Maciej
Pinkwart
Kain, wieczny tułacz
Z hotelu „Acapulco” na Gran Canarii, gdzie skończyłem czytać tę książkę, jest o
dwa kilometry bliżej do Afryki niż do Lanzarote, gdzie została napisana.
Metafizyczny kontakt z duchem autora umożliwia jednak świadomość, że
Kain to ostatnia książka
portugalskiego mistrza, który został emigrantem na hiszpańskiej wyspie: José
Saramago zmarł w kilka miesięcy po jej opublikowaniu. Wiedza o tym fakcie bardzo
mi przeszkadzała w czytaniu, bo chciałoby się kontakt z ulubionym mistrzem
utrzymać jak najdłużej – wiadomo, że już nic nowego się nie ukaże, a na stare
dzieła – napisane przed Baltazarem i
Blimundą – nie mam jakoś ochoty.
Z moją adoracją twórczości portugalskiego noblisty jest tak, jak z każdą starą
miłością: z biegiem czasu oczarowanie zostaje zastąpione przez przywiązanie,
zachwycamy się już nie nowymi zaletami, tylko brakiem starych wad, ale dobre czy
złe cechy pozostają jak indywidualistyczny tatuaż: bez nich nasza miłość nie
byłaby już prawdziwa. Fascynacja wsparta przyzwyczajeniem daje spokojne poczucie
bezpieczeństwa, dzięki któremu może nie odlecimy zbyt wysoko, ale też nie
walniemy brutalnie o podłogę. Inna rzecz, że wiedzeni tym poczuciem
bezpieczeństwa możemy zawędrować w pułapkę i spadniemy na samo dno piekła.
Uprzedzam od razu: w przypadku miłości do powieści Saramago to nam nie grozi.
Przeczytałem Kaina i zapewniam
wszystkich, że odkładam książkę na półkę bez poczucia zawodu, ale i bez smutku,
że białaczka zabrała mojego ulubionego autora w apogeum jego możliwości
literackich. Ostatnia powieść pisarza z Lanzarote nie jest najlepszą jego
książką, nie jest też książką złą. Trzeba ją przeczytać – a to, że od jej
polskiego wydania odczekałem cztery lata nie zubożyło jakoś specjalnie mojej
estetyki.
Tematem Kaina są, zgodnie z tytułem,
sprawy biblijne. Saramago, jak wielu ateistów, co i raz daje czytelnikom odczuć
swoją fascynację sprawami religijnymi. Nie, nie jest walczącym heretykiem i nie
zależy mu na tym, żeby od wiary odciągnąć legiony swoich czytelników. Po prostu
trochę się z tego wszystkiego nabija, a przede wszystkim korzysta z mitologii
chrześcijańskiej jak z każdej innej inspiracji. Kiedy w 1991 r. ukazała się jego
Ewangelia wg Jezusa Chrystusa –
autora wyklinano, ekskomunikowano, skreślano z listy kandydatów do nagród
literackich, w efekcie czego Saramago obraził się na prawicowo-katolicką
Portugalię i osiadł na hiszpańskich Wyspach Kanaryjskich.
Ewangelia… jednak była nudnawa i mnie
nie szokowała, co najwyżej zaciekawiła kilkoma pomysłami.
Kain w zasadzie przeszedł niezauważony, o kamienowaniu nieżyjącego autora
nie mówiono nawet w Polsce, no ale w Polsce jak mówił Stanisław Lem - po
pierwsze nikt niczego nie czyta, po drugie – jeśli czyta, to nie rozumie, a
jeśli nawet rozumie – to natychmiast zapomina. Tak też zapomniany będzie
Kain, czego żałować nie trzeba, bo
nie jest to dzieło, które unicestwi chrześcijaństwo i judaizm, ani nie tworzy
nowych kanonów literackich.
Ale czyta się świetnie. Jak zwykle u Saramago – powieść skrzy się od niezwykłych
i nieprawdopodobnych pomysłów, jest w niej mnóstwo dowcipów i zabawnych herezji.
Podstawą jest, oczywiście, mit o Kainie, który zarąbał swego brata oślą szczęką
z zazdrości o to, że Bóg wolał mięsne, ociekające tłuszczem ofiary Abla od
Kainowych wegetariańskich kłosów i owoców. A potem skazany na tułaczkę Kain
wędruje achronologicznie po przestrzeniach i czasach biblijnych, wszędzie
zaplątując się w boskie próby naprawiania lub unicestwiania dzieła stworzenia.
Wytyka Bogu niekonsekwencje i okrucieństwo, instrumentalne traktowanie ludzi i
chłopską mściwość, spiera się z Nim i niekiedy w dysputach wygrywa… Saramago
sięga nawet do początków genezis,
grzechu pierworodnego i nie zauważonego przez Biblię – incydentu częściowego
uwiedzenia archanioła przez Ewę…
Słowem – wiele żartów, pod żartami dość cierpka filozofia, sporo niezłej
psychologii, refleksje na temat kainowego piętna na czołach wszystkich nas i,
niestety, nieco nagiętych dla potrzeb powieściowej fabuły starotestamentowych
detali. Do zalet warto dopisać doskonały, jak zwykle, przekład Wojciecha
Charchalisa, etatowego tłumacza dzieł
Saramago. Warto przeczytać, odstawić na półkę i w przyszłości nie porównywać z
najlepszymi dziełami Saramago. Którymi? Każdy ten ranking ustawia sobie
indywidualnie. Kamienna tratwa, Historia
oblężenia Lizbony, Wszystkie imiona, Miasto ślepców…
Kiedy to napisałem, poczułem jednak żal, że Lanzarote pozostanie już nie tylko
odległą wyspą na Atlantyku, ale wyspą pod względem wielkiej literatury bezludną.
Wypada tu zacytować ostatnie zdanie ostatniej powieści José Saramago:
Historia się skończyła, nie ma już nic
więcej do opowiedzenia.
-------------------------
José Saramago, Kain, Dom Wydawniczy
Rebis, Poznań 2016, 168 stron.