Maciej Pinkwart

Gorące ślady na śniegu

 

 

Panowie, czapki z głów! Oto geniusz! – można by zawołać za Robertem Schumannem, ale nie chciałbym robić koło pióra Mariuszowi Koperskiemu, bo nie ma nic gorszego, jak się robi koło pióra literatowi, porównując go do Chopina. Zresztą Po własnych śladach to dopiero druga książka tego autora; pierwsza była bardzo dobra, ta jest rewelacyjna, ale trzecia może być kichą – w tym miejscu odpukuję w niemalowane. Ale słowo geniusz nie jest tu od czapy, bo od dwóch geniuszy mają na imię dwaj bracia, będący ważnymi postaciami w powieści: Leonard to burmistrz Zakopanego, a Albert to genialny informatyk. Burmistrz jest nieokrzesanym i kiepsko wykształconym burakiem (pisane w 2010 r.!), zaś główną wadą informatyka jest to, że w zasadzie przez większą część akcji nie żyje, czym psuje święta Bożego Narodzenia kilku bardzo ludzkim policjantom oraz ich rodzinom, a niemniej – kilkunastu innym obywatelom Zakopanego, Kościeliska i okolic. Powiedzenie o zdejmowaniu czapek w dodatku nie pasuje tu o tyle, że powieść czytałem w samym środku upalnego lata, a akcja toczy się podczas zawiei stulecia, od Wigilii do Nowego Roku pod Tatrami. W pierwszym przypadku nikt czapek nie nosi, w drugim – nie zdejmuje.

Już pierwsze strony zapowiadają książkę pasjonującą i doskonale napisaną. Oczywiście, w dziedzinie „kryminałów” jest wiele punktów odniesienia – mnie przy lekturze najpierw przypomniała się stylistyka Alistaira Macleana z powieści Czterdzieści osiem godzin, a zaraz potem początek książki Stephena Kinga Pan Mercedes. Więc poprzeczka ustawiła mi się dość wysoko – i autor spokojnie tę wysokość pokonał. Potem było co najmniej równie dobrze.

Akcja powieści Po własnych śladach przebiega w Zakopanem i jego najbliższych okolicach, a zagadkę skomplikowanego wypadku? morderstwa? samobójstwa? rozwiązuje sympatyczny policjant, rodowity góral (choć ostatnio awansowany do stolycy), bohater poprzedniej książki Koperskiego Śmierć samobójcy – komisarz Tomasz Karpiel. Autor stąpa po cienkim lodzie, powołując do życia fikcyjne postacie o nazwiskach znanych w Zakopanem i na Podhalu, między postaciami fikcyjnymi przemykają także realni zakopiańczycy, miejsca akcji są opisane bardzo szczegółowo – tak, że momentami czułem się jak przy lekturze czytanego w dzieciństwie Złego Leopolda Tyrmanda, tylko że wtedy poruszałem się po ulicach, zaułkach i podwórkach Warszawy, tutaj zaś wędruję dobrze mi znanymi terenami Zakopanego i Podhala. Koperski stosuje w swej książce znakomitą i zawsze dobrze się sprawdzającą metodę tworzenia nierzeczywistości przy pomocy elementów rzeczywistości i te prawdziwe klocki uwiarygodniają fikcję, przez co książka nabiera jeszcze żywszych rumieńców. Oczywiście, pewnym niebezpieczeństwem dla powieści jest to, że lokalni śledczy będą wyszukiwać w niej odniesień do konkretnych postaci czy konkretnych sytuacji, a nie znalazłszy – będą mieć pretensje. Jeszcze większe pretensje będą mieli, gdy znajdą… Ale jeśli traktuje się powieść jako dziurkę, do której trzeba koniecznie dopasować klucz – to skutki takich założeń nie obciążają przecież autora.

Zastanawiam się jednak, czy to urealnienie akcji przez mnogość konkretów lokalnych nie utrudni odbioru powieści przez osoby mieszkające nieco niżej nad poziomem morza. Ale – po pierwsze – wszyscy w Polsce nie tylko kochają Zakopane, ale i znają się na nim lepiej niż zakopiańczycy, a po drugie – w Zakopanem jest przeszło 25 tysięcy mieszkańców, więc nie wychodząc spoza doliny między Giewontem a Gubałówką książka znajdzie dość czytelników. I w tym kontekście wydaje mi się zbyteczne przyozdabianie okładki książki oscypkiem w postaci podtytułu Zakopiańska powieść kryminalna. No bo, powiedzmy sobie szczerze – czy w jakimkolwiek światowej klasy kryminale dodaje się jego lokalizację jako wabik? Agata Christie, Śmierć na Nilu – egipska powieść kryminalna? Alistair MacLean, Lalka na łańcuchu – holenderska powieść kryminalna? Arthur Conan-Doyle, Pusty dom – londyńska powieść kryminalna?

Wartka i pełna niespodziewanych zwrotów akcji narracja związana ze śledztwem, które policjanci prowadzą z uwarunkowanym tzw. zaszłościami zaangażowaniem osobistym przeplatana jest ciekawymi dygresjami na temat charakteru Podhalan, relacji między góralami, zakopiańczykami i gośćmi, zdarzają się też syntetyczne i nie nudne akcenty – by tak rzec – ontologiczne, które pogoń za rozwiązaniem nieco wstrzymują i nadają sprawie wymiar znacznie szerszy od zwykłej zagadki kryminalnej. Konstrukcja powieści jest starannie przemyślana, a postacie głównych bohaterów, narysowane mocną kreską, wymykają się schematom i są dobrze zróżnicowane.

Do czytania książki Mariusza Koperskiego Po własnych śladach warto zabrać się wczesnym popołudniem. Gdy przystąpimy do tego wieczorem – czeka nas zarwana noc.

 

--------------------------------------

Mariusz Koperski. Po własnych śladach. Zakopiańska powieść kryminalna, Wydawnictwo Astraia, Kraków 2017, 261 stron.