Maciej Pinkwart

Kocham cię, a nawet lubię…

 

Ta książka stanowczo zbyt długo przeleżała na mojej półce „zaległości”, bo praca własna i inne zajęcia spowodowały, że po korespondencję Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza, wydaną przez „Znak” w ubiegłym roku pod tytułem Najlepiej w życiu ma twój kot sięgnąłem dopiero teraz. Czyta się świetnie, nie tylko dlatego, że listy te pokazują mniej znane, prywatne oblicze dwojga znakomitych literatów, ale także z uwagi na okoliczności, jakie stanowią tło bardzo osobistych zwierzeń niezwykle interesujących ludzi.

To w zasadzie tylko poprzednie pokolenie – pokolenie moich rodziców (Szymborska ur. 1923, Filipowicz – 1913), ale już między nimi a nami jest przepaść kulturowa i obyczajowa, ale także, a może nawet przede wszystkim - technologiczna. Listy obejmują okres od 1966 do 1985 roku, czyli sporą część historii Polski, którą dziś nazywamy okresem PRL-u. To czas bez komórek i komputerów, czas w którym żeby się w sobotę dostać do autobusu z Krakowa do Cieszyna czy Zakopanego, trzeba kupować bilet w „Orbisie” już w czwartek, a i to nie wiadomo, czy kierowca nas zabierze, rozmowa telefoniczna między Zakopanem a Krakowem to wielka i pełna niewiadomych przygoda, a to, czy kot będzie w latach 80. miał co jeść, zależy od tego, czy jego właściciel złowi dla niego choć niewielką rybkę. To czasy, kiedy o kształcie tomu opowiadań decyduje cenzor w porozumieniu – lub bez porozumienia – z wydawcą, a o przydziale mieszkania czy składzie redakcji – sekretarz PZPR w porozumieniu – lub bez porozumienia – z prezesem związku literackiego…

Na tym niewesołym tle rozkwita późna miłość dwojga najwybitniejszych może literatów tamtych czasów. Późna – bo gdy zorientowali się, że nagle i niespodziewanie się w sobie zakochali, ona jest już dobrze po czterdziestce, on ma dziesięć lat więcej. Podglądamy ową błyskawicznie rozwijającą się miłość w listach, pełnych uroku i dyskrecji, spoza której wychyla się czasem – rzadko! – płomień jaki w czasach współczesnych prawie nigdy nie znajduje uzewnętrznienia w korespondencji. Bo gdzie dziś opiszemy owe uczucia? W esemesach? Na Facebooku? Emotikonkami w mailu?

Pewnie, każda epoka ma swoją estetykę i swoje miłości. Współczesnemu, zwłaszcza młodemu czytelnikowi owa miłość dwojga staruszków (bodaj w Kurierze Warszawskim przed I wojną opublikowano takie zdanie: w wyniku zderzenia z tramwajem 40-letni starzec został odwieziony do szpitala…) wyda się zupełnie anachroniczna, podobnie jak piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Ale, podobnie jak owe piosenki, jest pełna uroku. W korespondencji Szymborskiej i Filipowicza nie ma opisów tzw. momentów – czasem tylko zawoalowane aluzje, nie ma wulgaryzmów (choć kilkakrotnie w cytatach padają „grubsze” słowa), nawet (co im naturalnie współcześni wytkną jako wadę) – na uciążliwości ustroju raczej narzekają niż pomstują, nielubianych kacyków komunistycznych obdarzają raczej złośliwościami niż epitetami, dramatyczne wydarzenia historyczne – poza inwazją państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, która stanowi dla obojga korespondentów traumatyczne przeżycie – przemykają tylko w postaci delikatnych aluzji, lub nie ma ich wcale. Wydawałoby się, że przygody Filipowicza na rybach, jego pasje kolekcjonerskie czy kłopoty zdrowotne jego kota są dla nich ważniejsze, niż to, co dzieje się w polityce. Może i tak niekiedy było, ale pamiętajmy, że oboje świetnie wiedzą, że tajemnica korespondencji czy rozmów telefonicznych w tamtych czasach może być zwykłą iluzją, więc nie należy powierzać tym środkom komunikacyjnym zbyt osobistych wynurzeń, a po drugie – listy wymienia się wtedy, gdy się jest z daleka od siebie. A w trudnych momentach zawsze starali się być razem.

Ale nigdy razem nie zamieszkali. Gdy się bliżej poznali – ona była po rozwodzie, on po dwóch. Ona samotna, on – z matką, kotką i w bliskim kontakcie z dwoma synami z dwóch małżeństw. W linii prostej ich mieszkania dzieliło dwieście kilkadziesiąt metrów, oboje mieli do nich klucze, załatwiali sobie nawzajem zakupy, płacili rachunki telefoniczne – i skwapliwie się z pieniędzy rozliczali. Ich najbliższe środowisko tworzyli ludzie najbliżej zaprzyjaźnieni: były mąż Szymborskiej Adam Włodek i związana z nim wówczas poetka Ewa Lipska, siostra poetki – Nawoja i jej mąż Ireneusz Krosta, przyjaciel i kolega szkolny Filipowicza, lekarz i przede wszystkim wędkarz Mieczysław Szczerski, pisarka Barbara Czauczyńska, pisarz Tadeusz Różewicz i jego brat, reżyser filmowy Stanisław Różewicz… Karty korespondencji zaludniają też postacie fikcyjne, niekiedy z minionych epok, które stanowią ich historyczne i prześmiewcze alter ego, lub też są wymyślonymi „konkurentami” do sympatii obydwojga.

