoznanie się z folklorem muzycznym Podhala, którego miłośnikiem był Chałubiński), w towarzystwie krytyka muzycznego Jana Kleczyńskiego i skrzypka Władysława Górskiego. Modrzejewskiej tego roku także w Zakopanem nie było. Poznali się rok później 24 sierpnia 1884 r., na otwarciu wybudowanej dla aktorki willi „Modrzejów”, na którą to uroczystość przyprowadził Paderewskiego Chałubiński. Młody muzyk zaraz po poświęceniu domu przez księdza Józefa Stolarczyka zasiadł do fortepianu i na cześć pięknej gospodyni zaimprowizował brawurowego krakowiaka. Utwór ten, jako Krakowiak Fantastyczny, wszedł potem do stałego repertuaru niemal wszystkich polskich pianistów. Zapoczątkowana wówczas przyjaźń 24-letniego Paderewskiego z Modrzejewską przetrwała do jej śmierci.

By pomóc początkującemu artyście w uzyskaniu funduszy na dalsze studia muzyczne - aktorka wystąpiła jeszcze tej jesieni razem z nim na specjalnym koncercie w Krakowie. Los sprawił, że w 1905 r., gdy okazało się, że mimo olśniewającej kariery amerykańskiej Helenie bieda zajrzała w oczy - słynny już wtedy Paderewski zorganizował w Metropolitan Opera House w Nowym Jorku specjalny testimonial - uroczyste pożegnanie aktorskie. W tym spektaklu gwiazd wzięli udział najsłynniejsi amerykańscy aktorzy szekspirowscy, a dochód zeń pozwolił Modrzejewskiej dożyć w spokoju do końca jej dni...

Witkiewicz i Modrzejewska… Malarz, młodszy od aktorki o 11 lat, poznał Modrzejewską w jej warszawskim salonie zapewne już w 1871 r., kilka lat później uległ jej urokowi jak każdy, a i ona bardzo go polubiła – jak niemal każdego z bywalców salonu. Został wciągnięty na listę amerykańskiego projektu Modrzejewskiej, który zakładał stworzenie w Stanach Zjednoczonych czegoś w rodzaju komuny artystycznej, mającej stanowić zaplecze, a może kamuflaż dla celu głównego: podboju amerykańskich scen przez wywodzącą się z Krakowa aktorkę. W Sylwestra z 1875 na 1876 r. bawią się u Modrzejewskiej m.in. Stanisław Witkiewicz, Henryk Sienkiewicz, Adam Chmielowski. Sylwestrowicze zawiązują spółkę „Kotwica” i to w jej imieniu jako pierwsi 19 lutego 1876 r. wyjeżdżają do Ameryki Henryk Sienkiewicz i Juliusz Sypniewski. Wynajdują farmę w Anaheim Landing, 40 mil od Los Angeles i zakładają tam dom. Umówione spotkanie „Kotwicowców” na niemieckim statku miało nastąpić 13 lipca 1876 r. Przybyli Chłapowscy, czyli Modrzejewska i jej mąż Karol Chłapowski i kilka osób z bliższej i dalszej rodziny – ale dwaj najbardziej artystycznie potrzebni, Adam Chmielowski i Stanisław Witkiewicz w porcie w Bremie się nie pojawili. Zapewne spore znaczenie miało to, że choć Modrzejewska zapraszała swoich adoratorów do stworzenia jej pięknego tła w Ameryce, to wyjazd ów miał nastąpić na ich własny koszt. Co więcej, Witkiewicz miał w Warszawie narzeczoną – podobno wyswatała mu ją sama Modrzejewska, która pianistkę Marię Pietrzkiewiczównę poznała podczas odwiedzin w warszawskim Instytucie Muzycznym.

Stanisław Witkiewicz za poradą lekarzy, którzy kierowali go na leczenie klimatyczne (wcześniejszy pobyt w Meranie pozwolił na zahamowanie rozwoju gruźlicy, jednak na krótko) wyjechał do Zakopanego pierwszy raz w 1886 r. (pojawia się – m.in. w Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej Paryskich – data o 10 lat wcześniejsza, ale nie ma pokrycia dokumentalnego). Namówił go do tego poznany wcześniej w Warszawie Bronisław Dembowski, który już od roku mieszkał z żoną pod Giewontem. Jak wiemy, pierwsze krótkie pobyty Witkiewicza w Zakopanem zmieniły się w 1890 r. na pobyt stały.

