Maciej Pinkwart

Eksmisja Boga

 

Kościół, zdaje się, przespał tę książkę. Albo uwikłał się do tego stopnia w wewnętrzną konspirację antypapieską, że odpuścił sobie polemiki z dziełem, które opisuje dowód na racjonalny obraz powstania i rozwoju człowieka. W końcu, naukowiec-informatyk Edmond Kirsch wykazuje w swej prezentacji tylko zbyteczność koncepcji kreacjonistycznego Boga – nie krytykuje kościoła, biskupów ani rabinów, o mułłach już nie mówiąc. Nie opowiada się za czy przeciw Franciszkowi. A zatem to, co dla współczesnych kościołów najważniejsze – ziemskie sprawy hierarchów – pozostawia w spokoju, więc można tę sprawę przemilczeć, nie robiąc jej dodatkowej reklamy. Sporo się nauczyliśmy od czasów Kodu Leonarda da Vinci.

Jak to jednak dobrze, że przynajmniej przez kilka godzin lektury można zapomnieć o kurduplach, którym pozwalamy myśleć, że są gigantami, o opozycjach i propozycjach, o patriotycznych bandytach w tramwajach i na stadionach, o Legii i Lechii, o bezradności dobra i bezczelności zła, o agentach walczących z agentami, o pomnikach obalanych i budowanych po to, żeby można było je kiedyś obalić, wreszcie o tym, że na jutro jest zapowiadany deszcz, a w sobotę będzie zmiana czasu, którą kiedyś wprowadzono po to, żeby zaoszczędzić na świecach.

Przeszło 500 stron najnowszej powieści Dana Browna Początek przeczytałem w jedno sobotnie popołudnie i żałuję, że już się skończyła. Towarzyszę twórczości amerykańskiego pisarza od czasu jego polskiego debiutu (Anioły i demony, 2011), przeczytałem po kolei wszystkie jego powieści (poza Aniołami… - Cyfrowa twierdza, Zwodniczy punkt, Kod Leonarda da Vinci, Zaginiony symbol i Inferno), więc na Początek rzuciłem się zaraz po tym, jak powieść została przetłumaczona (Paweł Cichawa) i opublikowana przez katowickie wydawnictwo Sonia Draga przed kilkoma dniami, w październiku 2017 r.

Robert Langdon, profesor Harvardu, specjalista od symboli, historyk sztuki i religioznawca przylatuje z Bostonu do Hiszpanii, by wziąć udział w prezentacji nowej koncepcji swego dawnego studenta, a obecnie wielkiej gwiazdy naukowej i medialnej, wybitnego informatyka i wynalazcy Edmonda Kirscha, znanego propagatora ateizmu, który zamierza publicznie dać odpowiedź na dwa fundamentalne dla ludzkości pytania: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Przedtem Kirsch w bibliotece benedyktyńskiego klasztoru w Montserrat w Katalonii spotyka się w tajemnicy z trzema prominentnymi przedstawicielami największych religii monoteistycznych – biskupem z Madrytu, rabinem z Budapesztu i mułłą z Arabii Saudyjskiej, by uprzedzić ich, żeby przygotowali się na to, że jego odkrycie zetrze w proch ich wierzenia i obali wszystkie legendy, zawarte w świętych księgach. Genezis przejdzie w księgarniach z działu religii do działu bajek, gdzie stanie obok komiksów z Myszką Miki i przygód Alicji w Krainie Czarów.