Odjeżdżają od siebie często, ale zwykle na krótko. Jedyne dłuższe rozstanie to prawie półroczny (23 lipca – 21 grudnia 1968 - pobyt Wisławy Szymborskiej w Sanatorium Nauczycielskim w Zakopanem, gdzie leczono ją na gruźlicę. Filipowicz odwiedzał ją tu dość rzadko, bo reżim sanatoryjny nie pozwalał na częstsze wizyty. Zakopane jest zresztą głównym miejscem, gdzie powstają listy jej do niego: Szymborska przejeżdża tu niekiedy kilka razy do roku, jak tylko zdobędzie miejsce w „Astorii”, chodzi po pobliskich dolinach reglowych, na Rusinową, do Chochołowskiej i na Gubałówkę, nie opuszcza niemal żadnego seansu w kinie „Giewont” (dziś: „Sokół”), bywa w „Morskim Oku” na koncertach popularnych, codziennie ogląda filmy w telewizji, nie opuszcza też transmisji z ważnych meczów piłkarskich.

Filipowicz bywa pod Giewontem znacznie rzadziej, bo po prostu nie lubi gór. Zresztą, choruje na serce, więc górski klimat jest dla niego niewskazany, musi opiekować się chorą matką i niesforną kotką. Owa Kizia to ten Kot w pustym mieszkaniu, bohater najpopularniejszego może wiersza Wisławy Szymborskiej, napisanego po śmierci jej przyjaciela (28 lutego 1990 r.).

Filipowicz także przyjeżdża do Zakopanego, choć znacznie rzadziej od przyjaciółki, mieszka czasami na peryferiach (bo taniej i łatwiej dostać miejsce), rzadko zatrzymuje się w „Astorii”, nigdy nie biorą wspólnego pokoju. Ciekawe, że w żadnym z listów Wisława Szymborska nie odnosi się do swych wcześniejszych, także rodzinnych kontaktów w Zakopanem – a przecież jej ojciec, Wincenty Szymborski, był zarządcą dóbr tatrzańskich hrabiego Władysława Zamoyskiego i znanym zakopiańskim działaczem społecznym i politycznym, wchodząc w skład władz Rzeczpospolitej Zakopiańskiej i tutejszych organizacji narodowych. Może przyznawanie się do tego w listach w czasach PRL było też niezbyt bezpieczne?

Drugim miejscem wspólnych pobytów jest Lanckorona, ale w zasadzie razem mieszkają tylko pod namiotem w czasie wypadów na ryby i na grzybobranie. Za granicę - rzadko – jeżdżą też osobno, bo zjazdy pisarskie w Niemczech, Belgii, Francji organizowane są, by tak rzec, branżowo – ona jeździ na spotkania poetyckie, on – na sympozja prozaików małych form (był mistrzem w dziedzinie opowiadań). Ale mimo tego – a może właśnie dlatego – zawsze mieli sobie coś do powiedzenia, nigdy się sobą nie znudzili – choć potrafili się pięknie razem zestarzeć. Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz, jak się wydaje, odkryli ów rzadko spotykany kamień filozoficzny miłości, który pozwala na to, by płomień uczucia nie spalił tego, co w związkach międzyludzkich jest jeszcze ważniejsze – przyjaźni, współpracy i wzajemnie udzielanego sobie wsparcia. I Filipowicz, naprawiający uszczelki w lodówce Szymborskiej jest zapewne równie ważny, jak adresat gorących wyznań: kocham cię, a nawet lubię, a także niezwykle przez nią ceniony pisarz, któremu poetka dwukrotnie przepowiada otrzymanie… Nagrody Nobla.

Książkę wydał krakowski „Znak” bardzo estetycznie (opracowanie graficzne – Oksana Shnygol), ozdabiając ją reprodukcjami listów i kart pocztowych, a także słynnych wyklejanek Szymborskiej i bardzo udanych rysunków Filipowicza. Jeśli mam jakieś pretensje do Wydawcy, to brak mi przy niektórych listach sprecyzowanego miejsca ich napisania, a także dość skromne i nie zawsze precyzyjne przypisy, co nieco utrudnia lekturę, a zwłaszcza – dla młodszych czytelników – rozszyfrowanie pewnych osób i kontekstów wypowiedzi. Zrobiono w tej dziedzinie dużo, ale przy kolejnym wydaniu, które niewątpliwie niebawem dojdzie do skutku, warto by tę część książki rozbudować. Jest w publikacji indeks nazwisk, ale niestety nie ma indeksu nazw geograficznych, który też pomógłby w identyfikacji miejsc, gdzie bywała najsłynniejsza para literacka Krakowa i okolic.

 

-----------------------------------------

W. Szymborska, K. Filipowicz, Listy. Najlepiej w życiu ma twój kot, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2016, redakcja Tomasz Fiałkowski i Sebastian Kudas, stron 444.