Gdzie w tym wszystkim Modrzejewska? Ano, nie ma jej. Aktorka nie miała na to żadnego bezpośredniego wpływu, bo w tych latach robiła wielką karierę w Ameryce i w Anglii. Spotkali się w Zakopanem dopiero w 1891 r., kiedy to odbył się tu chrzest małego Stasia, jako że Modrzejewska – zaprzyjaźniona z obojgiem jego rodziców, jeszcze przed narodzinami Kalunia przyrzekła zostać jego matką chrzestną, co nastąpiło dopiero wtedy, gdy chłopiec miał niespełna sześć lat. Ktoś z piszących o Witkiewiczu i Modrzejewskiej sugerował romantycznie, że malarz osiadł w Zakopanem dlatego, że nie mógł z ukochaną aktorką wyjechać do Kalifornii, więc siedząc u Wójciaków, Gróbarzy, Cukrów czy Ślimaków spoglądał na Tatry, będące dlań substytutem Sierra Nevady czy Santa Moniki. Potok Foluszowy pewno zastępował ocean… Witkiewicz, niewątpliwie, miał wielką wyobraźnię, ale jednak nie bez racji Żeromski nazywał go wielkim realistą…

Modrzejewska: Chałubiński, Paderewski, Witkiewicz. A Sienkiewicz? Chełmoński? Gierymski? Chmielowski? Wszyscy ci ludzie podziwiali wielką aktorkę, cenili, może nawet kochali. Ale żaden dzięki niej czy dla niej nie przyjechał do Zakopanego.

Kobiet w Zakopanem, wspaniałych, ważnych, pięknych, dobrych, fatalnych i szalonych było wiele, a o każdej pewno można by napisać jeśli nie książkę, to spory esej. Spośród tych niewymienionych w artykule przeczytałbym chętnie o wielkiej miłości Witkiewicza i Marii Dembowskiej, o Mariach Witkiewiczównych – Dziudzi i Cioci Mery (z rozstrzygnięciem pytania – jest li Mery, czy nie jest pochowana w grobie swego brata na Pęksowym Brzyzku), o Irenie Solskiej – żonie wielkiego aktora Ludwika i toksycznej miłości Jerzego Żuławskiego, Stanisława Eljasza-Radzikowskiego i Stanisława Ignacego Witkiewicza, o ważnych dla Zakopanego dziennikarkach Krystynie Brudzińskiej i Jadwidze Roguskiej-Cybulskiej, o taterniczkach niezwykłych – Natalii Janothównie, Róży Drojeckiej i Zofii Steckiej, o tancerce Zizi Halamie, fotografce Krystynie Gorazdowskiej, farmaceutce Helenie Galicowej, o autorce pierwszej książki przewodnikowej o Zakopanem Marii Steczkowskiej, o badaczce historii masonerii Feliksie Egerowej i jej córce Helenie, kapitalistce z Konstantynopola, właścicielce willi „Fortunka”, o innej kapitalistce – Marii Budziszewskiej-Stamary, która splajtowała wspomagając Polską Partię Socjalistyczną, o Jadwidze Beyerównie, założycielce pierwszej w Zakopanem Szkoły Muzycznej, o niezwykłej plastyczce Urszuli Kołaczkowskiej… Listę tę można by ciągnąć długo.

Ale to świetnie, że stowarzyszenie „Zakopiańczycy. W poszukiwaniu tożsamości” odkryło przed nami zakopiańskie kobiety i można mieć nadzieję, że na tej pierwszej odsłonie nie poprzestanie.  Niedługo wiosna – warto odkrywać kobiety. A pełne entuzjazmu przejęzyczenie Macieja Krupy wyciągnąłem z kontekstu nie po to, by je skrytykować, tylko by skorzystać z pretekstu i powiedzieć parę słów o osobach, dzięki którym kiedyś, dawno temu, zaczęto Zakopane nazywać polskimi Atenami. Współcześnie, dzięki innym idolom, mogłoby zyskać co najwyżej miano wschodnioeuropejskiego Parzęczewa.