Tajemnica, wyjawiona choćby jednej osobie, przestaje być tajemnicą, zwłaszcza jeśli dotyczy spraw o tak fundamentalnym znaczeniu dla świata. Stąd też nie dziwimy się, gdy na kartach powieści pojawia się czarny charakter – emerytowany hiszpański admirał, związany z fundamentalistyczną sektą chrześcijańską, negującą władzę papieża Franciszka i postępowanie współczesnego kościoła katolickiego. Wojskowy, ubrany w paradny mundur, zostaje w tajemniczy sposób dopisany do listy gości zaproszonych na publiczną prezentację odkrycia Kirscha, która odbywa się w salach Muzeum Guggenheima w Bilbao. Przemyca przez bramkę wykrywacza metali ceramiczny pistolet, wykonany na drukarce 3D i dwa pociski, ulokowane w ramionach krzyża, umieszczonego w różańcu, a bramka nie reaguje, mimo, że Ávila jest obwieszony orderami jak ruski generał. Ale może medale są z plastiku… Po serii mocno teatralnych i nieco kabotyńskich wstępów multimedialnych, Edmond Kirsch osobiście pojawia się na mównicy, by przejść do rzeczy – czyli do zrzucenia Boga z piedestału wielkiego kreatora i kontrolera życia na Ziemi. I wtedy admirał zabija go jednym strzałem.

W tym samym mniej więcej czasie wynajęci mordercy zabijają rabina i mułłę, którzy uczestniczyli w prezentacji w Montserrat. Jedyną pozostałą przy życiu osobą, znającą treść odkrycia Kirscha jest arcybiskup Valdespino, którego dziennikarze podejrzewają o zorganizowanie tej jatki po to, by tajemnica nigdy nie wyszła na jaw. Hierarcha jest nie tylko bliskim – bardzo bliskim, jak się potem okaże – przyjacielem króla Hiszpanii, ale próbuje też nadzorować postępowanie dorosłego już następcy tronu. A książę Julián niedawno zaręczył się z piękną i mądrą, choć pochodzącą z ludu Ambrą Vidal. Przyszła królowa zaś jest dyrektorką Muzeum Guggenheima w Bilbao, przyjaźniła się z Kirschem i to ona na życzenie pałacu królewskiego dopisała nazwisko admirała-mordercy do listy gości, wpuszczonych na fatalną prezentację… Ponieważ spędzała z naukowcem sporo czasu, więc – jak się podejrzewa – może i ona zna szczegóły jego badań. Kolejnym „podejrzanym” jest, oczywiście, profesor Langdon, którego wirtualne wystąpienie otwierało przerwaną przez admirała Ávilę prezentację.

Nie, oboje jej nie znają. Ale Edmond Kirsch powiedział przed tragedią w Muzeum Guggenheima Langdonowi, że prezentacja jest w całości nagrana, znajduje się na jego prywatnym serwerze i otwiera ją 44-literowe hasło, pochodzące z pewnego wiersza. Zatem profesor symbolistyki i przepiękna dyrektorka muzeum, a zarazem przyszła królowa Hiszpanii uciekają przed policją i gwardią królewską, przed pozostającym wciąż na wolności admirałem i, być może, przed ludźmi arcybiskupa, starając się dotrzeć do Barcelony, gdzie w projektowanej przez Antonia Gaudiego kamienicy Casa Milà znajduje się mieszkanie Kirscha, a w nim, być może – książka z wierszem i hasłem. Pomaga im kilka osób i komputerowy asystent Kirscha – Winston, reprezentujący tzw. sztuczną inteligencję, zamknięty w kwantowym komputerze – osoba (?) o bardzo miłej, choć nieco skomplikowanej osobowości.

Nie będzie ujawnieniem rozwiązania informacja, że poszukiwania zakończą się – choć nie bez kłopotów – odnalezieniem i publicznym odtworzeniem w Internecie prezentacji Kirscha, w której w sumie nie będzie niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli lub czego byśmy się nie spodziewali – jedynie sprawy te zostają uporządkowane i poniekąd udowodnione przy pomocy (czy to na pewno dla wszystkich może być dowód?) kwantowej symulacji komputerowej.

Ciekawsza jest zapisana przez Browna odpowiedź na pytanie „dokąd zmierzamy”, niż „skąd przychodzimy”. Otóż wg Kirscha kolejnym etapem ewolucji - który już się dokonał - stało się pojawienie się kolejnego, siódmego królestwa przyrodniczego. Oto poza zwierzętami, roślinami, protistami, bakteriami, archeonami i grzybami nowym królestwem jest technium – królestwo gatunków nieożywionych. One także podlegają darwinowskim zasadom doboru naturalnego, pojawiają się i znikają, gdy zostają wyparte przez nowe, bardziej funkcjonalne (kto jeszcze używa telegrafu? teleksu? faksu? maszyny do pisania? odtwarzacza video?). Człowiek je tworzy, programuje, naprawia, replikuje, ale i to w coraz większym stopniu robią za niego maszyny, aż wreszcie w wielu dziedzinach go zastąpią. Czy gatunek ludzki zniknie? Może tak być….

Ale raczej nie z powodu wyparcia przez maszyny. Nastąpi coś w rodzaju synkretyzmu, połączenia tych dwu rodzajów stworzeń (fe! stworzenia - jakie anachroniczne słowo!) w odrębne, ale wspólne organizmy. Nic nowego – powiecie. No, nic. Taki synkretyzm pojawił się już w momencie, gdy pierwszy starzec pierwotny zaczął poruszać się o lasce, gdy pierwszy mnich zaczął czytać święte księgi przez okulary, gdy wsadziliśmy do gęby pierwszą sztuczną szczękę… Dziś nikt się nie dziwi faktem, że ktoś ma wszczepiony rozrusznik serca, sztuczną zastawkę, implant biodra czy elektrodę, stymulującą pracę poszczególnych obszarów mózgu. Dziś chcąc się dowiedzieć co to są protisty, otworzycie Wikipedię, a chcąc zobaczyć, jaka będzie pogoda w środę – poszukacie w Googlu. Jutro, być może, chip z podstawową wiedzą, albo po prostu interfejs łączności z globalną siecią będziecie mieli wszczepiony pod skórą i połączony jakąś sztuczną synapsą z mózgiem.

Przerażające? No, w pewien sposób tak. Pierwszy człowiek, jadący lokomotywą też wydawał się synem diabła. Dziś nawet Robert Kubica w bolidzie Williamsa nie budzi specjalnego zdziwienia, tylko raczej zainteresowanie. A człowiek na traktorze? To człowiek oprzyrządowany w traktor, czy traktor, oprzyrządowany w człowieka? Hardware i software? Ważne to? Nieważne?

A pytanie „skąd przychodzimy” na zawsze pozostanie nierozwiązywalne. Symulacja Kirscha pokazała, jak z pierwotnej praoceanicznej zupy, pod wpływem temperatury (wulkany!) i elektryczności (burze z piorunami) powstają pierwsze aminokwasy, pierwsze nukleotydy i pierwsze helisy DNA. Reszta już poszła sama, zgodnie z zasadami darwinowskimi. A zatem – nie potrzeba było żadnego stworzyciela, wystarczyły proste prawa fizyki i chemii.

W tym miejscu Robert Langdon, stworzony przez Dana Browna, przeciwko któremu wychodziły na ubite pola całe stada krzyżowców, gdy nie kwestionował istnienia Boga tylko rozważał, czy Jego Syn mógł mieć córkę – w tym miejscu Langdon pyta: No dobrze, a kto stworzył prawa fizyki i chemii?

Przypomina mi to szkolne dyskusje między darwinistami a kreacjonistami (a jakże, były takie w liceum w Milanówku). Kto stworzył życie? Nikt, powstało samo na Ziemi. A kto stworzył Ziemię? Nikt, jest częścią Wszechświata. A kto stworzył Wszechświat? Nikt, powstał w wyniku Big Bangu. A kto stworzył Big Bang? Nikt, powstał z nagromadzenia w jednym punkcie całej materii i energii wszechświata. Więc kto uruchomił Big Bang, który stworzył Wszechświat? Nikt, Wszechświat jest wieczny, rozszerza się, kurczy, wybucha, znów się rozszerza, znów kurczy i tak bez końca. Nieprawda, musiało być coś na początku, i ten początek stworzył Bóg. A kto stworzył Boga? Nikt, Bóg jest wieczny. To jak Bóg może być wieczny, to dlaczego Wszechświat nie może być wieczny? A chcesz w dziób?

Początki, jak widzimy, są trudne, ale przyszłość może być trudniejsza. Najnowsza książka Dana Browna wydaje mi się najlepszą, jaką czytałem, bo zachowując dynamikę akcji, posługując się nieoczekiwanymi suspensami (zwłaszcza w końcowych momentach akcji) i tradycyjnie ogrywając rekwizyty z dziedziny tak techniki, jak i sztuk pięknych (tu szczególnie ważną rolę ma do odegrania architektura Gaudiego, zwłaszcza w katedrze Sagrada Familia) – stawia kilka podstawowych pytań, daleko wykraczających poza schematy powieści sensacyjnej. Którą Początek niewątpliwie jest.

 

---------------------------------

Dan Brown, Początek (Origin), tłumaczenie Paweł Cichawa, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2017, 576 stron.

PS. Wróciłem do Początku :-) trzy lata później, w szczególnie ostrej fazie pandemii koronawirusa i w okresie, kiedy opinią publiczną Polski wstrząsały kolejne skandale w Kościele katolickim, ujawniane przez dziennikarzy oraz głośne protesty społeczne przeciw partii rządzącej i jej prominentom, których jednym z elementów był uważany za przyczynę wielu kłopotów Polski sojusz tronu z ołtarzem. Słuchałem wielu wystąpień hierarchów kościelnych - nie tylko polskich, nie tylko katolickich - i nie znalazłem w nich niczego, co by dotyczyło zagadnień fundamentalnych. Także owych podstawowych dla naszej cywilizacji pytań: skąd przychodzimy? kim jesteśmy? dokąd zmierzamy? To, jak się wydaje, nikogo nie obchodzi. Gdyby dziś ktoś chciał zorganizować taki antykreacjonistyczny show, jak Edmond Kirsch w Muzeum Guggenheima w Bilbao - zapewne nie znalazłby sponsorów, a zainteresowanie internetowej publiczności takim pokazem nie byłoby większe, niż relacją live z manifestacji polskiego Strajku Kobiet. Stworzenie Świata? Przypadkowość powstania życia? Istnienie czy nieistnienie Boga i Jego rola w rozwoju życia na Ziemi? Czy tylko na Ziemi? A kogo to dziś obchodzi... Bolesław Prus z Faraonie włożył w usta kapłana Pentuera znamienne zdanie. Otóż gdy młody Ramzes ostro krytykował postępowanie stanu kapłańskiego, w którym są przestępcy, głupcy i zdrajcy, usłyszał, że kapłani są kagańcem, w którym płonie światło mądrości. Kaganiec może być brudny, nawet śmierdzący, niemniej jednak przechowuje boski ogień, bez którego między ludźmi panowałaby ciemność i dzikość...

Nie ma co się śmiać, polski pozytywizm zawsze był mocno podszyty romantyzmem. Wracając do rewelacji Edmonda Kirscha: dziś nie zwróciłyby zapewne niczyjej uwagi, a jeśli nawet, to nikt nie podjąłby z nim żadnej rzeczowej polemiki. Czy znacie jakieś naukowe dzieło (nie mam na myśli dysertacji na temat rodzaju pieluszek, jakie stosowała Maria Panna w Betlejem czy egzegezy pierwszych słów Jej Syna, wypowiedzianych do faryzeuszy w jerozolimskiej świątyni), opublikowane w ostatnich latach przez prominentnych przedstawicieli Kościoła - jakiejkolwiek religii? Czy autorytet (mniejsza z tym prawdziwy czy rzekomy) hierarchów katolickich w Polsce opiera się na ich wiedzy naukowej, dokonaniach akademickich, publikacjach książkowych o charakterze podstawowym? Zmarły niedawno fizyk, profesor uniwersytetu w Cambridge Stephen Hawking opisywał swoje uczestnictwo w spotkaniach naukowców rozmaitych dziedzin, organizowanych w Watykanie przez papieża Jana Pawła II. Tematem jednego ze spotkań była kwestia Wielkiego Wybuchu, a prezydujący na pierwszym posiedzeniu papież nieco żartobliwie pogroził Hawkingowi palcem napominając, by w referatach nie mówiono o tym, co działo się we Wszechświecie przed Wielkim Wybuchem. Cóż - Karol Wojtyła świetnie wiedział, że Hawking jest ateistą i że właśnie zagadnienie powstania Wszechświata - i mechaniki Big Bangu - jest głównym tematem jego rozmyślań. I to, zapewne, w znacznej mierze za sprawą takiego podejścia do nauki przez Jana Pawła II, wielu katolików dziś nie kwestionuje żadnego z zagadnień z dziedziny astrofizyki, ewolucji, genetyki, czytając Biblię metaforycznie. Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. (Rdz. 1,3-4). Wielki Wybuch, nie? Równoważność energii i materii, e=mc2...

Kto z polskich biskupów (dobra: jakichkolwiek biskupów) w ciekawy sposób (dobra: w jakikolwiek sposób) rozważa takie zagadnienia? Kto z polskich katolików (dobra: jakichkolwiek...) domaga się od swojego proboszcza wyjaśnień na tematy kosmogonii, kreacjonizmu w ujęciu kosmicznym, i co najważniejsze - przyszłości myśli naukowej, technologii genetycznej, medycyny... Nikt. To nikogo nie obchodzi. Rozjeżdżające się definitywnie drogi między nauką, techniką i postępem wiedzy z jednej strony a kwestiami wiary nie są skutkiem odkrywania - wzorem Kirscha - odpowiedzi na fundamentalne pytania. Te pytania mamy gdzieś. Ja rozumiem, że wiedzy o początkach Wszechświata, powstaniu życia organicznego nie z ziemi czy żebra, tylko z formuły fizyka + chemia = biologia, o przyszłości (czy człowiek plus inteligencja zewnętrzna może być dobrym parafianinem?) - że tej wiedzy nie da się włożyć do garnka, kupić za nią ubrania czy nawet przemienić w akcję charytatywną. Ale czy dla naszego życia, dla naszego rozumu i dla naszej przyszłości naprawdę najważniejsze są molestowania ministrantów, łapówki za msze, kłamstwa i ściemy kardynałów, chamstwo proboszczów, śpiewanki pieśni kościelnych i dysputy o tym, gdzie wiernym ma ksiądz wkładać hostię?

Kończy się druga dekada XXI wieku. Religia nie jest niczemu winna - każdy ma prawo być religijny lub nie. Ale na pewno nikt dziś nie ma prawa do zmuszania kogokolwiek, by był religijny lub nie. Natomiast Kościół jest - powinien być - instytucją publiczną, podlegającą prawu (także finansowemu) tak samo jak każda inna. A czy Kościół podejmie wyzwanie, jakim jest zmierzenie się z przyszłością Ziemi i człowieka jako gatunku? Nie, nie podejmie. Do rzeczowej polemiki trzeba rzeczowej wiedzy. Tę, rzecz jasna, mają i niektórzy księża i niektórzy ludzie świeccy - choć raczej rzadko jej używają zgodnie z przeznaczeniem. W okopach Świętej Trójcy nie podejmowano polemik kosmogonicznych. Almanzor obserwując natarcie Hiszpanów z wież Alpuhary nie zastanawiał się też nad tym, czy zgromadzona w Grenadzie wiedza pokaże, iż przyszłość człowieka to przyszłość człowieka wolnego od ortodoksji.

Tym bardziej, że w Grenadzie panuje zaraza.

Wróćmy do Prusa: współczesnych ludzi nie interesuje światło, płonące w tym czy innym kagańcu. Interesują ich brudy tego kagańca lub niedopuszczenie do ujawnienia tych brudów. A patrząc na specyficznie polskie, Anno Domini (tak! nie wykreślimy tradycyjnych zwrotów tylko dlatego, by się odciąć od ich pierwotnego znaczenia...) 2020 postępowanie - polemika toczy się nie wokół kagańca, w którym płonie ogień, tylko wokół kagańca, który jedni chcą nam na twarz założyć, inni chcą go z twarzy zdjąć... Aha, nie chodzi mi o maseczki antywirusowe...

Dopisałem 21 listopada 2020.